Wyprawy wikingów: czego dokonali skandynawscy żeglarze? 

Dziś, mając do dyspozycji zaawansowaną technikę, archeolodzy i przedstawiciele innych dziedzin nauki udzielają wielu zaskakujących, nowych odpowiedzi dotyczącą wikingów. W Estonii naukowcy zgłębiają dwa pogrzebane okręty pełne poległych wojowników, co rzuca nowe światło na zdominowane przez przemoc początki. W Szwecji badacze analizują szczątki wojowniczki będącej przywódczynią wikingów, wyjaśniając rolę kobiet w działaniach wojennych. A w Rosji śledzą szlaki wikińskiego handlu niewolnikami, ujawniając znaczenie niewolnictwa dla ich gospodarki. Wszystko to zaczyna otwierać drzwi do świata znacznie bardziej złożonego i frapującego, niż kiedyś uważano.

Nowe badania ujawniają obraz ambicji i kulturalnego oddziaływania tych śmiałych żeglarzy. Z wybrzeży swojej skandynawskiej ojczyzny leżącej między Bałtykiem i Morzem Północnym awanturniczy wikingowie wkroczyli na światową scenę w połowie VIII w. Przez następnych 300 lat przemierzyli znaczną część Europy i dotarli dalej, niż wcześniejsi badacze podejrzewali.

Dysponując zgrabnymi żaglowcami i znakomitą znajomością rzek i mórz, dopłynęli, do co najmniej 37 współczesnych krajów, od Afganistanu po Kanadę, jak twierdzi archeolog Neil Price z Uniwersytetu w Uppsali. Po drodze natknęli się na ponad 50 kultur i z zapałem handlowali dobrami luksusowymi. Nosili eurazjatyckie kaftany, odziewali się w chińskie jedwabie i gromadzili stosy islamskich monet ze srebra. Wznieśli kwitnące miasta, takie jak York i Kijów, skolonizowali ogromne połacie Wielkiej Brytanii, Islandii i Francji oraz założyli placówki na Grenlandii i w Ameryce Północnej. W ówczesnej Europie nie było żeglarzy, którzy zapuszczali się tak odważnie i daleko od swoich ojczyzn.

– Tylko ludzie ze Skandynawii tego dokonali – mówi Price. – Tylko wikingowie.

Lecz odkrycia i handel nie były jedyną drogą do bogactwa. Podróżujący wikingowie grasowali po wybrzeżach Brytanii i Europy, grabiąc je z szokującą brutalnością. W północnej Francji pływali po Sekwanie i innych rzekach, atakując, kiedy im się podobało, i napełniając swoje statki łupami. Szerząc terror, przywłaszczali sobie prawie 14 proc. produkcji Imperium Karolińskiego. Po drugiej stronie Kanału, w Anglii, sporadyczne najazdy przerodziły się w wojnę totalną. Armia wikingów podbiła trzy anglosaskie królestwa, zostawiając na polach gnijące zwłoki. Epoka wikingów, jak mówi Price, „nie jest dla ludzi wrażliwych”. Ale w jaki sposób, pytają dzisiejsi badacze, rozpoczął się ten cały zamęt? Dlaczego średniowieczni rolnicy ze Skandynawii stali się plagą kontynentu europejskiego?

Dlaczego wikingowie organizowali wyprawy? Mitologia skandynawska a najazdy

Według Price’a przez prawie trzy stulecia przed rokiem 750 n.e., wyznaczającym z grubsza początek najazdów wikingów na obce wybrzeża, w Skandynawii panowało zamieszanie. To okres, w którym powstało prawie 40 małych królestw wznoszących szeregi fortec na wzgórzach i rywalizujących o władzę oraz terytoria. W połowie tych burzliwych czasów nastąpiła katastrofa. Ogromna chmura pyłu, wzbita w atmosferę przez szereg kataklizmów – komet lub meteorytów uderzających w Ziemię oraz erupcję co najmniej jednego wielkiego wulkanu – przesłoniła słońce. Poczynając od roku 536 n.e. przez następne 14 lat letnie temperatury na półkuli północnej były znacząco niższe. Długotrwały chłód oraz ciemności przyniosły Skandynawii śmierć i ruinę. Na przykład w szwedzkim regionie Uppland prawie 75 proc. wiosek wyludniło się, bo ich mieszkańcy zginęli na skutek głodu lub walk.

Ta katastrofa prawdopodobnie stała się źródłem jednego z najtragiczniejszych skandynawskich mitów – legendy Ragnarök, o końcu stworzenia i ostatniej bitwie, w której giną wszyscy. Ragnarök ma się ponoć rozpocząć od Fimbulwinter, morderczego okresu, w którym słońce stanie się czarne, a klimat przenikliwie zimny i zdradziecki. Jak twierdzi Price, te zdarzenia są złowieszczą analogią do chmury pyłu, która wystąpiła w 536 r.

Gdy lato wróciło wreszcie na północ i liczba ludności ponownie wzrosła, społeczeństwo Skandynawii przybrało nową, bardziej agresywną formę. Przywódcy otaczali się silnie uzbrojonymi drużynami, zaczynając zajmować opuszczone terytoria. W ramach tej realnej „gry o tron” powstało zmilitaryzowane społeczeństwo, w którym zarówno mężczyźni, jak i kobiety pielęgnowali wartości bojowe – odwagę, przebiegłość, siłę. Na Gotlandii, szwedzkiej wyspie, na której odnaleziono wiele grobów z tego okresu, „jak się wydaje, prawie co drugi mężczyzna został pochowany z bronią”, stwierdza John Ljungkvist, archeolog z Uniwersytetu w Uppsali.

W VII w., kiedy to społeczeństwo wikingów stopniowo nabierało kształtu, skandynawski transport morski zaczęła rewolucjonizować nowa technologia – żagiel. Zręczni cieśle budowali smukłe, napędzane wiatrem jednostki mogące przewozić grupy zbrojnych wojowników dalej i szybciej niż dotąd. Korzystając z tych statków, północni władcy wikingów ze swymi wojowniczymi poplecznikami byli w stanie przemierzać Bałtyk i Morze Północne. Penetrowali nowe ziemie, plądrowali miasteczka i wioski oraz brali w niewolę ich mieszkańców. A mężczyźni mający niewielkie szanse na ożenek w kraju mogli brać sobie za żony niewolnice, dobrowolnie lub siłą. Wszystko to razem stanowiło doskonałą kombinację, dzięki której wikingowie podróżowali na północ kontynentu i odciskać piętno swej przemocy na znacznej części Europy.

Około roku 750 grupa wczesnych wikińskich wojowników wyciągnęła dwa statki na piaszczysty przylądek wyspy Saaremaa u wybrzeży Estonii, daleko od swych domów. Byli niedobitkami kosztownej wyprawy. W ich statkach leżą splątane szczątki ponad 40 mężczyzn, z których jeden mógł być królem. Wszyscy byli młodzi lub w kwiecie wieku – wysocy, muskularni, krzepcy. Wielu miało za sobą brutalną walkę. Jednych zadźgano lub zarąbano, innym ucięto głowy. Na tym piaszczystym przylądku ocaleni wikingowie przygotowywali się do kompletowania odrąbanych części ciał. Większość zmarłych umieścili w kadłubie większego ze statków. Potem przykryli zwłoki tkaniną i wznieśli niski kopiec, umieszczając na swych poległych towarzyszach tarcze z drewna i żelaza.

Niezwykłe jest to, że wojownicy pochowani w Salme zginęli prawie 50 lat przed napaścią na angielski klasztor Lindisfarne w 793 r. Ten najazd długo był uważany za pierwszy atak wikingów. Statki grzebalne z Salme budzą poruszenie wśród specjalistów. Większość badaczy zakładała, że wczesne grupy najeźdźców składały się z kilku doborowych wikingów posiadających miecze i inne kosztowne wyposażenie oraz kilkudziesięciu wiejskich chłopaków uzbrojonych w tanie włócznie lub łuki. Ale groby w Salme zawierały więcej mieczy niż ludzi, co świadczy o tym, że w skład przynajmniej niektórych z wczesnych ekspedycji wchodziło wielu wojowników o wysokim statusie.

Zdobycze wikingów: jakie znaczenie miała biżuteria dla wikingów?

W styczniowy poranek w cichym parku przemysłowym na południe od Edynburga naukowcy wprowadzają mnie do małego laboratorium. Od ponad roku tutejsi badacze rozpakowują bogactwa, które pewien wódz wikingów zgromadził, plądrując obce krainy. Skarb z Galloway, zakopany jakieś 1100 lat temu w południowo-zachodniej Szkocji, to zbiór pięknych przedmiotów, od sztabek złota, przez przetykane złotem tkaniny jedwabne z Bizancjum, aż po emaliowany krzyż chrześcijański. Olwyn Owen, archeolożka specjalizująca się w czasach wikingów, twierdzi, że jeszcze nigdy nie widziała czegoś podobnego.

– To niesamowite znalezisko – mówi – Po prostu niesamowite.

Dziś konserwator wyłożył kilka rarytasów należących do skarbu. Na stole leży cienka złota szpilka w kształcie ptaka. Przypomina aestel, mały wskaźnik używany niegdyś przez biskupów i innych członków kleru przy czytaniu świętych tekstów. Obok leży złoty filigranowy wisiorek, być może mający skrywać relikwię jakiegoś świętego. A na końcu stołu Owen ogląda dziewięć srebrnych broszek. Jedne mają postać poskręcanych wąsów i mitycznych stworzeń, inne przedstawiają dziwne niby-ludzkie twarze. Poza jedną, jak mówi Owen, wszystkie zostały zaprojektowane dla anglosaskich użytkowników.

– Jakiś anglosaski klasztor lub osada miały bardzo zły dzień – podsumowuje badaczka.

Władca wikingów, który zebrał te skarby, miał słabość do pięknych rzeczy. Zamiast przetopić łup i zrobić z niego sztaby, włączył część elementów do swojej osobistej kolekcji cudzoziemskiej sztuki. Wikingowie, jak mówi Steve Ashby, archeolog z Uniwersytetu w Yorku, gustowali w pięknych wyrobach zagranicznych kultur. Niektórzy przedstawiciele elit czerpali przyjemność z posiadania i użytkowania tych symboli statusu.

– Faceci ze szczytów byli dandysami – twierdzi Ashby. – To społeczeństwo, w którym ostentacyjna konsumpcja była czymś ważnym.

Przywódcy wikingów przypominali raczej Johnny’ego Deppa niż Vina Diesela. Malowali sobie oczy, zakładali szpanerskie, kolorowe ciuchy i nosili mnóstwo biżuterii – naszyjniki, zapinki do odzieży, bransolety i pierścienie. Lecz ten nadmiar miał poważny cel, bo każdy z przedmiotów opowiadał historię o zagranicznej przygodzie, o nagrodzonej brawurze i męstwie. Obwieszony łupami wojennymi wiking był żywym plakatem rekrutującym do łupieżczego życia, wabił młodych mężczyzn do składania przysięgi lojalności w zamian za udział w zdobyczach.

– Wikińscy przywódcy nie mogli się wstydzić tego, co osiągnęli, jeśli chcieli zachować władzę – mówi Ashby.

Na początku epoki wikingów najeźdźcy obierali sobie za cel głównie klasztory położone na wybrzeżu lub na wyspach. Wygląda na to, że zdobywali wcześniej dane wywiadowcze.

kandynawscy kupcy, którzy już wtedy przemierzali wybrzeża Wielkiej Brytanii i kontynentalnej Europy, szybko odkryli, że targi odbywają się zazwyczaj w pobliżu klasztorów. Niektórzy z nich, krążąc pośród kramów, musieli dostrzec srebrne kielichy i złote ozdoby ołtarzy klasztornych kaplic.

Wczesne wyprawy wikingów organizowano zwykle latem. Często składały się z kilku zaledwie okrętów i jakiejś setki wojowników. Uzbrojeni po zęby najeźdźcy uderzali nagle, szybko dokonywali rzezi i stawiali żagle, nim miejscowi zdążyli zorganizować obronę. We Francji w samym tylko IX w. wikingowie napadli na ponad 120 osad, masakrując mieszkańców, odzierając kościoły ze skarbów i biorąc w niewolę tych, którzy przeżyli.

– Ktoś, kto mieszkał w północno-zachodniej Francji pod koniec IX w., musiał myśleć, że świat się kończy – mówi Price.

Ten kolorowy naszyjnik zdobny w srebrne ornamenty i szklane paciorki ze Skandynawii oraz Cesarstwa Bizantyjskiego świadczy o dalekich podróżach wikińskich kupców. Wykopano go z kopca grzebalnego w Gniezdowie, ruchliwym ośrodku handlu wikingów nad Dnieprem w Rosji. W miarę jak cenne metale napływały do Skandynawii, młodzi ludzie przybywali tłumnie do wielkich sal wikińskich przywódców, gotowi przysięgać im wierność. To, co zaczęło się jako niewielkie łupieżcze wypady złożone z dwóch lub trzech łodzi, rozrosło się stopniowo we floty liczące 30 jednostek, a potem znacznie więcej.

Według Kroniki Anglosaskiej, w 865 r. do wschodniego wybrzeża Anglii przybiły setki wikińskich okrętów, przywożąc rzeszę wojowników, którą autorzy kroniki nazwali wielką armią. Prąc w głąb lądu angielskimi rzekami i drogami, najeźdźcy zaczęli rozbijać anglosaskie królestwa i zajmować wielkie połacie ziemi z myślą o kolonizacji. Tuż za współczesnym miastem Lincoln archeolog Julian D. Richards z Uniwersytetu w Yorku bada jeden z zimowych obozów tej wielkiej armii.

Obozowisko, nazywane dziś Torksey, mogło pomieścić 3–4 tys. ludzi, ale znaleziska dowodzą, że owa armia była czymś więcej niż tylko siłą bojową. Kowale przetapiali łup, a kupcy prowadzili handel. Dzieci biegały po błotnistych polach, zaś kobiety zajmowały się swoimi sprawami, które w pewnych częściach świata wikingów mogły też obejmować prowadzenie mężczyzn do boju.

Jeden ze sławnych tekstów staroirlandzkich opisuje, jak kobieta zwana Inghen Ruaidh – albo Czerwoną Dziewczyną, od koloru jej włosów – poprowadziła w X w. flotę wikińskich okrętów do Irlandii. Bioarcheolożka Anna Kjellström z Uniwersytetu Sztokholmskiego przeanalizowała ostatnio ponownie pozostałości szkieletu wojownika odnalezione w dawnym centrum handlowym Birka na terenie Szwecji. Żałobnicy wyposażyli grób w arsenał śmiercionośnej broni, więc archeolodzy przez dziesiątki lat zakładali, że ów elitarny wojownik był mężczyzną. Jednak badając miednicę i żuchwę, Kjellström odkryła, że ten mężczyzna był w rzeczywistości kobietą. Wygląda na to, że owa bezimienna kobieta budziła respekt wielu wikińskich mężczyzn.

– Na jej podołku złożono pionki do gry – mówi archeolożka Charlotte Hedenstierna-Jonson z Uniwersytetu w Uppsali. – To sugeruje, że zajmowała się ustalaniem taktyki, że była przywódcą.

Wyprawy wikingów a handel: czym handlowali wikińscy kupcy?

Floty niosące zachodniej Europie śmierć i zniszczenie transportowały też niewolników i towary na rynki rozrzucone od Turcji po zachodnią Rosję, a być może także Iran. Średniowieczni urzędnicy arabscy i bizantyjscy opisywali konwoje wikińskich handlarzy niewolników i kupców zwanych Rusami, które regularnie podróżowały rzecznymi szlakami na morza Czarne i Kaspijskie.
„Nigdy nie widziałem doskonalszej powierzchowności niż u nich” – wyznał Ahmad Ibn Fadlan, arabski żołnierz i dyplomata z Bagdadu żyjący w X w. Każdy jest uzbrojony w topór, miecz i sztylet. Aby dowiedzieć się więcej o handlu na południu, archeolodzy prowadzą dziś wykopaliska wzdłuż tras wiodących do Bizancjum i świata arabskiego. Pewnego ranka pod koniec lipca, jakieś 370 km na południowy zachód od Moskwy, Weronika Muraszewa, archeolożka z Państwowego Muzeum Historycznego w Moskwie, przemierza brzeg Dniepru w miejscu, gdzie kiedyś stało małe miasteczko.
Założone przez wikińskich odkrywców ponad 1100 lat temu Gniezdowo leży przy dwóch ważnych szlakach handlowych – Dnieprze, który płynie do Morza Czarnego, i plątaninie strumieni wpadających do Wołgi uchodzącej do Morza Kaspijskiego. Miejscowość wyraźnie czerpała pożytki z tego położenia i w końcu zajmowała obszar 30 ha.

Dziś Gniezdowo pokrywa las i tereny trawiaste, ale w ciągu minionego półtora stulecia rosyjscy archeolodzy odnaleźli tu forty na wzgórzach, składy, zakopane skarby, port i prawie 1200 kopców grzebalnych obfitujących w przedmioty kultury materialnej. Odkryte przez nich miasto było domem zamożnej elity wikingów, która pobierała trybut od miejscowej ludności słowiańskiej i prawdopodobnie wpływała na różne aspekty handlu na południu. Każdego roku po wiosennych roztopach wikińscy kupcy wyruszali z Gniezdowa łodziami wyładowanymi luksusowymi towarami – futrami, miodem, woskiem, kawałkami bursztynu, kłami morsów – a także niewolnikami.

Wielu, jak mówi Muraszewa, zmierzało na Morze Czarne i do Konstantynopola, stolicy imperium bizantyjskiego liczącej wówczas ponad 800 tys. mieszkańców. W skwarze i kurzu wikińscy kupcy przemierzali targi. Sprzedawali swój ładunek i kupowali cenne towary: amfory wypełnione winem i oliwą, wytworne wyroby szklane, talerze pokryte kolorową glazurą, kupony jedwabiu i innych rzadkich materiałów.

Inni handlujący wikingowie wybierali się dalej na wschód, podążając wzdłuż dopływów Wołgi. Na bazarach działających nad tą rzeką i wokół Morza Kaspijskiego islamscy nabywcy płacili hojnie za cudzoziemskich niewolników, bo Koran zabraniał posiadania wolno urodzonych muzułmanów. Regulowali swe należności srebrnymi monetami, dirhamami, głównym składnikiem bogactwa w wikińskim świecie.

Przeszukując raporty archeologiczne i bazy danych, Marek Jankowiak, mediewista z Uniwersytetu Oksfordzkiego, odnalazł zapisy o ponad tysiącu skarbów złożonych z dirhamów, zakopanych przez wikińskich handlarzy i inne osoby w całej Europie. Na podstawie wstępnej analizy Jankowiak szacuje, że w samym tylko X w. wikingowie mogli sprzedać w niewolę dziesiątki tysięcy mieszkańców wschodniej Europy, głównie słowiańskich jeńców, zarabiając miliony srebrnych dirahmów – co na owe czasy było ogromną fortuną. W świecie wikingów, w którym władcy regularnie obdarowywali swoich wojowników srebrem, droga na południe wiodła do władzy.

Wikingowie w Ameryce: kiedy dotarli do Nowego świata i co tam robili? 

W oświetlonych ogniskami salach skandynawskich władców gawędziarze opisywali też pierwsze podróże na zachód. Wodząc wzrokiem po zebranych, opowiadali o Bjarnim Herjólfssonie, kupcu, który zabłądził w gęstej mgle, płynąc z Islandii na Grenlandię. Kiedy mgła w końcu się uniosła, Herjólfsson ze swymi ludźmi dostrzegł nowy ląd, który niezbyt przypominał Grenlandię, bo porastał go las. Jednak Herjólfsson nie był zainteresowany jego badaniem i skierował statek z powrotem na pełne morze. Zaginiony wiking dotarł do Nowego Świata przez przypadek, jak się wydaje – jako pierwszy Europejczyk. Tak zaczęły się wyprawy wikingów do Ameryki Północnej. Dziś wyczyny wikińskich żeglarzy skrywa tajemnica. Budzą takie same kontrowersje jak ich eksploracja Nowego Świata. 
Według skandynawskich sag wikingowie odbyli z Grenlandii cztery większe wyprawy na zachód, poszukując drewna i innych zasobów. Penetrując północno-wschodnie wybrzeża Kanady, już w 985 r. przezimowali tam w niewielkim obozie, gdzie przyszło na świat dziecko. Ścinali tam drzewa, zbierali dzikie winogrona w miejscu zwanym Winlandią, handlowali i walczyli z miejscowymi ludami.

W 1960 r. słynny norweski odkrywca Helge Ingstad wybrał się na poszukiwanie tych wikińskich obozów. Na północnym czubku Nowej Fundlandii, w miejscu znanym jako L’Anse aux Meadows, zaczął badać kilka wzgórz, których zarysy przywodziły na myśl długie domy. Nieopodal leżało torfowisko zawierające rudę darniową, źródło żelaza cenione przez wikingów. Wykopaliska ujawniły trzy wielkie wikińskie sale, kilka chat, palenisko do wytapiania rudy darniowej oraz fragmenty orzecha szarego – drzewa, które rośnie kilkaset kilometrów dalej na południe. W sumie te znaleziska i wskazówki dawane przez sagi sugerują, że wikingowie nie tylko wylądowali na Nowej Fundlandii, ale także wyprawili się dalej na południe, do Zatoki Św. Wawrzyńca.

W bliższych nam czasach pewna archeolożka odnalazła ślady wikińskich kupców w kanadyjskiej Arktyce. Patricia Sutherland, przeszukując zbiory Kanadyjskiego Muzeum Historii, odkryła kawałki wikińskiej przędzy. Były wykonane przez wprawnych rzemieślników, a pochodziły ze stanowisk zamieszkiwanych przez paleoeskimoski lud Dorset, który żył w Arktyce do XV w. Kontynuując muzealne poszukiwania, badaczka odkryła masę wikińskich artefaktów, od osełek do ostrzenia noży po patyczki do liczenia używane przy transakcjach handlowych.

Najbardziej intrygującym znaleziskiem było małe kamienne naczynie wyglądające jak tygiel do topienia metalu. Używając elektronowego mikroskopu skaningowego, na wewnętrznej powierzchni naczynia badacze wykryli ślady brązu i maleńkie szklane grudki, które powstają w trakcie topienia minerałów w wysokich temperaturach.

To kuszący dowód na produkcję metalu w stylu wikingów. Sutherland uważa, że wikińscy żeglarze z Grenlandii docierali do kanadyjskiej Arktyki, aby handlować z miejscowymi myśliwymi. Wymieniali metalowe noże i osełki na gęste futra arktycznych lisów i kły morsów – towary uważane na europejskich rynkach za luksusowe. Jednak tropienie innych wikińskich ekspedycji wspominanych w sagach pozostaje trudnym wyzwaniem. Aby zlokalizować potencjalne miejsca lądowań, archeolodzy muszą przeczesywać tysiące kilometrów wybrzeży. 

Trzy lata temu Sarah Parcak z Uniwersytetu Alabama w Birmingham postanowiła spróbować innego podejścia. Parcak specjalizuje się w wykorzystywaniu obrazów satelitarnych do wykrywania potencjalnych stanowisk archeologicznych. Podczas próbnego badania na Islandii odkryła z kolegami coś, co wyglądało na torfowe ściany. Kiedy Douglas Bolender, archeolog z bostońskiego Uniwersytetu Massachusetts, pojechał przebadać ten obszar i odkrył pod ziemią pozostałości torfowych budynków i muru o wysokości zaledwie 15 cm. Zachęcona tym sukcesem Parcak zaczęła studiować obrazy satelitarne wschodniej Kanady. 

Podczas niewielkich wykopalisk w 2015 r. zespół Parcak odkrył oprócz torfowej ściany duże zagłębienie, w którym ktoś najprawdopodobniej gromadził rudę darniową do prażenia – pierwszego etapu produkcji żelaza. Szerzej zakrojone prace z ostatniego lata zrodziły jednak poważne wątpliwości co do takiej interpretacji znalezisk sugerując, że torfowa ściana i nagromadzenie rudy są wynikiem naturalnych procesów. Obecnie Parcak czeka na wyniki dodatkowych badań. Mimo to badaczka uważa, że opracowuje metodę poszukiwania wikińskich stanowisk w Ameryce Północnej, która spełnia naukowe rygory. Jej koleżanka, Karen Milek z Uniwersytetu Aberdeen, zgadza się z tym twierdzeniem.

– Szukanie Skandynawów w tych stronach przypomina szukanie igły w stogu siana – mówi i dodaje, że obrazy satelitarne są jednym z najlepszych sposobów.

Lecz idea wikingów, romantyzm tych nieustraszonych ludzi Północy, którzy budowali wielkie statki i żeglowali po pełnych lodu morzach do Nowego Świata, a krętymi rzekami docierali na Wschód, nigdy się nie starzeje, nie zużywa. Żyje tutaj i w całym ich północnym królestwie jako przesłanie ze świata, którego dawno już nie ma, jako duch czasu.

Więcej na temat wikingów i ich podbojów przeczytasz w najnowszym wydaniu miesięcznika „National Geographic Polska", który do sprzedaży trafi 22 września. Zapraszamy do saloników prasowych i kiosków, a także zachęcamy do nabycia naszego magazynu za pośrednictwem strony kultowy.pl. Z kolei kanał National Geographic wyemituje tej jesieni serial „Czas wikingów”, w którym ujawnia, kim naprawdę byli i jak żyli najwięksi wojownicy w historii. Premiera sześcioodcinkowej produkcji odbędzie się 2 października o godz. 22:00.