Już pierwsza podróż przez te najbardziej w Europie dziewicze obszary zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Bezkresne księżycowe płaskowyże i góry z głębokimi jeziorami polodowcowymi sprawiały wrażenie, że zmierzam na kraniec świata. Ani śladu cywilizacji czy nawet drugiego człowieka. Zostałam sam na sam z przyrodą.
Tę niezwykłość potęgował jeszcze fakt, że bez przerwy był dzień. W połowie maja w Laponii topnieją śniegi, a wraz z nimi mija długa polarna noc. Rozpoczyna się niepodzielne władanie słońca, które nie zachodzi przez ponad dwa miesiące.
Dzień polarny zmienia białą, surową krainę, z którą kojarzy się królestwo św. Mikołaja i reniferów, w kolorowy dywan. Nie spodziewajcie się jednak słodkich, sielskich widoczków. Spotyka się tu raczej dzikie pejzaże niczym z mrocznej baśni: powyginane w dziwaczne kształty drzewa, rwące rzeki, huczące wodospady, wygładzone przez lodowce grzbiety. Dalej na północ iglaste lasy przechodzą w gąszcze karłowatych brzóz porastających rozległe fieldy. Potem są już rumowiska skalne pokryte głównie porostami.
Krajobraz Laponii chroniony jest przez kilkanaście parków narodowych. Trudno oprzeć się pokusie wyruszenia w kilkudniową wędrówkę wytyczonymi na ich terenie szlakami. A jest po czym wędrować. Ta piękna kraina rozciąga się na olbrzymim obszarze za kręgiem polarnym, od Norwegii, przez Szwecję i Finlandię, po Półwysep Kolski w Rosji. Zwłaszcza wschodnia Laponia jest gratką dla ludzi poszukujących nieskażonej przyrody.
rainę tę warto odwiedzić także dla jej rdzennych mieszkańców –  Samów, nazywających Laponię Sapmi. To jeden z najstarszych ludów Europy, zajmujący tereny Skandynawii niemal od czasu, gdy 10 tys. lat temu ustąpił z nich lodowiec. Jeszcze do niedawna Samowie żyli z łowiectwa i zbieractwa, przenosząc się z miejsca na miejsce. Dziś, choć prowadzą już osiadły tryb życia, niektórzy nadal utrzymują się w tradycyjny sposób.
75 tys. Samów żyje na terenie czterech państw. Mimo to zachowali swą kultu-rową odrębność. Mają własny parlament, święto narodowe, hymn oraz flagę w kolorach Samów – czerwonym, zielonym, żółtym i niebieskim. Kompozycje tych barw nadają charakteru ich bogato haftowanym strojom ludowym, które dopełniają buty z wywiniętymi czubkami. Język Samów – lapoński, należący do rodziny języków ugrofińskich – wciąż jest żywy i dzieci uczą się go w szkole. Ponieważ Samowie rozproszeni są na dużym terenie, wytworzyły się liczne jego odmiany, czasami tak od siebie różne, że wykluczają porozumiewanie się. W Inari, jednym z głównych skupisk Samów, działa lapońska rozgłośnia radiowa, w tym języku ukazują się gazety i programy telewizyjne.
Gościna w krainie Sapmi to prawdziwa przyjemność. Z mieszkańców emanuje naturalna serdeczność i radość ze spotkania drugiego człowieka, na którego przecież nie tak łatwo trafić w tym odludnym miejscu. Przebywając tu, coraz lepiej rozumiem tradycyjną kulturę Samów. Ich pierwotna wiara to religia Natury, w której siły przyrody były bóstwami, a wszystko, ożywione czy nie, obdarzone było duszą. Zanim w XVII w. narzucono im chrześcijaństwo, najbardziej czczonym bóstwem był bóg piorunów Tiermes i bóstwa władające wiatrem, Księżycem, płodnością, zdrowiem reniferów. Ważną funkcję pełniło Słońce, malowane na szamańskich bębnach.



Echa dawnej religii wciąż słychać w miejscowej literaturze i klechdach. Zatrzymując się w krainie Sapmi, warto więc posłuchać baśni o Stallo – groęnym siłaczu wędrującym z psem, który wyzwał Samów na pojedynek w gwizdaniu i przegrał, mitów o Saivo – krainie umarłych, czy legend z udziałem bogatego zastępu fantastycznych istot.
Trzeba też poświęcić trochę czasu na wsłuchanie się w tradycyjną muzykę Samów. Choć przy pierwszym kontakcie nie zawsze się podoba, po pewnym czasie wprawia w dobry nastrój. Jej podstawą jest śpiew „joik”. Najistotniejszy element utworów – rytmika – jest pozostałością po używanych kiedyś bębnach towarzyszących „joikowaniu”. Lapończycy śpiewają o wszystkim, co towarzyszy ich życiu: o wędrówkach, zwierzętach, innych ludziach, uczuciach. Po wprowadzeniu chrześcijaństwa „joikowanie” z towarzyszeniem bębnów i inne stare obyczaje postrzegane były jako grzeszne praktyki. Tak ważne niegdyś owalne szamańskie bębny, z membraną ze skóry renifera, zdobione czerwoną farbą z kory olszyny, dziś można już spotkać tylko w muzeach.
Życie mieszkańców Laponii od zawsze skupiało się wokół reniferów. Samowie początkowo na nie polowali, potem oswoili i zajęli się ich hodowlą. Przez wiele lat wędrowali za swoimi stadami, mieszkając w namiotach okrywanych skórami reniferów. Dziś już nie wędrują – dzięki telefonom komórkowym, samochodom, skuterom śnieżnym, a nawet helikopterom udało się pogodzić kontrolę stad i niewędrowny tryb życia. Renifery wciąż są jednak podstawą tutejszej egzystencji. Mięso i mleko reniferów to główny składnik diety, wykorzystuje się też skórę i rogi. No i przede wszystkim zwierzęta te są tu niemal wszędzie. Podobno jest ich więcej niż ludzi. Całe stada albo pojedyncze sztuki wędrują nieraz po jezdni, niewiele sobie robiąc z przejeżdżających samochodów. Trzeba więc uważać – wypadki z udziałem reniferów są powszechne.
Liczenie i znakowanie zwierząt oraz wyprowadzanie ich na pastwiska nie pochłania już całego roku, jak niegdyś. Zostaje trochę czasu, żeby przygotować ofertę dla coraz liczniejszych turystów ciekawych życia na Północy. Obok hodowli reniferów turystyka staje się więc ważnym źródłem dochodów mieszkańców Laponii. Powstają hotele, pięknie położone drewniane domki, zajazdy, w których można spotkać Samów w tradycyjnych strojach i skosztować dań z reniferów i ryb. Wiosną oraz latem niektórzy Samowie rozkładają stoiska ze skórami i rogami reniferów, a także tradycyjnymi dla swojej kultury wyrobami. Ja jednak wolę patrzeć na żywe renifery wyskubujące swój ulubiony chrobotek.
Po letniej podróży do Laponii od razu pojawiło się marzenie: wrócić tu zimą, by przyglądać się zorzy polarnej – „Północnemu Światłu”, rozświetlającemu arktyczne niebo w długą zimową noc, gdy nawet na chwilę nie wschodzi tu słońce. Potem odkryłam kolejne cuda, które musiałam zobaczyć, i przyjechać następny raz, a potem jeszcze następny i następny...