W tym samym półwieczu ekolodzy ostrzegali, że istnieją granice wzrostu. Nowy ruch „gospodarki o obiegu zamkniętym” jest inny. To zbiór strategii – czasem starych, takich jak ograniczanie konsumpcji, powtórne wykorzystywanie i recykling, czasem nowych, chociażby wynajmowania rzeczy, zamiast ich posiadania – które mają w sumie przekształcić światową gospodarkę w ten sposób, żeby wyeliminować odpady. Gospodarka o obiegu zamkniętym nie zmierza do zakończenia wzrostu, tylko do nagięcia naszego sposobu postępowania w taki sposób, żeby znowu harmonizował z naturą i żeby ten wzrost mógł trwać. „Dobrobyt w świecie ograniczonych zasobów”, jak to ujął kiedyś Janez Potočnik, europejski komisarz ds. środowiska.

Ta idea się przyjmuje, zwłaszcza w Europie, na tym małym, zatłoczonym, zamożnym, ale ubogim w zasoby kontynencie. Unia Europejska inwestuje w tę strategię miliardy, Holandia zobowiązała się, że do roku 2050 będzie działać w obiegu w pełni zamkniętym. Amsterdam, Paryż, Londyn – wszystkie te miasta mają plany.

– To się musi udać – powiedział Wayne Hubbard, szef Londyńskiej Rady Odpadów i Recyklingu, gdy go zapytałem, czy gospodarka o obiegu zamkniętym jest możliwa.

Człowiekiem, który zdecydowanie w to wierzy i którego praca okazała się odkrywcza dla wielu innych, jest amerykański architekt William McDonough. Wraz z niemieckim chemikiem Michaelem Braungartem napisał w 2002 r. wizjonerską książkę Cradle to Cradle (Od kołyski do kołyski), która stwierdza, że produkty i procesy gospodarcze mogą być projektowane w taki sposób, by wszelkie odpady stawały się surowcem dla czegoś innego. Przed wyruszeniem do Europy wybrałem się do pracowni McDonougha w Charlottesville w Wirginii. Rozmawiając, przeskakiwaliśmy z tematu na temat, aż w końcu zdołałem mu zadać dręczące pytanie: Czy ten cały koniec śmieci to nie są po prostu gruszki na wierzbie?

– To są gruszki na wierzbie, bez dwóch zdań – odpowiedział McDonough. – Gruszki na wierzbie są nam potrzebne, żebyśmy mogli iść naprzód. Pamiętasz, co powiedział Leibniz.

Słabo znałem dzieła tego filozofa.

– Leibniz powiedział: „Jeżeli to jest możliwe, to to istnieje”. A ja mówię: „Jeśli możemy sprawić, żeby to zaistniało, to to jest możliwe”.

Czy to był tautologizm? Czy to było mądre? Czy Leibniz naprawdę tak powiedział? Byłem zaintrygowany. Wkrótce potem oddałem do naprawy moją starą, poobijaną walizkę z kółkami (co było bardzo cyrkulacyjne w porównaniu z kupnem nowej), spakowałem certyfikowane dżinsy „od kołyski do kołyski”, które podarował mi McDonoug, i wyruszyłem szukać dowodów na możliwość istnienia gospodarki o obiegu zamkniętym.

 

Metale

Prawdę mówiąc, pierwsze małe luki w naszym naturalnym obiegu zamkniętym poprzedzają rewolucję przemysłową z XVIII w. Rzymianie poza tym, że bez zahamowań rozrzucali rozbite amfory, gdzie popadnie, rozwinęli również system kanałów ściekowych. To znaczy, że odprowadzali ludzkie nieczystości do rzek, zamiast wywozić je na pola, gdzie powinny się znaleźć, o czym powie wam każdy spec od obiegów zamkniętych. McDonough pamięta, że w latach 50. ub. wieku, gdy był małym chłopcem w Tokio (jego rodzice służyli w amerykańskiej armii okupacyjnej), budziły go odgłosy wybierania fekaliów z szamba przez miejscowych rolników. Matka śpiewała mu wtedy kołysanki, czasami po japońsku z akcentem z Alabamy. Wywarło to na nim trwałe wrażenie.

Rzymianie, tak jak wcześniej Fenicjanie, wydobywali miedź z bogatych złóż Río Tinto w Hiszpanii. Ale prowadzili też recykling – przetapiali brązowe posągi podbitych ludów. Miedź zawsze była łakomym kąskiem dla przetwórców. W porównaniu ze ściekami jest rzadka i cenna.