O każdej porze roku Innsbruck, który leży w sercu Tyrolu, odwiedzają wszyscy ci, którzy kochają pyszne jedzenie i doskonałe piwo. A że około 30 procent mieszkańców stanowią studenci, panuje tu fantastyczna, luźna atmosfera, a miasteczko obfituje w knajpki, puby i uliczne festiwale. Do tego możemy liczyć na dobrą pogodę, ponieważ latem nawet jeśli spadnie deszcz, szybko wychodzi słońce. 

Co zobaczyć w Innsbrucku?

Innsbruck miał szczęście znaleźć się dokładnie na drodze między północą Europy a Włochami. Ponieważ sąsiaduje z przełęczą Brenner, to tu zatrzymywali się na postój handlarze i podróżnicy. Miasto przez lata rosło w siłę, a od roku 1429, kiedy cesarz Maksymilian ustanowił je stolicą Tyrolu, zaczęło przeżywać swój okres świetności. Wtedy powstały dwa piękne zamki – Hofburg i Ambras. W tym drugim znajduje się słynna, bogato zdobiona renesansowa „sala hiszpańska” oraz jedna z największych europejskich kolekcji zbroi rycerskich.

Budowa zamku Ambras łączy się zresztą z niezwykle romantyczną historią miłosną. Otóż arcyksiążę Ferdynand II Habsburg zakochał się po uszy w córce prostego kupca, Filipinie Welser. Miłość ta była ogromnym mezaliansem, ponieważ według planów dynastycznych rodziny powinien pojąć za żonę księżniczkę z europejskich rodów. Miłość jednak wygrała i w roku 1557 Ferdynand poślubił potajemnie Filipinę. Aby jednak nie drażnić rodziny, ukochana zamieszkała właśnie w zamku Ambras w Innsbrucku. 

Polska księżniczka w Innsbrucku

Zainteresowani historią znajdą tu kilkadziesiąt kościołów, z czego najsłynniejszy jest The Hofkirche, w którym miał być pochowany Maksymilian I. Kościół słynie z 28 ponadnaturalnej wielkości rzeźb z brązu przedstawiających rodzinę Habsburgów oraz wielkich dowódców godnych naśladowania (jak król Artur). Wśród figur znajdziemy też księżniczkę mazowiecką z rodu Piastów – Cymbarkę (Cymburgis), która była matką cesarza Fryderyka III. Cymbarka poślubiła Ernesta Żelaznego, którego brat Wilhelm miał obiecaną za żonę znaną nam doskonale królową Jadwigę. Gdyby nie opór polskiej szlachty i chęć unii z Litwą, mielibyśmy na naszym tronie bliskiego owej Cymbarce Habsburga.

Kościół The Hofkirche, fot: Agnieszka ProkopowiczKościół The Hofkirche (fot. Agnieszka Prokopowicz)

Tak się jednak nie stało, Jadwiga musiała poślubić Jagiełłę i historia potoczyła się inaczej. Na starówce znajduje się też słynny Złoty Dach, chętnie fotografowany przez turystów. Ufundował go cesarz Maksymilian I. Co więcej, pod złotym dachem (2657 pozłacanych dachówek) widać niezwykłe płaskorzeźby. Przedstawiają one między innymi cesarza z dwoma kobietami. Są to żony Maksymiliana. Jedna, poślubiona z miłości, ale przedwcześnie zmarła. Druga – żona z rozsądku. Cesarz nie baczył na uczucia tej drugiej i postanowił wykuć w kamieniu obie. Atrakcje Innsbrucku to jednak nie tylko dawne kościoły i pałace, ale także przepiękna starówka, ze starą wieżą, z której można obejrzeć miasto z górami w tle, a także słynną skocznię narciarską.

Skocznia narciarska Bergisel

Niewiele zimowych obiektów sportowych może się pochwalić designem z najwyższej półki. A Innsbruck tak. Skocznia Bergisel była wielokrotnie przebudowywana, ale jej ostateczna odsłona naprawdę robi wrażenie. Nowoczesną wieżę zaprojektowała w 2002 roku sama Zaha Hadid. Wewnątrz budynku znajduje się m.in. kawiarnia, która przez większą część dnia dostępna jest dla turystów. Jedynie podczas zawodów właśnie tam przygotowują się skoczkowie. Obiekt ten ma charakterystyczny przeciwstok, pozwalający szybciej hamować. Była to zresztą jedyna możliwa opcja zakończenia trasy skoczni, ponieważ tuż za nią znajduje się… cmentarz. Widać go z jej szczytu i najczęściej jest on tematem wielu żartów, że jeśli coś podczas skoku nie wyjdzie, to skoczek leci prosto na cmentarz. Szczęśliwie takie wypadki się nie zdarzają. Skocznia ma 120 m i jest otwarta zimą i latem. Podczas ciepłych dni sportowcy trenują na polewanym wodą igielicie, a turyści mogą swobodnie oglądać ich treningi. Miasto było dwukrotnie organizatorem zimowych igrzysk olimpijskich (1964 i 1976).

Góry rowerem i spacerem

Będąc w Innsbrucku, warto zaplanować wjazd na Seegrube. To góra o wysokości 2000 m, skąd rozpościera się piękny widok na okolicę. Dojazd na nią jest niezwykle prosty. Wsiadamy w metro (wejścia do stacji również zaprojektowała Zaha Hadid – przypominają nawisy śnieżne) i metrem dojeżdżamy do stacji kolejki górskiej. Kolejka jedzie prosto na szczyt. Kiedy wysiadamy na ostatniej stacji, naszym oczom ukazuje się zapierająca dech w piersiach panorama Alp. Można odpoczywać na zewnątrz, można usiąść w restauracji i delektować się regionalnymi daniami. A tyrolska kuchnia to osobny wspaniały temat.

Co warto zjeść w Innsbrucku?

Kuchnia regionu spełnia wszystkie określenia „comfort food”. Zdecydowanie nie jest dietetyczna, choć oczywiście specjały tyrolskie w wielu restauracjach dostaniemy także w lżejszej wersji. Jednak przecież nie o to chodzi. Tu je się tłusto, smakowicie i dużo. Zwykle dostajemy tak ogromne porcje, że nawet po górskiej wędrówce nie jesteśmy w stanie zjeść wszystkiego. A jest w czym wybierać. Zdecydowanie powinniśmy spróbować klasycznych knedli, które są esencją lokalnej kuchni. Mogą być z mięsem lub z warzywami. Zawsze są esencjonalne i smaczne, czasem pływają w rosole. Klasyką regionu są także Wiener Schnitzle, Tirolen Grosty, wszelkiego rodzaju gulasze i pieczenie. To raczej nie jest kraj dla wegetarian, choć oczywiście Tyrol słynie też z pysznego nabiału i serów. I te właśnie sery sprawiają, że świat pokochał jeszcze inne tyrolskie danie, czyli serowe Szpatzle.

Mączne kluseczki, fot: Agnieszka ProkopowiczMączne kluseczki (fot. Agnieszka Prokopowicz)

Są to mączne kluseczki zapiekane z pysznym górskim serem. Podaje się je z prażoną cebulą i świeżym szczypiorkiem. Co ciekawe, w Tyrolu inaczej smakuje mleko wiosenne i letnie, a inaczej jesienne. Już na początku każdego roku władze zakazują dalszego naśnieżania, aby śnieg stopił się do wiosny i można było wyprowadzić krowy na łąki. Zostają na nich do końca lata i tam są dojone. A że zajadają się wtedy pyszną świeżą trawą, pełną ziół i alpejskich kwiatów, mleko jest doskonałe. Smakosze docenią też pyszny deser o nazwie Kaiserschmarrn – są to pokrojone w drobne kawałki naleśniki podawane z cukrem pudrem i marmoladą.  

Kryształy Swarovskiego

Skarbem Tyrolu i okolic Innsbrucku jest także fabryka i muzeum najsłynniejszych na świecie kryształów, czyli Swarovskiego. Daniel Swarovski był Czechem, który dorastał w regionie słynącym z obróbki kryształów. W 1892 roku opatentował własną maszynę do idealnej obróbki tego niezwykłego materiału. W 1895 roku przeniósł się do Wattens obok Innsbrucku, aby ochronić wynalazek przed konkurencją. Dodatkowym atutem okolicy była energia wodna, której potrzebowała jego fabryka. Dziś firma znana jest na całym świecie, a Wattens szczyci się nie tylko prężną fabryką, ale także fantastycznym, nowoczesnym muzeum, z wieloma salami poświęconymi różnym zastosowaniom kryształów Swarovskiego. Kryształowe sukienki i biżuterię noszą gwiazdy Hollywood i divy sceny muzycznej, ale używają ich także artyści. Swoją salę w muzeum ma na przykład słynna japońska performerka i malarka Yayoi Kusama. 

Niesamowite lotnisko w Innsbrucku

Do Innsbrucku można oczywiście dojechać samochodem, co wielu Polaków czyni. Z południa Polski jedzie się do stolicy Tyrolu około 10 godzin, z Warszawy 12. Jeszcze wygodniej jest dolecieć samolotem. Szybkie połączenie znajdziemy w Austrian Airlines. Przesiadka w Wiedniu jest krótka, a lot z Wiednia do Innsbrucku trwa niespełna godzinę. Warto wybrać samolot choćby po to, by zobaczyć niesamowite, niewielkie lotnisko w stolicy Tyrolu. Ukryte wśród gór wymaga specjalnej licencji dla pilota i nie każdy może tu lądować. Za to wyjście z samolotu na płytę robi ogromne wrażenie. Wszędzie wokół widzimy wysokie Alpy. Dobrym rozwiązaniem jest też lot do Monachium i zamówienie transportu do Innsbrucku. Jedzie się dwie godziny. 

Innsbruck ma klimat alpejskiego miasteczka, a jednocześnie słynie z doskonałych restauracji i bazy hotelowej. Studenci dodają mu lekkości, tyrolska kuchnia smakowitości, a Alpy – malowniczości. To idealne miejsce na co najmniej tygodniowy wakacyjny pobyt i relaks na łonie natury. Aktywny – na rowerach, wspinaczce lub paralotniach, albo całkiem pasywny, z lokalnym Tirolian Beer i serowymi kluseczkami w tle.