Mount Everest na rowerze

Skąd wziął się pomysł na takie wyzwanie? W 1994 roku George Mallory (wnuk słynnego brytyjskiego znanego himalaisty) pokonał ośmiokrotnie podjazd o przewyższeniu 1069 metrów, wiodący na szczyt góry Donna Buang (Australia), czyli łącznie była to wysokość Everestu.

Potem dekadę później wyczyn powtórzyła grupa rowerzystów z Melbourne, znana jako klub HELLS 500. Klub ogłosił wtedy oficjalnie wyzwanie rowerowe, a założyciel grupy, Andy van Bergen założył stronę everesting.cc. Do tego czasu platforma łączy pasjonatów jazdy, którzy chcieliby się podjąć takiego wyzwania w przyszłości.  

Większy rozgłos o Everestingu nastąpił wśród sportowców w okresie pandemii. Z czym to było związane? Po pierwsze większość zawodów sportowych zostało odwołanych i nie można było podróżować. Niektórzy sportowcy zaczęli szukać alternatywy i podejmowali własne wyzwania.

Jazda na rowerze i pokonywanie takiego przewyższenia stanowiło ciekawe dla nich rozwiązanie. Everesting zaczął być promowany w środowisku zapalonych rowerzystów. Kolarska rywalizacja przeniosła się też do świata wirtualnego (formuła online Everestingu), gdzie było organizowanych wiele wyścigów.   

Od czego zatem zacząć?

W ramach Everestingu możemy jechać rowerem w tzw. terenie (na zewnątrz) lub wirtualnie. Same wskazówki, jak i wytyczne dotyczące wyzwania znajdują się na stronie everesting.cc.

O tych zasadach warto pamiętać:  

  • sama jazda powinna składać się z powtórzeń wzniesień pojedynczego podjazdu (pokonanie 8 848 metrów n. p. m. w pionie (i to tylko pod górę),  
  • wjazd na każde wzgórze powinien być wykonany jedną trasą, podobnie zjeżdżanie tą samą, którą się podjeżdża,  
  • nie można spać – to jedna z niewielu rzeczy, która jest zabroniona,  
  • przerwy na jedzenie, picie, odpoczynek wliczają się w czas,  
  • nie ma limitu czasu.  

Jeśli rowerzysta zarejestrował się na stronie wyzwania, by mieć oficjalne potwierdzenie, to cała trasa powinna być zapisana w aplikacji Strava. W przypadku pozytywnej weryfikacji, za którą odpowiada komisja klubu HELLS 500, będzie można znaleźć się na tablicy zdobywców „Everesting – Hall of Fame”.  Alternatywą jazdy w terenie jest vEveresting, czyli wirtualna odmiana kolarskiej wspinaczki. Tutaj, aby w pełni zaliczyć wyzwanie trzeba:  

  • zrealizować jazdę na platformie Zwift lub RGT,
  • ustawienie oporu trenażera w aplikacji (trainer difficulty) powinno być równe 100%,
  • za każdym razem trzeba zjechać na sam dół segmentu (podjazdu).  

Jak skutecznie wspiąć się rowerem na Mount Everest?  

Przygotowanie się do wyzwania Everestingu, ale jak do każdego sportowego wyczynu, wymaga dużo czasu, determinacji i wysiłku. Przede wszystkim organizm należy przystosować do długiego i jednostajnego wysiłku. Odpowiednio wcześnie ukierunkowane i dostosowane treningi uzupełniające, oprócz samego roweru (jak m.in. bieganie, spinning czy trening siłowy) będą pomocne. Intensywność i długość treningów powinna stopniowa wzrastać.  

Podczas samej jazdy równie ważne jest umiejętne rozłożenie siły, nawadnianie, schładzanie oraz oczywiście odżywianie, ponieważ wtedy możesz walczyć z bólem mięśni czy zmęczeniem psychicznym.  

Co do sprzętu, powinno się mieć odpowiednio dobrany i dobrze przetestowany rower. Jednak dla zaawansowanych amatorów jazdy rowerem to jest wiadome.   

Jack Thompson, znany ultrakolarz udzielił kilku rad czytelnikom „National Geographic Polska” dotyczących, jak się przygotować na takie wyzwanie oraz dlaczego sam, podjął się takiego wyzwania. Sam Jack pobił ostatni rekord w Everestingu w 2022 roku. Pokonywał jedno przewyższenie Everestu raz w tygodniu przez cały rok, czyli ma na koncie 52 Everestów na 52 różnych podjazdach. Ustanowił rekord w ramach swojego projektu „1 000 000: Odyseja kosmiczna”, gdzie jechał też dodatkowe 2068 metrów przewyższenia dziennie (oprócz tych 8 848 metrów), aby osiągnąć 100 000 metrów przewyższenia w ciągu roku.

– Jest kilka kluczowych rad, które każdy, kto chce zdobyć Everest, musi wziąć pod uwagę. Zacznij od małych kroków i stopniowo zwiększaj czas spędzany na rowerze, aż do momentu, w którym jazda przez ponad 12 godzin pod górę nie będzie dla twojego organizmu czymś nowym. Dodatkowo pamiętaj o regeneracji, bo wtedy ciało przystosowuje się prawidłowo do treningu. Ciesz się też procesem przygotowania i cała jazdą, a nie tylko samym „Everestem” – podkreśla. 

– W każdy piątek przez cały rok zdobywałem Everest w ramach mojego celu, jaki było zebranie 1 000 000 euro dla trzech organizacji charytatywnych zajmujących się zdrowiem psychicznym. Średnio spędzałem od 9 do 13 godzin na każdym „Evereście” i dodatkowo 17-25 godzin, aby osiągnąć mój cel 20 000 m tygodniowo. „52 Everesty” dały mi tylko połowę przewyższenia, którego potrzebowałem, więc była to ciągła walka przez cały rok z kontuzjami, chorobami i chronicznym zmęczeniem. W przeszłości sam cierpiałem na depresję. Jednak ciągle pokazywałem moim obserwującym, że mimo tego, to nie powstrzymuje mnie to od robienia szalonych rzeczy. Osoby często postrzegają depresję jako przeszkodę – dodaje. 

Od bazy na szczyt, czyli podróż na Everesting  

Wielu polskich rowerzystów podejmowało się wyzwania nie tylko w miejscowościach górskich, gdzie stosunkowo łatwo o przewyższenie podjazdu, ale również w miastach. Wśród tych, którzy pokonali Everest na rowerze w mieście jest m.in. ultrakolarz, Remek Siudziński, który zrobił, aż 403 podjazdy na warszawskiej Agrykoli.   

Natomiast kolejny ultrakolarz, Bartłomiej Bobola z Sanoka wybrał góry. Bartek zrobił podjazdy na Góry Słonne (Gór Sanocko-Turczańskie, woj. podkarpackie) 37 razy. Góry te znane są z najdłuższych serpentyn w Polsce. Dlaczego Bartek zdecydował się na takie ultrawyzwanie? Opowiedział o tym w rozmowie z „National Geographic Polska”.

– Dlaczego Everesting? Zamiłowanie do podróżowania rowerem trwa u mnie około 20 lat. Jeżdżąc rowerem odczuwam wolność, mam wybór odnośnie kierunku jazdy, uwielbiam także góry i region w którym mieszkam. Podróżowałem na dwóch kółkach po Polsce i różnych częściach Europy. Z dużym bagażem doświadczeń przyszedł czas na Everesting. Dlaczego? Zdobyć na rowerze tą największa górę, w „swoim” terenie, i na największych serpentynach w kraju, gdzie jeżdżę od samego początku mojej przygody rowerowej? To jest bardzo ciekawe i zarazem ogromne wyzwanie! Pomyślałem chwilę o tym i decyzja zapadła niemalże natychmiast – zaznacza. 

I dodaje: – Życie nauczyło mnie, że jako ludzie musimy od czasu do czasu powalczyć o swoje marzenia. Była zima, więc wyruszyłem na rowerze MTB, po 260km i 6500m w temperaturze -4st C było ciężko, po kolejnym spadku temperatury do -9st C serce chciało jechać, lecz rozsądek zakończył ta próbę. Wróciłem po dwóch miesiącach w pięknej wiosennej pogodzie! Zdobyłem swój Everest z pełną satysfakcją. 

A pierwszą kobietą, która zrobiła podwójnego Everesta na świecie była Polka, Bożena Gomułka znana w mediach społecznościowych jako Cyklistka. Podzieliła się również z „National Geographic Polska”, dlaczego warto podejmować takie wyzwania.    

– Uwielbiać bić moje własne rekordy. To jest coś, co napędza mnie do działania i daje mi największą satysfakcję z jazdy na rowerze. Everesting był dla mnie celem numer jeden od kiedy tylko o nim usłyszałam. Po ukończeniu wyzwania na kilka lat o nim zapomniałam. Potem przyszła pandemia i Everesting stał się bardzo popularny wśród kolarzy. Miałam wtedy dużo czasu wolnego, który poświęcałam na jazdę ultra. Temat Everestingu powrócił. Nie chciałam jednak powtarzać tego, co już zrobiłam kilka lat wcześniej.

– Dowiedziałam się, że do tej pory podwójnego Everestingu nie ukończyła jeszcze żadna kobieta na świecie. Bardzo mnie to zmotywowało, postanowiłam spróbować. Do samego końca nie byłam jednak pewna, czy uda mi się ukończyć to wyzwanie. Najtrudniejsze dla mnie było zmaganie się z brakiem snu oraz dolegliwościami trawiennymi. Everesting był moim marzeniem i najtrudniejszym wyzwaniem jakiego się podjęłam, więc bardzo się cieszę, że udało mi się go ukończyć. Oczywiście nie byłoby to możliwe bez cudownej ekipy, która dawała mi niesamowite wsparcie na trasie.  

Everesting jest realnym celem dla każdego, nie tylko dla profesjonalnych ultrakolarzy. Wymaga oczywiście nie tylko wytrzymałości fizycznej, ale też psychicznej oraz planowania. Tak nieco szalone i ekstremalne wyzwanie można zrealizować nie tylko na alpejskich podjazdach z dużymi przewyższeniami, ale jest dostępne wszędzie, wystarczy znaleźć podjazd z nieco większym przewyższeniem, czego przykładem jest ten na warszawską Agrykolę o wysokości 112 metrów.