Obśmiać go nietrudno, bo obiekt to wdzięczny. Michał Rusinek nawet kilka limeryków poświęcił karykaturalnym opisom wypoczywających nad modrym Jadranem Polaków. Jeden zaczynał się tak: „Polak robi w Czarnogórze/ dziś wrażenie bardzo duże:/ Nosi zawsze – dumny cały –/ i skarpetki, i sandały”.

Kiedy o największy grzech Polaków na wakacjach pytam na Facebooku, pod postem w kilka godzin zbiera się ponad 150 komentarzy. Lista zarzutów, którą odtwarzam na podstawie tej dyskusji oraz wieloletnich rozmów z przyjaciółmi i zwykłych życiowych obserwacji, jest naprawdę długa. Są na niej i skarpetki do sandałów, i obsesyjne przeliczanie cen, i nadużywanie alkoholu.

Najczęstsze jednak przewiny rodaków są chyba cztery: śmiecenie, głośne zachowanie (wrzaski, głośne rozmowy, jak i puszczanie własnej muzyki na plaży czy kempingu), narzekanie (a nawet, jak napisał mój znajomy: „ Wieczne narzekanie. Że zimno. Że gorąco. Że tłok. Że ludzi nie ma. Że drogo. Że tandetnie. Że brudno. Że za czysto. Że soku nie ma.  Że herbaty nie ma. Że kawa gorzka. Że słodka. Że obsługa słaba. Że ludzie dziwnie grzeczni. Że wszędzie ci głupi Polacy. Że Rosjanie. Że Niemcy. Że jest inaczej”) i kombinowanie, czy raczej nadużywanie reguł. To ostatnie może polegać na zabieraniu jedzenia na zapas ze stołówek czy obżeraniu się przy szwedzkim stole, ale też na obsesji dojechania wszędzie własnym autem, mimo tabliczek i zakazów.

Poważny zarzut to też chamstwo, niekiedy ocierające się o rasizm i nacjonalizm. Pokrzykiwanie na kelnerów, kąśliwe uwagi o miejscowych, zwłaszcza jeśli ich kolor skóry jest ciemniejszy od nadwiślańskiego różu, i protekcjonalizm. Ten szczególnie daje znać o sobie na wschód od Bugu. W „naszym Lwowie”, „naszym Wilnie”, a już tym bardziej „u Kacapów”, na uświęconej męczeńską krwią „naszych zesłańców” Syberii gość z Polski często nie przebiera w słowach. Wszystkich napotkanych ludzi ma albo za głupków, albo za oszustów, a najczęściej za jednych i drugich jednocześnie. Kobiety dodatkowo – za łatwe i puszczalskie, szczególnie wtedy, gdy są odporne na jego wątpliwe wdzięki. Lista grzechów jest długa.
 

Siedem grzechów głównych

Chciwością można nazwać to (1.) wieczne przeliczanie wszystkiego na złotówki (czy aby u nas nie taniej?), meldowanie dwóch osób w apartamencie, a po wyjściu właściciela ściąganie do niego kolejnych pięciu, oraz słynne już wrzucanie much do talerza, żeby nie płacić za obiad.

Nieczystość to oczywiście (2.) śmiecenie i wszystkie pokrewne zbrodnie, jak niesortowanie śmieci czy buchanie ludziom na kempingu, albo plaży, spalinami z rury wydechowej. Pod zawiść da się podciągnąć (3.) narzekanie i krytykanctwo. W duchu: mają ci Grecy co prawda błękitne, ciepłe morze i gaje oliwne, ale o herbatę z cytryną na śniadanie u nich trudno. Albo: ładny niby ten Paryż, i złocenia, i łuki, i witraże, ale cóż z tego, skoro psy po chodnikach srają, a w metrze śmierdzi. W naszym, warszawskim, jest czyściej i żadnych bezdomnych!

(4.) Nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu to wiadomo. Tutaj wpadają wszystkie autokarowe popijawy, masowo oblegane sklepy wolnocłowe na lotniskach, pięć porcji whisky wychylonych na pokładzie samolotu, a nawet własna wódka konsumowana w apartamentach od Cypru po Wyspy Kanaryjskie. No i oczywiście stosy na talerzach w wypadku szwedzkiego stołu, a nawet przekazywanie sobie potajemnie na koniec turnusu sprytnie zdejmowanych opasek „all inclusive”.

(5.) Gniew to „Nieustanny wkurw. Na pogodę, dzieci, kelnera, sąsiada”, ale też „wrzask, wrzask, wrzask”, który zdaniem jednego z dyskutujących pod moim postem kolegów bierze się „z braku możliwości/umiejętności odreagowania stresów w ciągu roku”.