Z Agnieszką Kołodziejską odwiedziliśmy już Alaskę i Nowy Orlean. Tym razem popularna dziennikarka Radia ZET zabiera nas w podróż do Ameryki Środkowej, gdzie czekają na nas fantastyczna Gwatemala i Belize

Gwatemala i Belize

Powierzchnia obydwu odpowiada powierzchni mniej więcej połowy Polski. Wniosek? Można je w krótkim czasie zjechać wzdłuż i wszerz. Z takiego założenia wyszłam, planując trzytygodniowy wypad w tamten region i… nie udało mi się zobaczyć nawet połowy tego, co zaplanowałam. To często popełniany błąd podczas planowania podróży. Wydaje nam się, że jak sobie wszystko idealnie zaplanujemy, to potem wystarczy, że będziemy trzymać się planu.

Gwatemala to tak zaskakujący kraj, że wszystkie plany ułożone przed wyjazdem można posłać w diabły. I zdać się na to, co przyniosą kolejne dni. I tak było w moim przypadku. Wylądowałam w Guatemala City po 33 godzinach podróży z Warszawy, wypłaciłam trochę quetzali i ruszyłam w nieznane.

Quetzal, nazwa gwatemalskiej waluty pochodzi od nazwy ptaka żyjącego w lasach Ameryki Środkowej. Podobno ta piękna ptaszyna o karmazynowym brzuszku nie przeżyje doby w niewoli. Mam wrażenie, że dokładnie tak samo było z gwatemalskimi pieniędzmi. Banknoty wylatywały mi z portfela jeden po drugim, jakby im było za ciasno.

Chcę przez to powiedzieć, że w Gwatemali jest drogo. A przynajmniej jeśli porównać ją z kosztami podróżowania po Azji Południowo-Wschodniej, którą tak sobie ukochałam. W ubiegłym roku w Wietnamie udawało mi się zjeść śniadanie za 35 tysięcy dongów czyli niecałe 6 złotych. W Warszawie mam miejscówkę, w której za 20 złotych dostaję dwie parówki, jajecznicę, trochę pomidora, masło i pieczywo. W Gwatemali śniadanie na mieście to już wydatek 60 quetzali czyli ponad 30 złotych. Co ciekawe dokładnie tyle samo kosztuje butelka całkiem niezłego gwatemalskiego rumu, a więc po co jeść śniadanie? 

Co zobaczyć w Gwatemali?

Gwatemala to przede wszystkim wulkany. Jeśli pojedziecie nad leżące w wulkanicznej kalderze i otoczone trzema wulkanami jezioro Atitlan, wspomnicie moje słowa: to miejsce jest magiczne. Nieważne, jak wielki jest twój jet lag czy ile piw wypiłeś poprzedniego wieczoru w jednej z rozlicznych knajp. I tak wstaniesz na wschód słońca, bo czegoś takiego jeszcze nie widziałeś.

O świcie nad brzegiem jeziora zbierają się okoliczni mieszkańcy. Głównie kobiety i dzieci. Zaczynają od kąpieli, a potem robią pranie, używając kamieni jako tarek. Dlaczego kąpią się i piorą w jeziorze? Ponieważ ich domy nie mają kanalizacji.

Podobno nie ma takiego miejsca, z którego można zobaczyć całe jezioro. Nie szkodzi. I tak każdego ranka siedziałam na pomoście i patrzyłam przed siebie jak zahipnotyzowana. Pisarz Aldous Huxley porównywał jezioro Atitlan do włoskiego Como. Nazwał je jednym z najpiękniejszych na świecie i powiedział o nim: „To naprawdę za dużo dobrego”.

Kiedy opuszczasz Atitlan, chcesz już tylko więcej i więcej. Więcej wulkanów, więcej dżungli, więcej widoków zapierających dech w piersiach. I dostajesz je. Zarówno na wybrzeżu Pacyfiku, gdzie na plażach z czarnym wulkanicznym piaskiem surferzy łapią fale, jak i w głębi kraju, w Tikal, które jest największym świadectwem kultury majańskiej w Ameryce Środkowej. Albo podczas wspinaczek na wulkany, w trakcie których można być świadkiem ich majestatycznych wybuchów.

Co zobaczyć w Belize?

Kiedy już uznasz, że potrzebujesz odpoczynku na karaibskiej plaży, po prostu przekraczasz gwatemalsko-belizeńską granicę w Melchor de Menecos, skąd nad Morze Karaibskie masz już tylko 120 km. A tam? „Last night I dreamt of San Pedro”, czyli miasteczko na wyspie Ambergris Caye, o którym śpiewała Madonna w piosence „La isla bonita”.

Wyspiarskie życie uzależnia i rozleniwia. Hipnotyzujący szum palm nad głową i rum szumiący w głowie sprawiają, że kompletnie poddajesz się temu, co nazywa się tu „caribbean vibe”. Ale nie prześpij całego pobytu i nie zapomnij o tym, że u wybrzeży Belize znajduje się słynna Blue Hole. Głęboka na 124 metry i szeroka na 300 metrów morska jaskinia w Morzu Karaibskim otoczona rafą koralową przyciąga nurków z całego świata.

Jeśli masz wolne 400 dol. i uprawnienia nurkowe, zejdziesz na 40 metrów i poczujesz dreszcz. Dreszcz czasem powodowany niższą temperaturą wody na tej głębokości, czasem bliskością przepływającego obok rekina rafowego, a czasem świadomością, że pod tobą na dnie leży ponad 100 ciał ludzi, którzy z jakiegoś powodu utonęli w Blue Hole. To było jedno z najwspanialszych doświadczeń tej podróży. Jest coś metafizycznego w tej ciszy, w której słyszysz wyłącznie własny oddech.

Siedzę w gwarnej kawiarni w zatłoczonym centrum Warszawy. Zamykam oczy i przypominam sobie tamten dzień. To trwa chwilę. Zaraz otrząsam się ze wspomnień, wstaję i wychodzę, bo wiem, że muszę zacząć planować kolejną podróż. Gwarna kawiarnia w zatłoczonym centrum Warszawy jest dobra tylko na moment. 

Posłuchaj również wideopodcastu z Agnieszką Kołodzejską. Nagranie znajdziesz w tym artykule