Większość ludzi starożytności przez pokolenia żyła w tradycyjnych ramach swoich małych społeczności. Wnuk uprawiał poletko pradziada, zależny osobiście od spadkobiercy panów swojego przodka. Jednak tysiące Greków ciągle wyruszały w nieznane.

Grecy w dodatku odkrywali wielki świat przynajmniej trzykrotnie. Już w epoce brązu, w czasach tzw. cywilizacji mykeńskiej, Achajowie z Grecji Egejskiej osiedlili się nie tylko na wybrzeżu Azji Mniejszej (dziś zachodnia Turcja). Intensywnie handlowali też z ludami południowej Italii, Bliskiego Wschodu, z Egipcjanami, a być może eksplorowali wybrzeża Morza Czarnego

Początki wielkiej kolonizacji

W VIII wieku p.n.e., po stuleciach upadku greckiej cywilizacji, wyruszyli ponownie, tym razem w ramach tzw. wielkiej kolonizacji. Wędrowali często śladami swoich przodków sprzed wieków, o czym przypominała im mitologia. Gdziekolwiek dotarli, byli przekonani, że już wcześniej dopłynęli tam Argonauci, Herakles albo herosi wojny trojańskiej. Jak Odys czy Diomedes, rzuceni przez gniewnych bogów daleko od swoich egejskich ojczyzn. 

Intensywne kontakty z obcymi, których niezbyt sympatycznie nazywali „barbarzyńcami” (dosł. „bełkoczącymi niewyraźnie”), nauczyły Greków bardzo wiele, ale z czasem temperatura owych związków osłabła. Trzeba było wyprawy Aleksandra Wielkiego, zdobywcy połowy zamieszkanego świata, by ostatecznie ustaliły się ramy geograficzne rozwoju greckiej cywilizacji. Od Afganistanu i Indii, po Sycylię i riwierę hiszpańską, od północnego Sudanu i Libii, po Krym i Gruzję. Dopiero wielkie odkrycia geograficzne czasów nowożytnych na podobną skalę zmieniać będą sposób życia, ale przede wszystkim umysły Europejczyków, ich wizję świata i obraz ludzkości. 

Przyczyny wielkiej kolonizacji

W IX wieku p.n.e. rozpoczął się w Grecji egejskiej jeden z najważniejszych dziejowych procesów europejskiej historii – zaczęły powstawać poleis (lp. polis), czyli greckie miasta-państwa. Wspólnoty, w których każdy obywatel miał wpływ na najważniejsze decyzje polityczne. Gdzie jednak wszyscy są równi, pojawić się muszą równiejsi.

Kształtowaniu się wspólnoty obywateli towarzyszyło odwrotne zjawisko: powstawanie w każdej polis arystokratycznej elity. Grecja to jednak kraj biedny, w którym możliwości nagłego i trwałego sukcesu ekonomicznego jednostki są bardzo ograniczone, a wspólnotowe ideały równości nie sprzyjały alienacji elit. W konsekwencji zaczęto wprawdzie dzielić obywateli na arystokratów (dosł. „najlepszych”) i „ludzi nic niewartych” (po gr. kakoi). Jednak arystokracja greckich poleis to najczęściej grupa otwarta i bardzo nietrwała. Jej skład zależał od chwilowego powodzenia poszczególnych jednostek.

Bogacąc się, obywatel niskiego pochodzenia mógł zostać arystokratą, a dawny arystokrata, żyjąc ponad stan, mógł łatwo stoczyć się na społeczne niziny. Musiał przecież stale podkreślać swój status odpowiednio wystawnym stylem życia, a to kosztowało bardzo wiele. Los kolejnych pokoleń zależał wprawdzie od pozycji społecznej rodziców. Ale w jeszcze większym stopniu od osobistych ambicji, umiejętności czy po prostu szczęścia, które zgodnie uznawano za znak życzliwości bogów, zwłaszcza Zeusa i Ateny. 

Kolonizacja i handel

W tym ubogim kraju najlepszy, choć jednocześnie najbardziej ryzykowny sposób na szybkie wzbogacenie się stanowiły dalekomorskie wyprawy handlowe. Płynąc z ładunkiem greckiej ceramiki, oliwy, wina, a pewnie i niewolników, na Wschód i wracając stamtąd z luksusowymi produktami Orientu, można było zyskać prawdziwe bogactwo. Można było też podczas jednej morskiej burzy stracić cały swój majątek, a w konsekwencji pozycję społeczną. 

Wyruszający za morza Grecy to nie tylko niewinni kupcy (jeżeli za takich uznamy ludzi parających się często handlem niewolnikami). Niejako przy okazji szukali innych sposobów na pomnożenie bogactwa. Zaciągali się na wojskową służbę u bliskowschodnich władców. A gdy tylko nadarzyła się okazja – atakowali bezbronne osady i statki konkurencji. Wojaczka, piractwo i handel idą w tej epoce ręka w rękę. Niebogaty obywatel może tak właśnie zdobyć sobie szlachectwo, a arystokrata popaść w niewolę, jeśli np. spotka brutalniejszego niż on sam pirata. 

Wszystkie te zatrudnienia – wspaniale opisane w „Odysei” Homera – dawały Grekom coraz większą wiedzę o obcych morzach i ludach oraz coraz większą pewność siebie w dalekomorskich wyprawach. Przodowali w tym mieszkańcy wyspy Eubea z miasta Lefkandi. A później z Chalkis i Eretrii, w których grobowcach już w X wieku znajdujemy luksusowe dobra „pozyskane” na Bliskim Wschodzie. Drogą rabunku, prestiżowej wymiany darów z tamtejszymi elitami czy w ramach wynagrodzenia za własne towary i usługi.

To oni, zapewne w którymś momencie IX wieku p.n.e., dzięki swoim zamorskim wyprawom dokonali jednego z najważniejszych wynalazków kulturalnych w dziejach ludzkości. Zapożyczyli na Bliskim Wschodzie któreś z tamtejszych pism semickich i odpowiednio je zaadaptowali, tworząc swój i nasz alfabet. To właśnie Eubejczycy poprowadzą pierwszą falę „wielkiej kolonizacji” greckiej. 

Pierwsze kolonie greckie

Od całkiem niedawna wiemy, że Eubejczycy najpierw skolonizowali północne obszary Morza Egejskiego – dzisiejsze wybrzeża greckiej Macedonii i Półwysep Chalkidycki. W IX wieku próbowali zakładać sezonowe, a może i trwalsze faktorie handlowe na Bliskim Wschodzie, u ujścia rzek dzisiejszej Syrii i południowo-wschodniej Turcji. Tam jednak napotkali dość silne państwa, które w najlepszym razie traktowały ich jak pożytecznych pośredników handlowych, ale nie pozwoliły im rozwinąć skrzydeł. Gdy nad Morze Śródziemne ponownie dotarła imperialna potęga Asyrii, ta możliwość zniknęła na zawsze. 

Grecy skupili się więc na Zachodzie. Już w początkach VIII w. p.n.e., a może nawet wcześniej, zaczęli handlować z mieszkańcami Italii, Sardynii i Sycylii, a także z Kartagińczykami. Najstarsza stała osada eubejska powstała w Italii na wyspie Pitekusai (dosł. „Małpia Wyspa”, dzisiejsza Ischia), niedaleko Neapolu. Jej geograficzne położenie stanowi pewną zagadkę. Kolonizacja grecka nie postępowała – jak moglibyśmy się spodziewać – stopniowo w coraz większej odległości od Grecji, ale zaczęła się od razu od osady położonej najdalej, dokąd w Italii dotarli Grecy. Chodziło im zapewne o zdobycie wygodnego przyczółka na strategicznej drodze handlowej, jak najbliżej bogatych w metale wybrzeży Etrurii (dzisiejsza Toskania). 

Grecka kolonizacja mapaZasięg greckich kolonii. Fot. Shutterstock

Kolonizacja Italii

W samej Italii początkowo Grecy osiedlali się skromnie na małych wyspach w pewnej odległości od lądu stałego albo na obronnych skrawkach wybrzeży. Z czasem jednak okrzepli i zdecydowanie zaczęli wypierać poprzednich mieszkańców Italii i Sycylii w głąb ich krain. Rugowali ich z najlepszych pól uprawnych i pastwisk. 

Mieszkańcy Pitekusai założyli na lądzie stałym miasto Kyme nad Zatoką Neapolitańską. Tubylcy, którzy początkowo traktowali przybycie obrotnych Greków jako ekonomiczną szansę, szybko zrozumieli swój błąd. W ciągu VIII w. p.n.e. powstały kolejne greckie miasta w południowej Italii i na Sycylii. Rejon ten, nieporównanie żyźniejszy i bogatszy od „starej Grecji”, stał się dla Greków „nowym światem”, obiektem marzeń kolejnych pokoleń mieszkańców Egei.

Południowa Italia zyskała wręcz miano „Wielkiej Grecji”, a bogactwo tamtejszych miast stało się legendarne. Stoją tam do dzisiaj najwspanialsze zabytki greckiej architektury: monumentalne świątynie w Agrygencie, Selinuncie czy Taorminie. Tamtejszy luksus zrodził również inne znakomite osiągnięcia kulturalne. Nie przypadkiem wielcy greccy poeci epoki archaicznej (czyli sprzed czasów wojen perskich) często pochodzili właśnie stamtąd. 

W kolejnych falach „wielkiej kolonizacji”, w VII i początku VI wieku p.n.e., powstały dziesiątki i setki nowych greckich poleis na wybrzeżach Morza Jońskiego i Adriatyku, na brzegach Morza Czarnego aż po Krym i dzisiejszą Gruzję, a nawet w Afryce (potężne królestwo Cyreny). Skala greckiej kolonizacji epoki archaicznej musiała budzić zdumienie. Szacuje się, że nowy grecki świat, który powstał, składał się z siedmiuset, a może około tysiąca poleis. To dlatego Platon nazwał Morze Śródziemne bajorem, wokół którego Grecy rozsiedli się jak żaby nad stawem. 

Kto brał udział w zakładaniu kolonii?

Uboga Egea zrodziła potężny kilkuwiekowy ruch ludności, w którego ramach pewnym miastom-matkom (gr. metropoliom), jak np. małoazjatyckiemu Miletowi, przypisuje się założenie dziesiątek, jeśli nie setki kolonii. Jednak jak to możliwe, by miasta liczące kilka czy kilkanaście tysięcy obywateli potrafiły zdobyć się na wielopokoleniowy wysiłek wysyłania za morze setek ludzi i same nie zniknęły z powierzchni ziemi? I najważniejsze: dlaczego przez tyle pokoleń zawsze znajdowali się chętni do dalekich i bardzo ryzykownych wypraw w nieznane? Na oba te pytania trzeba odpowiadać łącznie. 

Po pierwsze, demografię kolonizacji można zrozumieć, jeśli wyobrazimy sobie, że na kilku statkach potrzebnych do założenia kolonii za morzem ruszali tylko mężczyźni w kwiecie wieku, często z rodzin, które posiadały więcej niż jednego syna. W ojczyźnie pozostawały kobiety, najważniejsze z punktu widzenia „rozrodczości” wspólnoty. Sukces wyprawy kolonizacyjnej zależał m.in. od tego, czy w pierwszym pokoleniu greccy przybysze potrafili znaleźć sobie na miejscu (albo po drodze) żony, często barbarzyńskiego pochodzenia.

Tradycje greckie pełne są opowieści o nagłych atakach na tubylcze osady, eksterminacji tamtejszych mężczyzn i „przejęciu” ich kobiet siłą. Jeżeli przedsięwzięcie kolonizacyjne odniosło sukces, kolejne pokolenia mężczyzn z nowego, bogatego miasta nie powinny mieć problemów ze znalezieniem sobie żon w „starym kraju”. 

Korzyści płynące dla Greków z wielkiej kolonizacji

Ważniejszy był mechanizm, który zapewniał ciągły dopływ chętnych do podjęcia takich zamorskich wypraw. Wiemy już, że elity greckich poleis były bardzo nietrwałe. Istniała możliwość szybkiego awansu obywateli ubogich i równie szybkiej deklasacji arystokratów. Dla obu tych grup – ambitnych „ludzi nic niewartych” oraz przedsiębiorczych arystokratów – wyprawa kolonizacyjna była wielką szansą.

Jeżeli odniosłaby sukces, członkowie pierwszej fali kolonistów z dnia na dzień staliby się arystokratami. Zaraz po wylądowaniu i zajęciu nowej krainy dzielono pomiędzy nich żyzną ziemię orną, a każdy dostawał jej o wiele więcej, niż mógłby sobie wyobrazić w ubogiej Grecji. Każdy otrzymywał też działkę ziemi w założonym świeżo mieście, które będzie odtąd centrum politycznym nowej polis. Biedacy ze „starego kraju” stawali się arystokratami, a dawni arystokraci umacniali swoją pozycję na skalę niemożliwą w ojczyźnie.

Mówiąc wprost, za morze płynie się po to, by zostać potężnym arystokratą i przekazać tę pozycję społeczną swoim potomkom. Przybywające później kolejne fale kolonistów nadal mogły liczyć na porządne działki ziemi, a więc na materialny i społeczny awans, ale dostawały już o wiele mniej niż pierwsi śmiałkowie. 

Nie brakowało oczywiście niebezpieczeństw. Nowa polis mogła zostać założona w złym miejscu i cierpieć nieurodzaj. Mogła spotkać się z silnym oporem tubylców i zostać zniszczona. Mogła wreszcie powstać w miejscu, gdzie nie było szans na znalezienie kobiet mogących przedłużyć byt wspólnoty. Słyszymy dość często o koloniach, które poniosły klęskę, o wyprawach zakończonych całkowitą zagładą kolonistów.

Warto było jednak zaryzykować, bo innej szansy na tak wspaniałą odmianę trudnego losu Grecy nie mieli. Zamorski świat nowych możliwości zawsze pociągał marzycieli, ale i pragmatyków, zgodnie śniących o zawrotnej karierze – w Ameryce XIX wieku n.e. czy na Sycylii dwadzieścia siedem stuleci wcześniej. Ruchliwość społeczna i marzenia o społecznym awansie to zatem najważniejsza przyczyna greckiej kolonizacji. 

Jak zakładano greckie kolonie?

Grecy nazywali kolonię „siedzibą z dala od domu” (apoikia). Założenie takiej osady było trudnym procesem. Należało najpierw w starej ojczyźnie – przyszłej metropolii, czyli „mieście matce” – wybrać przywódcę wyprawy, a więc założyciela planowanego miasta. Musiał już wcześniej wykazywać się talentami przywódczymi i organizacyjnymi, energią i determinacją i pochodzić z elity.

Kolejnym krokiem było religijne poselstwo do wyroczni boga Apollona w Delfach. Tamtejsi kapłani dysponowali dokładnymi „wywiadowczymi” informacjami o terenach, które warto kolonizować. Do wyroczni pytyjskiej przybywali przecież pielgrzymi z całego śródziemnomorskiego świata – i to nie tylko Grecy. Delfijczycy skutecznie wyciągali od nich informacje. Rady kapłanów ubrane były zazwyczaj w formę pokrętnej wyroczni udzielanej przez Pytię. Na wypadek niepowodzenia wyprawy warto przecież zabezpieczyć autorytet Apollona, udzielając wskazówek wieloznacznych i obwarowanych różnymi warunkami. Koloniści, którzy odnieśli sukces, będą już po wsze czasy hojni dla boga dobroczyńcy. Klęski wytłumaczy się ludzką arogancją albo prostym nieporozumieniem.
 
Dopiero optymistyczna interpretacja obiecującej wyroczni pozwalała podjąć wyprawę. Czasami przeprowadzano rygorystyczną rekrutację kolonistów, nakazując np., by z każdego domostwa wyruszył jeden dorosły mężczyzna. Najczęściej jednak udział w wyprawie był całkowicie dobrowolny, a chętnych – jak już wiemy – zazwyczaj nie brakowało.

Grecki teatr w Taorminie na SycyliiGrecki teatr w Taorminie na Sycylii. Fot Shutterstock

Wyprawa niekiedy wynikała z rzeczywistych kłopotów ojczyzny: głodu albo uporczywych politycznych sporów, których jedynym pokojowym rozwiązaniem mogła być emigracja jednej ze stron konfliktu. W takiej sytuacji, na wypadek niepowodzenia, kolonistom zabraniano powrotu do ojczyzny przez jakiś czas. Zmuszano ich w ten sposób do ponawiania prób założenia miasta w coraz to innym miejscu. 

Zakładanie miast

Gdy śmiałkowie już dotarli do upatrzonej krainy, dzielili między siebie ziemię, budowali pierwszą świątynię dla bóstwa opiekuńczego nowej polis. Zakładali miasto, które czasami trzeba było od razu otoczyć murem. Pozostawał jeszcze jeden drobiazg. W nowym wspaniałym świecie, w którym każdy stawał się arystokratą, ktoś musiał uprawiać ziemię szlachetnych obywateli świeżo założonej polis.

Rozpoczynało się rugowanie i podporządkowywanie sobie tubylców, przechodzące czasem w prawdziwe polowanie na ludzi. Zależni barbarzyńscy chłopi będą odtąd pracować na bogactwo „Wielkiej Grecji”, na osiągnięcia jej kultury, sztuki, literatury i filozofii. Warto o tym pamiętać, podziwiając skarby architektury Sycylii albo wspaniałe świątynie w dzisiejszym Paestum we Włoszech.

Marek Węcowski wykłada historię starożytną na Uniwersytecie Warszawskim. Napisał m.in. „Sympozjon, czyli wspólne picie” oraz (razem z B. Bravo, E. Wipszycką i A. Wolickim) „Historię starożytnych Greków, t. 2”.