Leśny cmentarz koło Markowa w województwie warmińsko-mazurskim. Tu w pierwszej połowie XX w. pochowano dwóch przedstawicieli jednego z najpotężniejszych rodów dawnych Prus Wschodnich: Friedricha Ludwiga i jego syna Christopha Friedricha. Byli to hrabiowie z rodu zu Dohna, właściciele dworu w Markowie i rozległych posiadłości ziemskich. Żeby tu trafić, najlepiej skorzystać z map Google.

Tajemniczy cmentarz na Mazurach

Nie tylko położenie wśród lasów czyni tę nekropolię wyjątkową. Jest ona rzadkim przykładem współczesnego cmentarza, który nawiązuje do zagadkowych kamiennych kręgów kultury megalitycznej. Takich jak słynne Stonehenge.

W centrum nekropolii w Markowie znajduje się szeroki półokrąg, utworzony z kilkudziesięciu ustawionych ciasno półtorametrowych głazów. Tuż obok niego wyrasta krąg z brzóz średnicy kilkunastu metrów. W jego wnętrzu znajduje się wciśnięty w ściółkę i przysypany liśćmi krąg z kamiennych ław.

W środku kręgów leżą butwiejące szczątki drewnianego krzyża. Wzdłuż osi cmentarza wiedzie ścieżka z dwoma rzędami granitowych schodów. Obok nich ustawiono ociosane głazy. Przy ścieżce, w odległości ok. 10 m od siebie, znajdują się dwa puste już dziś grobowce. Nie wiadomo, kto i kiedy zabrał trumny.

Nazistowskie symbole na grobach

Wyżej, w centrum kamiennego półokręgu, wsparta na podporach płyta nagrobna ojca. Na niej inskrypcja: Friedrich Ludwig Burggraf und Graf zu Dohna-Lauck *4.4.1874–†1.7.1924. Poniżej symbol szczęścia – czterolistna koniczyna. Powyżej – przykryta koroną tarcza herbowa Dohnów ze skrzyżowanymi rogami jelenia. Wokół płyty przebiega cytat z Apokalipsy św. Jana: „So spricht der Geist, sie sollen ausruchen von ihren Mühen, denn ihre Werke folgen ihnen nach” (Zaiste, mówi Duch, niech odpoczną od swoich mozołów, bo idą wraz z nimi ich czyny; tłum. za Biblią Tysiąclecia).

Poniżej grobowiec syna. Płyta nagrobna jest skromna. Wyryto na niej jedynie napis: Christoph Friedrich Burggraf und Graf zu Dohna-Lauck *12.12.1907–†3.9.1934. Młody hrabia zginął w wypadku samochodowym w okolicy Jeziora Bodeńskiego. Ciało sprowadzono do Markowa. Pogrzeb odbył się nocą, przy blasku pochodni.

Niedługo potem przy płycie nagrobnej pojawił się potężny głaz. Od strony grobowca wyciosano w nim ogromną swastykę wpisaną w tarczę słoneczną, z której rozchodzą się promieniście świetliste smugi.

Z drugiej strony głazu wypełnione mchem wyżłobienia układają się w cytat z Pierwszego Listu do Koryntian: „Der Tod ist verschlungen in der Sieg” (Gdzież jest o śmierci twoje zwycięstwo). Pod nim wyryto słowa: „Ich morte auf den Christus” (Umieram w Chrystusie). A jeszcze niżej imię i nazwisko, które dekadę później stało się synonimem największych zbrodni: „Adolf Hitler”.

Zagadkowa nekropolia w Markowie

Cmentarz jest zagadką, bo krypta rodowa Dohnów znajdowała się w kościele ewangelickim w Strużynie. Dlaczego więc Friedrich Ludwig wybrał leśną głuszę, a nie mury świątyni? Co go skłoniło do zerwania z tradycją?

Nowa nekropolia była też przewidziana jako miejsce pochówku dla kolejnych członków rodziny. Co prawda spoczął tu tylko Friedrich Ludwig i jego syn, ale gdyby nie wojna, miejsce to zapełniłoby się następnymi grobami. Co zainspirowało arystokratę? Czy cmentarz ma jakiś związek z jego zaangażowaniem w ruch masoński?

Okrąg i oktagon – taki kształt ma postument, na którym pierwotnie stał drewniany krzyż. Są to ważne symbole ezoteryczne. To jednak niewiele wyjaśnia. W końcu etykietkę masona nosili wówczas niemal wszyscy pruscy arystokraci. W niedzielę szli do kościoła, a gdy znaleźli się w zaciszu salonów, odkładali na półkę Pismo Święte i celebrowali magiczne ryty. Taką przynajmniej mieli opinię wśród służby i pracowników folwarków.

Inne niezwykłe grobowce

Moda na „wiedzę tajemną” trwała w najlepsze na przełomie XIX i XX w. Ekscytował się nią każdy bywalec europejskich salonów. Zwykle jednak tylko do czasu, gdy w oczy zajrzała mu śmierć. Nie inaczej było w pruskich pałacach. Junkrzy bawili się w ezoteryczne misteria. Jednak po ich śmierci to zwyczajny ewangelicki pastor prowadził żałobny kondukt.

Trumny składano w starym rodowym grobowcu bądź w kościelnej krypcie. Na palcach jednej ręki policzyć można nekropolie wyłamujące się z uświęconej tradycją reguły. Grobowiec-piramida Fahrenheidów w Rapie czy cmentarz von Redeckerów w Nakomiadach to fascynujące przykłady arystokratycznej ekstrawagancji. Oba z początku XIX w.

Czyżby Friedrich Ludwig zu Dohna chciał nawiązać do tych, o sto lat wcześniejszych, osobliwych pochówków? A może odwiedził opisane w 1874 r. przez Abrahama Lissauera cmentarzysko gockie w Odrach koło Czerska? Widok tajemniczych kamiennych kręgów mógł zainspirować hrabiego do stworzenia podobnej nekropolii obok własnego pałacu.

W przedwojennych Prusach Hitler był bohaterem

Na początku 1945 r. Sowieci niszczyli wszelkie symbole nazizmu. Tym, co przeoczyli, zajęły się nowe władze i ludność napływowa. Lecz pomnik ze swastyką przy płycie nagrobnej młodego Dohny ocalał. I jest dziś namacalnym dowodem fascynacji pruskiej arystokracji ideologią nazistowską.
 
Po I wojnie stary porządek rozsypał się jak kostki domina. Pruscy junkrzy nie akceptowali zmian. Starsze pokolenie wciąż wzdychało do przebywającego na wygnaniu w Holandii Wilhelma II. Młodsze zachłysnęło się nazizmem i oklaskiwało Hitlera. To dzięki niemu – jak powszechnie uważano – podnosiła się z zapaści oparta na rolnictwie gospodarka Prus Wschodnich.

Hitler potrafił świetnie grać na patriotyczno-militarystycznych sentymentach pruskich hrabiów. Ich poparcie kupił wysokimi stanowiskami w niemieckiej armii. Pod koniec lat 30. wielu z nich było aktywnymi członkami NSDAP. W tym książę Aleksander zu Dohna ze Słobit.

Historia rodu zu Dohna

Historia Dohnów jest dla Prus typowa. Protoplasta rodu, Stanislaus, przybył tu w połowie XV w., by jako zaciężny na żołdzie zakonu krzyżackiego walczyć z Polską. Wybuchła wojna trzynastoletnia (1454–1466). Jej finał był dla Krzyżaków katastrofą. Nie mieli z czego płacić żołdu.

Wielki mistrz Henryk Reuss von Plauen spłacał więc długi jedyną rzeczą, której wciąż miał pod dostatkiem – ziemią. W taki sposób w 1469 r. Stanislaus otrzymał pierwsze nadania – wsie Ławki i Markowo. Potem doszły do tego Wilczęta, Karwiny i Słobity. W  XVI w. posiadłości rodziny zajmowały już ponad 5,5 tys. hektarów.

Wpierw główną siedzibą Dohnów był pokrzyżacki zamek w Morągu. Szybko okazał się za ciasny. Zbudowano więc obok nową rezydencję, tzw. Zameczek Dohnów. Na początku XVII w. wykształcony na europejskich dworach Abraham zu Dohna postawił piękny renesansowy pałac w Słobitach koło Pasłęka. Do 1945 r. była to najważniejsza siedziba Dohnów.

Częstym gościem w Słobitach był cesarz Wilhelm II, który przyjeżdżał na polowania. Słobity i Kamieniec były wyjątkowe. Miały status pałaców królewskich. Zatrzymywali się w nich podróżujący przez kraj monarchowie. Oprócz królów Prus i carów Rosji w Kamieńcu mieszkał przez kilka miesięcy w 1807 r. Napoleon Bonaparte.

Pozostałości pruskiej rezydencji

Znakomite osobistości zaglądały też do Markowa. W latach 1701–1704 pod okiem architekta Johanna Caspara Hindersina Dohnowie z klucza zu Reichertswalde wybudowali tu barokowy pałac. Wnętrza przypominały muzealne sale. Zgromadzono w nich imponującą kolekcję kilkuset obrazów, gobeliny z XVII w., chińską porcelanę, inkrustowane meble, bezcenny księgozbiór. W 1878 r., gdy gałąź zu Reichertswalde wymarła, majątek przejęli Dohnowie z Ławek i przebudowali pałac.

W 1945 r. stacjonowali w nim czerwonoarmiści. Chyba tylko dlatego nie spłonął jak Słobity i Kamieniec. Gdy odeszli Sowieci, wywożąc spory zbiór dzieł sztuki, do pałacu wprowadzili się pracownicy PGR-u. Opuścili go w latach 70. Wraz z nimi zniknęły kaflowe piece, zdobione parkiety, drewniane schody. Pałac popadł w ruinę. Dziś na jego fundamentach nowy właściciel wzniósł budynek imitujący starą rezydencję. Niestety, nie jest on dostępny dla zwiedzających.