Odkrywanie tajemnicy Everestu

Zanim mogliśmy rozpocząć poszukiwania Irvine'a, musieliśmy zaaklimatyzować się na wysokim wzniesieniu i przetestować naszą tajną broń: małą flotę dronów. Ozturk, utalentowany filmowiec, jest także samozwańczym nerdem od dronów i miał nadzieję użyć tych bezzałogowych statków powietrznych do przeszukania nie tylko tzw. szczeliny Irvine'a, ale także całej północnej części góry.

1 maja 2019 roku nasz zespół zasiadł wokół składanego stołu w namiocie jadalnym, rozbitym na wysokości 6400 metrów na kamiennej platformie w obozie Advanced Base Camp, na skraju lodowca Rongbuk Wschodni. Było ciepło, a namiot był otwarty, dając mi doskonały widok na północno-wschodnią ścianę Everestu. Smuga śniegu, jak ogon białego smoka, ciągnęła się kilometrami od szczytu.

"To jest cyklon kategorii 4" - powiedział McGuinness, wskazując na swoim laptopie na oznaczony jaskrawymi kolorami wir w Zatoce Bengalskiej. "Może zrzucić na nas 30 cm śniegu w ciągu najbliższych kilku dni".

Nasz plan polegał na tym, żeby następnego dnia wypuścić drony z Przełęczy Północnej. Chcieliśmy sprawdzić ich możliwości na dużej wysokości. Ale McGuinness był sceptyczny. "Może być tam zbyt wietrznie".

Miał rację. Podmuchy na Przełęczy Północnej półtora dnia później były tak silne, że Ozturk nie mógł nawet sprowadzić pierwszego drona z powrotem. Musiał go wylądować niedaleko nas, żeby go odzyskać.

Śnieg osypuje skalistą Miracle Highway na wschodnim lodowcu Rongbuk, gdy grupa wspinaczy (w środku po prawej) pokonuje odcinek między jedną a drugą bazą, mijając lodowe płetwy. / (National Geographic / Renan Ozturk)

 

Tej nocy skuliliśmy się w naszym namiocie, gdy burza stała się silniejsza. Znajdowaliśmy się teraz 60 metrów powyżej obozu Advanced Base Camp, a ja miałem uporczywy kaszel, byłem apatyczny i czułem lekkie mdłości, jakbym cierpiał na połączenie grypy i ciężkiego kaca. Tak jak rozwijał się mój ból głowy, tak i wiatr stawał się mocniejszy, przez co materiał namiotu trzepotał gwałtownie. Przed północą usłyszałem coś, co brzmiało jak start boeinga 747 nad naszymi głowami. Kilka sekund później namiot został spłaszczony, a mnie trzymała ręka niewidzialnego olbrzyma. Podmuch trwał tylko kilka sekund, a namiot powrócił do swojego prawidłowego kształtu, ale wiedziałem, że jeśli chodzi o Mount Everest trudno tego typu to dopiero początek.

Nawałnica rozwijała się przez następnych kilka godzin, aż do około 2 nad ranem, kiedy to podmuch wbił mi głowę w ziemię, a ja poczułem, jak mój policzek wciska się w lód pod namiotem. Góra drżała jak wulkan, który zaraz wybuchnie. Wściekły ryk przygwoździł nas na 20 lub 30 sekund, a ja pamiętam, że myślałem sobie, czy to jest to, co czuje się tuż przed śmiercią? Tyczki namiotu pękły, a ja zostałem przykryty nylonem pokrytym szronem, który uderzył mnie w twarz, gdy poszarpane kawałki złamanej tyczki przecięły żółty nylon na wstążki. Modliłem się, żeby bambusowe pale mocujące nas do góry wytrzymały.

Kiedy wreszcie wstało słońce usiadłem, podpierając pognieciony namiot pulsującą głową. Moi dwaj koledzy z drużyny byli skuleni w pozycji płodowej obok mnie, a ja szturchnąłem ich w nogi, aby upewnić się, że jeszcze żyją. Kiedy wyczołgałem się z namiotu, scena całkowitego zniszczenia zaparła mi dech w piersiach. Każdy namiot był zgnieciony i potrzaskany, a jeden, który wystartował jak latawiec, latał w powietrzu około 150 metrów nad nami.

Spojrzałem w górę na grzbiet i zobaczyłem grupę hinduskich alpinistów schodzących w kierunku naszego obozu, gdy uderzył kolejny podmuch. Nagle wszyscy zaczęli krzyczeć. Cztery osoby zawisły nad krawędzią trzystumetrowej ściany lodowej, jak sznur światełek świątecznych. Jeden z członków naszej ekipy doskoczył do tyczki, która trzymała bliski koniec ich liny i wbiła swój czekan, aby ją wesprzeć, podczas gdy inni użyli drugiej liny, aby wciągnąć wspinaczy z powrotem w bezpieczne miejsce.

"Wynośmy się stąd, do cholery" – powiedziałem.