Mamy rok 1935. Jones przebywa w Szanghaju, największym mieście ówczesnych Chin, liczącym prawie cztery miliony ludzi. Chiny są wielkie, ale słabe. Dynamicznie rozwijające się miasto opanowane jest przez gangi, niczym Chicago w czasach prohibicji. Chińczycy obalili władzę cesarską i państwo stało się republiką, ale na jego tereny pożądliwie spogląda Japonia, którą rządzą kręgi militarystyczne i nacjonalistyczne.

Szanghaj pachnący wojną, jak Gdańsk

Jako jeden z punktów zapalnych na naszym globie – niczym Wolne Miasto Gdańsk jako zarzewie konfliktu polsko-niemieckiego – wskazywał Szanghaj m.in. młody wówczas reportażysta Ksawery Pruszyński w książce „Sarajewo 1914, Szanghaj 1932, Gdańsk 193?” (1932). Azjatycka metropolia była też po prostu niebezpieczna dla obcych.

„Rzym należy zwiedzać z bedekerem. Konstantynopol z zapasem bakczyszowej [czyli przeznaczonej na łapówki i napiwki; przyp. red.] monety. W zaułkach portowych Szanghaju przyda się rewolwer” – opisywał miasto Pruszyński, bazując na docierających stamtąd doniesieniach. Tak, zamiast przewodnika turystycznego oraz drobnych na jałmużnę i łapówki, bardziej przydawała się tam broń. I Indiana Jones miał się o tym przekonać.

„Indiana Jones i świątynia zagłady”Indiana Jones i świątynia zagłady” / fot. Paramount/Getty Images

W Szanghaju archeolog spotyka się w nocnym klubie o nieprzypadkowej nazwie Obi Wan z bezlitosnym miejscowym gangsterem, niejakim Lao Che. To postać fikcyjna, aczkolwiek zapisała się w dziejach… polskiego rocka. To od szanghajskiego gangstera wziął swoją nazwę popularny zespół z Płocka.

Wróćmy jednak do filmu. Jones spotyka się z Lao Che, żeby dokonać wymiany dwóch bezcennych artefaktów. Archeolog daje gangsterowi nefrytową urnę z zaginionymi prochami niejakiego Nurhacziego – wodza Mandżurów z przełomu XVI i XVII stulecia, który rozpoczął podbój Chin. Jego potomkowie pokonali Mingów i jako mandżurska dynastia Qing rządzili Państwem Środka od 1644 do 1912 roku.

Wymiana prochów na diament

Prochy Nurhacziego to artefakt o niebagatelnym znaczeniu politycznym i symbolicznym. Na dodatek Lao Che uważał wielkiego wodza za swojego przodka. W zamian za urnę z prochami dr Jones ma otrzymać od gangstera Pawie Oko. Gigantyczny stuczterdziestokaratowy diament. Jeden z tych szlachetnych kamieni, które fascynują ludzi od tysięcy lat, przyprawiają ich o dreszcze i bywają motywem zbrodni.

Słynny rzymski historyk Pliniusz Starszy (23–79 r. n.e.) pisał w swojej monumentalnej „Historii Naturalnej”, że „diament nie tylko najwyższą cenę ma z pomiędzy drogich kamieni, ale także z wszelkich rzeczy ludzkich, przez długi czas był tylko królom, i to tylko bardzo niewielu znany”. Potwierdził zarazem, że jeszcze w czasach rzymskich stosunkowo niewiele wiedziano o tych minerałach.

Świadczą o tym dziwne eksperymenty, jakie opisał światły Rzymianin. Wedle jego wiedzy problemem bywało odróżnienie diamentów od innych kamieni. Diamenty „odkrywają się na kowadłach, odbijając tak uderzenia, iż kowadło i młot na dwie sztuki się rozpadają”. Dzieje się tak, ponieważ kamień ten ma „twardość niewypowiedzianą”.

Nie znaczy to jednak, że nie da się go przeciąć i podzielić. Aczkolwiek sposób zaproponowany przez Pliniusza wprawiłby w osłupienie dzisiejszych jubilerów. „Diament, którego dwie najgwałtowniejsze siły przyrody: ogień i żelazo, nie pokonują, łamie się od krwi koziej, ale nie inaczej jak po macerowaniu w świeżej i ciepłej” – przekonywał Rzymianin.

Wygląda na to, że mitotwórcza właściwość diamentów już wtedy dorównywała ich wytrzymałości.

Skarb Aleksandra Wielkiego

Pawie Oko, którego tak pożądał Jones, należało niegdyś do Aleksandra Wielkiego i swego czasu tkwiło z drugim,  podobnym kamieniem, w głowie szczerozłotego posągu pawia. To artefakt zmyślony, jednak jego historia nawiązuje do historycznych wydarzeń. Faktem bowiem jest, że miłość do diamentów zakiełkowała w Europie po wschodnich podbojach Aleksandra Wielkiego w IV wieku p.n.e. Macedoński wódz miał przywieźć te szlachetne kamienie z Indii, i to po wielu przygodach. By dostać się do Diamentowej Doliny, musiał pokonać węże zabijające ludzi wzrokiem niczym Meduza lub bazyliszek. Dlatego Macedończyk kazał użyć zwierciadła, które zabijało wraże gady.

Te fantastyczne zdarzenia trafiły potem do legend, w tym do arabskich opowieści o Sindbadzie z „Księgi tysiąca i jednej nocy”. Można je było także odnaleźć w średniowieczu w różnych wariantach tzw. „Romansu o Aleksandrze”. Prof. Ryszard Kulesza, badacz antyku, pisał w pracy „Gdzie jest Aleksander Wielki?" (w „Przeglądzie Historycznym” 3/2010):

„W Indiach właśnie zetknęli się Macedończycy z rozmaitymi, niezwykłymi stworami: zobaczyli pchły wielkie jak żaby, gigantyczne skorpiony, ludzi z twarzami lwów, ludzi z sześcioma rękami, psiogłowców itd. Najpełniejszy opis cudownych przygód Macedończyka w Indiach daje apokryficzny list Aleksandra do Arystotelesa. Napisany pierwotnie po grecku, wszedł w zmienionej formie w skład Romansu, a później został przełożony na łacinę, w której to wersji jako »Epistola Alexandri Magni ad Aristotelem« stał się szeroko znany w średniowieczu”.

Bajki te powtarzał potem średniowieczny wenecki podróżnik (i konfabulator) Marco Polo w opowieściach o królestwie Mutfili, którego poddani wydobywają diamenty z legowisk bardzo jadowitych złośliwych węży w ten sposób, że zrzucają kawały mięsa między gady i klejnoty. Potem czekają, aż zlecą się orły. Czasem ptaki unoszą mięso dalej, czasem zjadają na miejscu. W pierwszym przypadku ludzie straszą orły i czekają, aż porzucą zdobycz z przyklejonymi szlachetnymi kamieniami lub diamenty posypią się z nieba. W drugim polują na orły i w poszukiwaniu klejnotów patroszą im wnętrzności lub wypatrują ptasich odchodów i z nich wygrzebują błyskotki.

Wróćmy do Pawiego Oka. Jego znaczenie dla historii słynnego filmowego archeologa wyjaśniono w jednym z odcinków serialu „Kroniki młodego Indiany Jonesa”, powstałego po sukcesach filmów kinowych.

Rady Polaka dla Jonesa

Okazuje się, że mapę do skarbu Indiana znalazł przypadkiem na froncie I wojny światowej w 1918 roku. Epizod ten, zatytułowany „Pawie oko” (Peacock’s Eye), był też o tyle ważny, że wyjaśnił, jak bohater wybierał swoją życiową drogę. Niespełna dwudziestoletni Jones trafia w tym odcinku na Wyspy Trobrianda, leżące na Morzu Salomona, koło Nowej Gwinei.

Tam spotyka polskiego badacza Bronisława Malinowskiego (1884–1942). Ten słynny antropolog, podróżnik i religioznawca przez lata prowadził na wyspach nowatorskie i kontrowersyjne na owe czasy badania naukowe. Wybrał metodę polegającą na obserwacji uczestniczącej – żył wśród badanych i wchodził w sytuacje, które opisał potem w takich pracach jak „Zwyczaj i zbrodnia w społeczności dzikich”, „Życie seksualne dzikich w północno-zachodniej Melanezji” oraz „Argonauci zachodniego Pacyfiku”. Malinowski tak rozmawiał z młodym Jonesem o poszukiwanym już wtedy przez Amerykanina diamencie Aleksandra Wielkiego:

– Co zrobisz, kiedy odnajdziesz wymarzony diament? – spytał Polak.
– Wrócę do domu, zostanę archeologiem – odparł Indiana.
– To zrobisz, jeśli go nie znajdziesz – poprawił go Malinowski.
– Nie, to właśnie chcę robić w życiu – zapewnił młody Jones.
– Czyli nie potrzebujesz tego diamentu, by spełnić swoje marzenia! Jak długo będziesz odkładać swoje marzenie na bok, szukając diamentu, którego nie potrzebujesz? Czas, Indy, to najcenniejsza rzecz, jaką posiadamy – przekonywał go Malinowski.

W ten sposób polski naukowiec wpłynął na wybór życiowej drogi młodego awanturnika: pokazał mu, że poszukiwania Pawiego Oka de facto tylko niepotrzebnie odwlekają jego decyzję o zostaniu archeologiem. Ta scena oraz poszukiwania klejnotu powtórzone zostały w prostej grze edukacyjnej „The Adventures of Young Indiana Jones: Hunting for Treasure” (2008).

Scena, która omal nie znalazła się w „Poszukiwaczach zaginionej Arki”

Diament nie przyniósł Jonesowi szczęścia. W filmie archeolog ledwo uszedł z życiem z walki z Lao Che. Wyglądałaby ona pewnie jeszcze efektowniej, gdyby władze komunistycznej ChRL nie zabroniły filmowcom urządzenia pościgu po Wielkim Murze. Trudno zresztą im się dziwić, chodzi o zabytek.

Zresztą wiele pomysłów dotyczących samego Państwa Środka nie znalazło się w filmach, a tylko w książkach i grach. Tam główny bohater np. zajrzał do sławetnego grobowca pierwszego cesarza Chin, znanego z Terakotowej Armii (gra komputerowa z 2003 roku „Indiana Jones and the Emperor’s Tomb”, zawierająca na koniec czytelne nawiązanie do początku filmu „Indiana Jones i świątynia zagłady” i dostarczenia prochów Nurhacziego). Albo szukał również na Dalekim Wschodzie, na granicy Chin i Mongolii, jaj dinozaurów (powieść Maxa McCoya „Indiana Jones and the Dinosaur Eggs” z 1996 roku) – z których notabene oba kraje są faktycznie bardzo znane w świecie naukowym.

Z drugiej strony tajemnicą poliszynela jest, że cała ta efektowna filmowa scena z Szanghaju mogła się znaleźć w poprzednim filmie, w „Poszukiwaczach zaginionej Arki”. Bowiem zgodnie z pierwotnym pomysłem scenarzystów Indy miał dostać od chińskich gangsterów nie Pawie Oko, lecz jedną z części głowicy do Laski Ra, dzięki której zlokalizował Arkę Przymierza w egipskim Tanis. Spielberg i Lucas porzucili jednak to rozwiązanie. „Poszukiwacze zaginionej arki” na tym nie stracili, natomiast sceny z Szanghaju w kolejnej części okazały się majstersztykiem i zapadły w pamięć widzów.

Prezentowany powyżej fragment pochodzi z książki Adama Węgłowskiego Tropiciel skarbów. Fakty i mity w filmach o Indianie Jonesie”. Ukazała się ona nakładem wydawnictwa Skarpa Warszawska.

Tropiciel skarbów