„Skandynawowie od dawna odwiedzali Konstantynopol, a bogactwo i dziwy tego miasta wywarły na nich ogromne wrażenie. W swoich północnych siedliskach opowiadali o Myklegardzie, tak bowiem nazywali to wielkie miasto, które niegdyś utożsamiali z Asgardem, siedzibą bogów. Już w 930 roku Skandynawowie służyli w armii carskiej. Na początku XI wieku znajdowało się ich tam tak wielu, że sformowano regiment skandynawski, słynną gwardię wareską”.
Sir Steven Runciman, „Dzieje wypraw krzyżowych”, tom I

Gwardia Wareska – osobista ochrona cesarza

Był rok 987, gdy potężny cesarz Bizancjum Bazyli II, zawarł specyficzny układ z Włodzimierzem Kijowskim. Ten porywczy i brutalny książę, wywodzący się z wikingów rabujących tereny obecnej Ukrainy, miał użyczyć cesarzowi sześć tysięcy zaprawionych w bojach żołnierzy. W zamian otrzymał za żonę siostrę cesarza, a rządzone przez niego państwo zyskało intratne kontrakty handlowe.

Wojownicy Włodzimierza byli potrzebni cesarzowi do dwóch rzeczy. Po pierwsze, do walk z Bułgarami. W chwili, gdy do armii Bazylego dołączyli wysłani z Kijowa wojowie, bizantyjskie wojska stały się niepokonane. Rozprawiły się z próbującymi oswobodzić się spod panowania cesarza Bułgarami, a sam Bazyli zyskał przydomek Bułgarobójcy.

Po drugie, wojowie Włodzimierza mieli chronić samego cesarza i jego bliskich przed powszechnymi w Konstantynopolu spiskami. Kim byli wojownicy, którzy odmienili losy konfliktu i pozwolili Bazylowi przesunąć granice imperium po Dunaj i Syrię? Skąd wywodzili się żołnierze, którzy przez dwa wieku tworzyli najbardziej elitarną jednostkę specjalną średniowiecza?

Kim byli Waregowie?

Wywodzili się z wikingów, czyli Skandynawów, których fachem były podboje i rabunki. Ale pierwsi gwardziści nie trafili na teren Bizancjum bezpośrednio z terenów współczesnej Szwecji, Danii czy Norwegii, lecz z Wielkiego Księstwa Kijowskiego. Był to kraj założony przez pochodzącego ze Skandynawii Ruryka I, legendarnego wodza Waregów. Waregów, czyli towarzyszy, jak określali się ci wojownicy siejący spustoszenie wszędzie, gdzie się pojawili.

Sześć tysięcy wojowników Włodzimierza I Wielkiego miało zostać strażą przyboczną cesarza. Był to zmyślny plan. Cesarstwo Wschodnie, a szczególnie jego stolica, leżący nad Bosforem Konstantynopol, regularnie wstrząsane było kolejnymi zamachami i intrygami. Obalano cesarzy, knuto spiski i wysyłano skrytobójców, by pozbyć się niewygodnych możnych. Nawet cesarz nie był bezpieczny. Bazyli II zrozumiał to, gdy wystąpiła przeciwko niemu jego własna gwardia. Dlatego wierni najemnicy z ogromnymi przywilejami i jednym tylko zadaniem – strzeżenia władcy – dawali poczucie bezpieczeństwa.

Waregowie budzili postrach w Bizancjum

Konstantynopol, największe miasto ówczesnego świata, licząca sobie pół miliona mieszkańców metropolia zwana Złotym Jabłkiem, zachwycał nawykłych do prostego życia Waregów. Za to oni sami nie zachwycali mieszkańców miasta. Ci, w najlepszym wypadku, mówili o gwardzistach „szlachetni dzikusi”, choć znacznie częściej nazywano ich po prostu barbarzyńcami. Musieli stanowić mocno egzotyczny widok pośród śniadych i raczej drobnych Greków.

Z zachowanych opisów można stwierdzić, że Waregowie byli rośli, mocno zbudowani. Nosili długie włosy, a ich ciała pokrywały tatuaże, które miały mieć magiczną moc. Ich ulubioną bronią był przypominający tasak na długim stylisku tzw. topór duński. Głowica topora miała nawet 30 cm długości i z łatwością odcinała głowę. Samo stylisko mogło mieć długość 1,5 metra i więcej. Waregowie używali także obusiecznych mieczy oraz lekkich włóczni. Te ostatnie były szczególnie cenne w trakcie rozbijania szyku przeciwnika.

W walce Waregowie tworzyli formację przypominającą ścianę tarcz. Jeśli mieli rozbić szyk nieprzyjaciela, ustawiali się w tzw. świński ryjek. Najsilniejsi i najroślejsi wojownicy zajmowali pozycję na środku, a tworzona przed nimi ściana tarcz wysuwała się ku przodowi wbijając się klinem w szyk przyjęty przez nieprzyjaciela. W samej bitwie ponoć nie mieli sobie równych, walcząc często do upadłego. W związku z tym, że pochodzili ze Skandynawii i byli nawykli do przemieszczania się szybkimi łodziami, stanowili pierwszy przykład formacji, którą dzisiaj określamy mianem piechoty morskiej.

Wierna i okrutna gwardia cesarska

Byli absolutnie wierni cesarzowi. Ale nie konkretnemu władcy, lecz raczej samemu urzędowi. Zresztą nie mieli nad sobą nikogo poza cesarzem. To wiązało się z wieloma konfliktami z dowódcami armii Bizancjum, którym nie podobało się, że tak doborowa jednostka działa niejako poza prawem.

Gwardziści stacjonowali nieopodal pałacu cesarskiego, by być na każde wezwanie władcy. W trakcie oficjalnych spotkań, a nawet podczas mszy świętych, ustawiali się wokół cesarza, by ochronić go przed ewentualnym zagrożeniem. Służyli też do mniej szczytnych celów. Wszędzie tam, gdzie cesarz węszył spisek lub zwykłą nieprzychylność, zjawiali się groźni Waregowie. Wystarczył rozkaz władcy by schwytali i uwięzili dowolną osobę.

Często torturowali więźniów. Wyspecjalizowali się w dwóch okrutnych torturach: w obcinaniu nosów oraz w pozbawianiu wzroku. Jednak nie robili tego, wypalając lub wyrywając gałki oczne. Używali do tego kwasu, który uszkadzał rogówkę i powodował, że więzień cierpiał katusze.

Waregowie gromadzili bogactwa

Byli naprawdę zamożni i mogli pozwolić sobie na wiele. Ich żołd wypłacany był w złocie i srebrze i mógł równać się, w przeliczeniu na dzisiejsze pieniądze, nawet 200 tys. zł rocznie. Ale to nie wszystko. Waregowie byli utrzymywani z kiesy cesarza, który płacił za ich jedzenie, broń i wszelkie inne potrzeby.

Cieszyli się też kilkoma wyjątkowymi przywilejami. Mili prawo do jednej trzeciej łupów z wypraw, w których brali udział. Jednak to przywilej zwany „polutasvarf” budził szczególną zawiść u im współczesnych. Według tego przywileju po śmierci cesarza członkowie Gwardii Wareskiej mieli prawo wejść do skarbca cesarskiego i wynieść z niego tyle, ile zdołają.

Ich bogactwa były nieprzebrane. Nic dziwnego, że kiedy członkowie Gwardii Wareskiej powracali w ojczyste strony z kuframi złota i skrzyniami pełnymi bizantyjskich zbytków, kolejni ochotnicy sami garnęli się do służby. Aby dotrzeć do Konstantynopola, musieli przebyć około czterech tysięcy kilometrów, przeprawić się przez morze, dalej Dnieprem w kierunku portów Bizancjum. Była to niebezpieczna podróż nawet dla zaprawionych w bojach wikingów. Ale podróż opłacalna. Mogła przynieść bogactwo i sławę.

W szeregach Gwardii Wareskiej służył król Norwegii

Taką, jaka była udziałem Haralda Hårdråde’a – późniejszego króla Norwegii. Harald jeszcze jako dziecko był świadkiem śmierci przyrodniego brata, ówczesnego króla Norwegii Olafa II. Obawiając się zemsty, uciekł na kijowski dwór Jarosława Mądrego. W tamtym czasie brał nawet udział w wyprawie przeciwko Mieszkowi II.

Po pewnym czasie, skuszony opowieściami powracających z Bizancjum Waregów, zebrał drużynę 500 wojowników i popłynął w kierunku Konstantynopola, by wstąpić do Gwardii Wareskiej. Szybko dał się poznać jako sprawny dowódca i znakomity strateg. Odzyskał dla Bizancjum Sycylię, walczył w Afryce, Azji Mniejszej i wszędzie tam, gdzie wysłał go cesarz. Był postrachem nieprzyjaciół Bizancjum.

Już sama jego postura budziła lęk. Harald miał mieć ponad dwa metry wzrostu, szerokie ramiona i tubalny głos. Jego dobra passa skończyła się w chwili, gdy cesarz dostrzegł, iż Harald go okrada. Wódz trafił do więzienia, z którego po pewnym czasie uciekł. Powrócił do Norwegii w chwale najdzielniejszego wojownika swoich czasów, odzyskał tron i zyskał przydomek „Srogi”.

Upadek formacji Waregów

Gwardia Wareska strzegła cesarzy przez ponad 200 lat. Od chwili, gdy w Konstantynopolu pojawili się pierwsi wysłani przez Włodzimierza wojowie, po dzień, w którym na stolicę chrześcijańskiego Cesarstwa Wschodniego napadli żądni złota rycerze z tzw. IV wyprawy krzyżowej. Ostateczny kres Gwardii Wareskiej przyszedł wraz z powstaniem ciężka kawalerii, z którą nawet duńskie topory nie mogły sobie poradzić.