Kiedy zawołaliśmy Lhakpa do namiotu jadalnego i powiedzieliśmy mu, że idziemy na szczyt, skinął głową i powiedział OK po nepalsku. Nikt nie wspomniał wyraźnie o możliwości zejścia z trasy podczas schodzenia na dół, ale założyłem, że Lhakpa to zrozumiał, biorąc pod uwagę, że kilka minut wcześniej powiedzieliśmy mu, że jest to nasz główny cel. Uznaliśmy nasz plan, aby udać się na szczyt, a następnie przeprowadzić poszukiwania w drodze na dół za rozsądny kompromis.

Mając świadomość ile trwa zdobycie Mount Everest, osiem dni później nasza ekipa dotarła na szczyt świata i rozpoczęliśmy nasze zejście. Lhakpa, który zajmował miejsce z tyłu, obserwował mnie uważnie, gdy badałem teren i często sprawdzałem swój GPS. Kiedy odpiąłem się od liny na wysokości 8400 metrów, krzyknął: "Nie, nie, nie!".

Stałem tam, próbując zdecydować, co mam robić. W głębi serca wiedziałem, że sprzeciwianie się Lhakpiemu jest złe i że zachowuję się jak jeszcze jeden samolubny człowiek z zachodu. Gdybym upadł lub zniknął, Lhakpa byłby zmuszony iść mnie szukać. A gdybym umarł, musiałby wyjaśnić chińskim urzędnikom, co się stało. Co ważniejsze, do tego momentu podczas wspinaczki czułem, że naprawdę mu na mnie zależy. I to uczucie było obustronne. Ale rzecz w tym, że wiedziałem, że dam radę to zrobić. I że Lhakpa wybaczy mi tę nieroztropność.

Według GPS-a, szczelina Irvine'a była teraz w zasięgu ręki. Lhakpa i inni patrzyli na mnie, a ja wyruszyłem przez wąską półkę pokrytą płytami z luźnego wapienia, które pokrywały podłoże jak kostka brukowa. Kilka metrów dalej nadepnąłem na kawałek, który wysunął się spod mojej stopy i zachwiałem się.

"Ostrożnie!" - krzyknął Ozturk.

Po pokonaniu około 30 metrów spojrzałem w dół i zobaczyłem płytki wąwóz przecinający strome pasmo skał do następnej półki śnieżnej poniżej. Jak przez mgłę pamiętałem ten fragment ze zdjęć terenu wykonanych przez drona. Czy to tutaj Xu poszedł na skróty przez Żółtą Wstęgę?

Odwróciłem się twarzą do zbocza, ustawiając się jak ktoś, kto chciałby zejść w dół po drabinie i wbiłem swój czekan w twardy jak skała śnieg. Stalowe ostrze skrzypnęło, gdy przebijało się przez powierzchnię. Patrząc w dół między nogi, zapamiętałem oszałamiającą pustkę między mną a lodowcem położonym znacznie niżej. Kilkaset metrów pode mną znajdował się śnieżny taras, na którym znaleziono Mallory'ego. Znajdowałem się teraz mniej więcej bezpośrednio nad jego miejscem spoczynku, w tej części góry, gdzie ludzie nie chodzą, jeśli chcą wrócić do domu żywi. Sprawdziłem jeszcze raz GPS. Strzałka na kompasie wskazywała na północny zachód. Jeszcze piętnaście metrów.

Po zejściu na odległość kilku długości ciała, zatrzymałem się na rozbitym bloku bladobrązowego kamienia wapiennego. Klif miał około 2,5 metrów wysokości i był tak stromy jak zjeżdżalnia na placu zabaw. Byłoby to nieistotne prawie wszędzie indziej, ale w tej sytuacji, gdy byłem wyczerpany, sam i bez liny, przeraziło mnie to. Spojrzałem w górę wąwozu i pomyślałem o wspięciu się z powrotem drogą, którą tu doszedłem. Roztropność podpowiadała mi, żebym zawrócił, ale moja ciekawość była silniejsza. Z czekanem wciąż w śniegu, zszedłem na skałę, na której moje raki skakały, wydając odgłosy drapania, jak paznokcie na tablicy kredowej.