Nazistowskie eksperymenty medyczne

Kiedy w 1988 roku dr Robert Pozos trafił na 68-stronicowy raport z drugiej wojny światowej, nie spodziewał się makabrycznych informacji, jakie w nim znalazł. Sporządzony przez amerykańskiego oficera dokument zawierał dokładne opisy przerażających eksperymentów na więźniach niemieckich nazistowskich obozów koncentracyjnych i zagłady w Dachau i Auschwitz.

Lektura raportu była bardzo trudna. Treść dokumentu miała w założeniu przedstawiać opisy badań naukowych. W rzeczywistości była to relacja z sadystycznych tortur, jakim poddawano więźniów. Byli mrożeni, podtruwani, sterylizowani i pozbawiani narządów bez znieczulenia. Raport po raz pierwszy upubliczniono podczas procesów norymberskich. Potem trafił do Biblioteki Kongresu, gdzie na poważnie zainteresował się nim dopiero dr Robert Pozos, dyrektor ośrodka badań nad hipotermią na Uniwersytecie Minnesoty.

Naukowiec uznał, że wyniki nazistowskich eksperymentów może wykorzystać w swojej pracy badawczej nad leczeniem poważnych przypadków wyziębienia. Mrożenie więźniów w niemieckich obozach miało bowiem na celu wypracowanie strategii przetrwania dla lotników Luftwaffe, którzy po zestrzeleniu wpadali do lodowatej wody. Naziści dokładnie zapisywali przebiegi eksperymentów: efekty oddziaływania zimna na organizm człowieka aż do momentu jego śmierci, a także metody leczenia skrajnej hipotermii.

Takiej wiedzy dr Pozos nie mógł w żaden sposób uzyskać w wyniku swojej pracy z wolontariuszami na oddziałach szpitalnych w Stanach Zjednoczonych. Dla wielu pomysł, by wykorzystywać opisy nazistowskich tortur w celach naukowych był potworny. Inni – w tym rodziny niektórych ofiar – uważali, że jeśli cierpienia ich bliskich mogą się przyczynić do rozwoju nauki i służyć medycynie, wyniki obozowych eksperymentów powinny być brane pod uwagę.

Sprawa dr. Pozosa otworzyła debatę etyków, która trwa do dziś: co robić z naukowymi danymi uzyskanymi w wyniku nieludzkich lub nieetycznych badań? Amerykanin nie był pierwszym naukowcem, który próbował uzyskać dostęp do dokumentacji nazistowskich obozowych lekarzy, a następnie analizował je w celach naukowych. Sięgnął do nich również inny lekarz specjalizujący się w hipotermii – John Hayward. Badacz wykorzystał wyniki badań na więźniach, aby opracować kombinezony ratunkowe dla rybaków pracujących w lodowatych wodach Arktyki.

Nazistowscy naukowcy próbowali rozjaśnić włosy i oczy dzieciom, aby nadać im bardziej aryjski wygląd / fot. Photo 12/Universal Images Group via Getty Images

Po inne rezultaty nazistowskich eksperymentów dokumentujących wpływ trujących gazów na organizm ludzki chcieli sięgnąć w 1989 r. urzędnicy z amerykańskiej Agencji Ochrony Środowiska. Próbowali zrozumieć działanie fosgenu, substancji chemicznej używanej do produkcji tworzyw sztucznych. Naziści testowali ten gaz na francuskich jeńcach wojennych, skrzętnie notując powolne umieranie więźniów w męczarniach. Po latach Amerykanie uznali, że zachowane notatki w makabrycznych eksperymentów z fosgenem pomogą zapobiegać zatruciom u ludzi, którzy dziś zamieszkują okolice fabryk fosgenu.

Poza tym, jak donosiło CIA, tę właśnie substancję chemiczną chciał wykorzystać Saddam Husajn podczas pierwszej wojny w Zatoce Perskiej. Sprawa nazistowskich notatek na temat fosgenu stała się głośna i ostatecznie Agencja Ochrony Środowiska wycofała się z planu ich wykorzystania. Dr Sarah Chan, etyczka medyczna z Uniwersytetu Edynburskiego, uważa, że z dylematem wykorzystywania badań na więźniach przez dzisiejszych naukowców wiążą się dwa zagadnienia.

Po pierwsze należy ustalić, czy korzystanie z takich danych czyni nas współwinnymi zbrodni. Po drugie, czy sięgając do nich, jednocześnie nie legitymizujemy zbrodni, czy nawet zachęcamy do podobnych eksperymentów w przyszłości. Dr Chan uważa, że jeśli odpowiedź na oba pytania jest negatywna – w szczególnych przypadkach można usprawiedliwić wykorzystanie wyników makabrycznych eksperymentów. – Racja jest po obu stronach – uważa David Reisnik, bioetyk z National Institutes of Health.

– Nie można bowiem wykluczyć spraw, kiedy informacje zawarte w takich raportach mogą być przydatne dla zdrowia publicznego i postępu nauki. Z drugiej jednak strony sięganie do nich tworzyłoby niebezpieczny precedens. Wielu etyków wciąż uważa, że nie można tego robić pod żadnym pozorem, bez względu na potencjalne korzyści płynące z uzyskanej wiedzy medycznej.

Medyczne dylematy 

Historia nauki odnotowała wiele odkryć dokonywanych w wyniku badań, które według współczesnych standardów byłyby uznane za nieetyczne i nieakceptowalne. Weźmy historię rozwoju anatomii w Wielkiej Brytanii. Słynny XIX-wieczny lekarz Robert Knox poznawał fizjologię ludzkiego ciała, studiując zwłoki wykradzione z grobów albo dostarczone mu przez dwóch rzezimieszków, którzy prawdopodobnie w tym celu mordowali niewinnych ludzi.

Pionier szczepień, wiejski lekarz Edward Jenner w celach naukowych zainfekował syna swojego ogrodnika wirusem krowianki (krowiej ospy). Choć niewątpliwie nie było to działanie etyczne, szacuje się, że eksperyment Jennera uratował więcej ludzi niż jakikolwiek inny eksperyment medyczny w historii. Jenner został zresztą za swoje badania odznaczony, choć dziś pewnie trafiłby przed sąd.

W latach 60. XX wieku amerykański pediatra Saul Krugman celowo zarażał wirusem zapalenia wątroby (WZW A) dzieci z niepełnosprawnością umysłową, aby dowiedzieć się, w jaki sposób choroba się rozprzestrzenia. Na swoje usprawiedliwienie twierdził, że w domu dziecka, w którym przebywały maluchy, było tyle przypadków WZW, że prędzej czy później dzieci i tak by się pozarażały. Za swoją pracę otrzymał wiele nagród.

Kolejnym niesławnym powojennym eksperymentem medycznym były odbywające się z udziałem amerykańskiej publicznej służby zdrowia tzw. badania Tuskegee. Nazwa eksperymentu pochodzi od nazwy miejscowości Tuskegee w Alabamie, gdzie przez kilka dekad obserwowano czarnoskórych farmerów zakażonych kiłą, nie informując ich o chorobie ani nie oferując żadnej pomocy lekarskiej. Badania trwały aż 40 lat i zakończyły się dopiero w 1972 r.

Dr Chan uważa, że jeśli już musimy posługiwać się wynikami nieetycznych badań, nie należy pod żadnym pozorem wspominać ich autorów. W ten sposób zapobiegniemy niskim pobudkom naukowców, którzy dla sławy będą w stanie przekroczyć granice etyki. Tym bardziej że chętnych do prowadzenia podobnych badań nie brakuje.

W 2018 r. chiński biolog He Jiankui ogłosił, że jako pierwszemu na na świecie udało mu się doprowadzić do narodzin genetycznie zmodyfikowanych bliźniaczek, u których zmieniono genotyp. Co ciekawe, He Jiankui nie opublikował wyników swojego eksperymentu. O jego powodzeniu poinformował przez kanał na YouTube.

– Musimy być gotowi na to, że coraz częściej publikowanie wyników badań będzie odbywać się poza oficjalnym naukowym obiegiem. Naukowców, którzy będą postępować nieetycznie, czeka ostracyzm. Wyniki ich badań nie będą publikowane w uznanych czasopismach, nie będą przyjmowani do liczących się towarzystw naukowych, nie będą cytowani – mówi dr Chan. Sprawę etyki badań komplikuje jeszcze fakt, że bez przerwy zmieniają się definicje tego, co jest etyczne, a co nie.

Badać czy nie badać 

Dr Chan uważa, że wyznacznikiem etyczności powinny być standardy obowiązujące w chwili, kiedy badania były prowadzone. Jeśli lekarz dokonuje obiektywnie nieetycznych badań, choć jemu współcześni uważali, że nie narusza standardów etycznych, to nadal jest to złe. Większym złem będą jednak eksperymenty wykonywane mimo sprzeciwu im współczesnych.

Dr Reisnik uważa z kolei, że to co etyczne dziś, może nie być takie w przyszłości. Jako przykład podaje zasady postępowania z danymi biometrycznymi. – W ciągu mojego życia zmieniły się zasady dotyczące przechowania takich danych. Kiedyś rutyną było pobieranie próbek tkanek do operacji chirurgicznych, a następnie używanie ich w badaniach naukowych. Nie wiem, jakie etyczne dylematy mogą wyniknąć z takich praktyk w przyszłości, ale dziś coraz łatwiej jest identyfikować tkanki i dane genetyczne dotychczas uważane za anonimowe – mówi dr Reisnik.

To co dziś uważamy za etyczne, za sto lat wcale nie musi być tak postrzegane. Oceniając kwestię wykorzystania nieetycznych badań naukowych, warto wziąć pod uwagę przypadki osób, którym wyniki takich badań uratowały życie. Dziennikarze stacji BBC zrobili reportaż poświęcony chirurgom, którzy nadal posługują się podręcznikiem medycyny nazistowskiego lekarza Eduarda Pernkopfa.

Jego „Atlas anatomii człowieka”, który powstał na bazie sekcji zwłok skazanych na śmierć więźniów politycznych Trzeciej Rzeszy oraz zamordowanych homoseksualistów, Romów i Żydów, do tej pory uważa się za jeden z najlepszych podręczników do anatomii, jakie kiedykolwiek powstały.

– Gdybym trafiła na oddział chirurgiczny, wiedząc, że mam większą szansę na przeżycie dzięki wiedzy, którą czerpali z tej książki, nie miałabym nic przeciwko temu, żeby z niej skorzystali – konkluduje dr Chan.

Historia komórek HeLa

W 1951 r. do szpitala Johna Hopkinsa w Baltimore w Maryland trafiła Henrietta Lacks, młoda Afroamerykanka z objawami raka szyjki macicy. W czasie biopsji od kobiety pobrano komórki rakowe, nie informując jej, że mogą zostać przekazane do celów badawczych. W przypadku ubogich i kolorowych pacjentów takie praktyki były na porządku dziennym.

Komórki Henrietty Lacks okazały się mieć niezwykłe i nie obserwowane do tamtej pory przez lekarzy właściwości. Były zdolne do nieskończenie wielu podziałów poza organizmem chorej. W pewnym sensie były nieśmiertelne. Ze względu na tę cechę komórki HeLa (nazwane tak od inicjałów kobiety) mogły dalej służyć nauce i badaniom nad nowotworami.

Nieśmiertelne komórki HeLa już od kilku dekad są wykorzystywane przez naukowców do badań, choć zostały pobrane bez zgody pacjentki i jej rodziny / fot. Getty Images

Henrietta Lacks zmarła rok po biopsji. Choć jej komórki przez 50 lat pomagały naukowcom, stały się równocześnie cennym i dochodowym materiałem badawczym. Rodziny Henrietty nigdy nie poinformowano ani o pobraniu od niej komórek, ani o ich właściwościach. To właśnie sprawa komórek HeLa stała się kontekstem ogólnoświatowej dyskusji na temat zgody pacjenta na pobranie materiału biologicznego, jego własności, prawa do ochrony danych osobowych, a także rasizmu w nauce.

Pomnik Henrietty Lacks autorstwa rzeźbiarki Helen Wilson-Roe w Bristolu / fot. Ben Birchall/PA Images via Getty Images

Obecnie prawa regulujące wykorzystanie tkanek ludzkich i danych dotyczących genomu są dużo bardziej restrykcyjne. Rodzina Henrietty Lacks uzyskała w ten sposób prawo głosu w sprawach dotyczących dalszego wykorzystywania w nauce komórek ich krewnej. Pytanie o to, czy z moralnego punktu widzenia dopuszczalne jest przechowywanie i posługiwanie się w celach naukowych żywymi komórkami kobiety, które pobrano od niej bez jej zgody, pozostaje otwarte.

 

Autor: Tom Ireland – współpracownik czasopisma naukowego „The Biologist” wydawanego przy brytyjskim Royal Society.