Jakub Rybski: Premier Mateusz Morawiecki powiedział, że „choćby jutro nakładamy embargo na rosyjski węgiel. Jesteśmy na to gotowi, potrzebujemy zgody ze strony Komisji Europejskiej, aby nałożyć embargo, czyli zakaz importu rosyjskiego węgla”. To jest śmiała zapowiedź, szczególnie, że tego węgla wciąż importujemy bardzo dużo z Rosji. Co więcej, nasza energetyka jest oparta w ok. 70 proc. na węglu. Czy jesteśmy zatem w stanie całkowicie uniezależnić się energetycznie od Rosji? 

Jakub Wiech, zastępca redaktora naczelnego portalu Energetyka24.com: Tu jest kilka problemów. Przede wszystkim chodzi o to, że Rosja sprzedaje węgiel, który jest tani, jest dobrej jakości i jest dostępny w dużych ilościach. Dzięki temu wygrywała na naszym rynku. Jeżeli chodzi o import, to te 20 proc. naszego zapotrzebowania, które pokrywaliśmy importując węgiel z różnych kierunków (w 70 proc. z Rosji), wynikało z tego, że Rosja wygrywa w regionie, sprzedając konkurencyjny surowiec.

Problem polega na tym, że jego zastąpienie będzie kosztowne. To znaczy, że będziemy musieli kupować węgiel, który będzie trochę droższy. Mamy na to kilka sposobów. Węgiel to jest surowiec, który jest dosyć prosty, jeżeli chodzi o manewrowanie. To znaczy, że łatwo go przewozić. Łatwo go składować, można go przechowywać w zasadzie wszędzie, bez konieczności budowy jakiejkolwiek specjalnej infrastruktury. To już sprawia, że jest to diametralnie inna sytuacja niż np. jeśli chodzi o gaz ziemny czy ropę naftową.

Polska ma działający węgloport, Polska ma rozbudowane połączenia kolejowe. Polska ma wreszcie swój własny węgiel i to nam daje pewien potencjał do substytucji, jeżeli chodzi o dostawy z Rosji. Możemy, wyliczając już opcje, postawić na import z takich państw jak Australia czy Kolumbia. Czyli naprawdę bardzo egzotyczne kierunki, które też są konkurencyjne, jeżeli chodzi o dostawy.

Możemy też ściągać węgiel z różnych regionów Europy, z różnych miejsc, gdzie akurat działają porty węglowe i kolejami zwozić go do Polski. Możemy też postawić na takie awaryjne fedrowanie. Coś takiego przerabialiśmy już w ciągu ostatnich miesięcy ubiegłego roku. Wtedy deficyt węgla spowodował, że spółki górnicze poprosiły swoich pracowników o dodatkowe moce przerobowe, żeby zwiększyć podaż surowca na rynku. Mamy więc mamy pewne narzędzia, które mogą zastąpić ten surowiec z Rosji. To jest na stole i to jest do zrobienia. 

Tak jak Pan powiedział, ta alternatywa będzie droższa. Polski resort aktywów państwowych informuje, że podległe ministerstwu firmy energetyczne praktycznie w ogóle nie korzystają z węgla, który pochodzi z importu. 99,7 proc. węgla kamiennego i brunatnego, który wykorzystują, pochodzi z polskich kopalni. To są jednak firmy podległe ministerstwu. Pozostałe 15 proc. zapotrzebowania pochodzi z importu prywatnego. To jest energetyka gospodarstw domowych, więc to się prawdopodobnie odbije na cenach opału dla konsumentów indywidualnych. 

To się odbije przede wszystkim na sytuacji elektrociepłowni. To one w dużej mierze przyczyniają się do tego, że ten import istnieje. To się przekłada naturalnie na ceny ciepła sieciowego i na ceny energii elektrycznej w pewnym zakresie. Tutaj trzeba odwołać się do tego, co na przykład płynęło z Waszyngtonu czy z Berlina, kiedy wdrażane były pierwsze sankcje dla Rosji.

To znaczy, że musimy być, jako konsumenci, gotowi na poniesienie kosztów tej wojny. Wojny, którą też w pewien sposób prowadzimy, uderzając w gospodarkę Rosji. To będą koszty, które dotkną społeczeństwo. Myślę natomiast, że to jest cena, którą warto zapłacić za wsparcie Ukrainy w takich chwilach. A także za pewną obronę wartości, które nam przyświecają.

To jest cena, którą płacimy za postawienie się twardo wobec zbrodniczego reżimu. Przez lata wykorzystywał on surowce właśnie jako broń polityczną, ale też jako źródło finansowania swojej machiny wojennej. Teraz, kiedy ta machina wojenna ruszyła w stronę pokojowo nastawionego państwa, powinniśmy zrobić wszystko, żeby odciąć Rosję od finansowania kapitałem zachodnim. 

To nie będzie łatwe.

Nie będzie to łatwe. Wiele lat budowania zależności, zwłaszcza na polu energetycznym, daje się teraz we znaki. Niemniej jest to konieczne, jeżeli chcemy mieć wpływ na to, co się w Rosji dzieje. Praktyka pokazała, że ta polityka, która dotychczas była realizowana przez Unię Europejską - czyli tworzenia ekonomicznej zależności, po to, żeby kontrolować to, co dzieje się na Kremlu - zawiodła w całości.

Okazało się, że nie mamy żadnej kontroli nad działaniami Władimira Putina. Mamy natomiast otwarte kanały finansowania jego reżimu za pośrednictwem właśnie importu energii za europejski kapitał. Ta dźwignia gospodarcza, którą miała mieć Europa, okazała się energetyczną smyczą, którą ma Władimir Putin. Jest to coś, co po prostu w tym momencie zostało uwidocznione i trzeba tę politykę zmienić, bo jest nieskuteczna. 

Jak wygląda sytuacja z gazem? Czy w tej sytuacji również możemy uniezależnić się od Rosji?  

Think Tank Bruegel twierdzi, że jest to możliwe. Ale jest tak samo, albo nawet bardziej kosztowne niż w przypadku węgla. Bruegel opublikował raport, który stwierdza, że Unia Europejska może już w ciągu nadchodzącej zimy obyć się bez gazu z Rosji. To jest bardzo optymistyczne założenie, ale będzie oznaczało potężne koszty. Z gazem jest o tyle trudniej, że to uzależnienie jest głębokie.

Gaz sam w sobie jest paliwem trudnym, jeżeli chodzi o zastąpienie go. Rosja, odpowiadając za 44 proc. importu gazu do Unii Europejskiej, jest świadoma tego, że Europejczycy nie są w stanie z dnia na dzień zastąpić tego wolumenu czymś innym. Nie mamy infrastruktury. Nie mamy możliwości przesyłowych. Nie mamy zakontraktowanych dostawców. Teraz w ogóle sytuacja na ogólnonarodowym rynku gazu jest trudna, bowiem cały czas odbijają się jeszcze czkawką zaburzenia czasu pandemii. Możliwości są ograniczone.

Oczywiście możemy tutaj awaryjnie debatować nad ściąganiem tego paliwa z takich krajów jak Stany Zjednoczone, państwa arabskie, Australia czy Nigeria. To będzie do pewnego stopnia możliwe. To natomiast będzie znacznie trudniejsze niż w przypadku węgla. Nie zastąpimy na pewno tego całego importu, który pochodzi z Rosji. Trzeba też pamiętać, że Rosja kontroluje część infrastruktury gazowej w Europie, na przykład magazyny gazu, więc to jest dosyć niebezpieczne.

Tutaj warto podkreślić, że dotychczas te sankcje Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych omijały eksport surowców. Nie dotykały na przykład eksportu ropy, gazu czy węgla z Rosji. I to, wbrew pozorom, nie jest hipokryzja Zachodu, chociaż rzeczywiście pewien wątek zabezpieczenia swojej własnej gospodarki ma tutaj znaczenie. Natomiast warto podkreślić, że jest to działanie ukierunkowane na to, żeby nie podbijać sztucznie cen tych surowców. Bo wówczas Rosja mogłaby zarobić tyle samo, sprzedając ich mniej. Jeżeli ceny gazu i ropy były wysokie, to Rosja, ograniczając eksport, dalej by zarabiała tyle, ile sobie zaplanowała.

To byłoby działanie sprzeczne z logiką tych sankcji. W naszym najlepszym interesie jest, żeby Rosja musiała sprzedawać te surowce energetyczne tanio. Chodzi o to, żeby zmniejszyć potencjalne zarobki rosyjskich koncernów, jeżeli chodzi o ściąganie dewiz, bo kontrakty energetyczne są rozliczane w zagranicznych walutach (w dolarach i euro). Dla Rosji jest to po prostu dopływ zagranicznej gotówki, która jest szczególnie cenna w tym czasie, kiedy rubel szoruje po dnie. Kwestie eksportu surowców są dosyć trudne. To dość delikatna gra i trzeba uważać, żeby nie wylać dziecka z kąpielą.  

Ten sam think tank Bruegel ocenił, że decydujące będzie obniżenie popytu na gaz. Ale jak obniżyć ten popyt? 

Na pewno nie z dnia na dzień. To jest kwestia pewnego przemyślenia europejskiej polityki energetycznej i tego zachowania, jakie cechuje niektórych graczy na europejskim rynku energetycznym. Patrząc w długiej perspektywie, chodzi przede wszystkim o to, żeby postawić na wszystkie możliwe technologie, jakie są w stanie doprowadzić nas do realizacji celów klimatycznych przy jednoczesnym minimalizowaniu uzależnienia od paliw kopalnych.

Mowa tutaj o włączeniu energetyki jądrowej do europejskiej polityki energetycznej, bo to rozwiązanie było przez długi czas traktowane jako taki parias technologiczny. Europa pozwalała na odchodzenie od atomu, a teraz trzeba odejść od odchodzenia od atomu.Ta polityka powinna się zmienić m.in. w takich krajach, jak Niemcy i Belgia.

Te decyzje dotyczące wstrzymania pracy elektrowni jądrowych powinny być absolutnie wycofane. Można pomyśleć nad systemem wsparcia dla rozwoju energetyki jądrowej. Oczywiście drugą odnogą tego samego działania powinien być rozwój energetyki odnawialnej, która również pomaga w dekarbonizacji. Mamy tutaj ten aspekt pewnej stochastyczności pracy źródeł odnawialnych, co rodzi konieczność wspomagania ich innymi mocami. To są głównie moce gazowe.  

To obniżenie popytu, w chwili próby może się wiązać z czymś w rodzaju dwudziestego stopnia zasilania, ale na rynku gazowym. To znaczy, że celowo będziemy ograniczać podaż gazu dla niektórych branż, które mogą odczuć poważne niedobory.

Natomiast to jest bardzo czarny scenariusz. Scenariusz, w którym Rosja odcina dostawy dostawy gazu. Na ten moment one są realizowane normalnie. Nie ma tutaj zaburzeń w dostawach surowców - nie tylko gazu, ale też ropy naftowej - do Europy. Niemniej patrząc na to, co robi Władimir Putin, musimy być gotowi na wszystko. 

Prace budowlane na odcinkach lądowej części gazociągu Baltic Pipe mają być wznowione. To jest dla Polski bardzo duża szansa na uniezależnienie Polski od rosyjskiego gazu.  

Dla Polski to jest kluczowy projekt, bo to jest możliwość zastąpienia gazu rosyjskiego gazem z szelfu norweskiego. To jest gazociąg, który jest dla nas fundamentalny, jeżeli chodzi o naszą wizję transformacji pod kątem źródeł dostaw.

Baltic Pipe w tym momencie idzie zgodnie z harmonogramem. Najprawdopodobniej zostanie otwarty w październiku, a na przełomie roku osiągnie swoją pełną przepustowość.  

To będzie 10 miliardów metrów sześciennych gazu rocznie. 

Tak, w całym systemie. Do Polski dotrze około 8 miliardów z tego i to nam pozwoli zastąpić ten gaz, który bierzemy na mocy kontraktu jamalskiego. To jest coś, co dla Polski jest takim game changerem. Stoimy przed możliwością zupełnego porzucenia dostaw gazu z Rosji.  

Czyli wraz z rozpoczęciem działalności Baltic Pipe, Polska staje się całkowicie niezależna Rosji, jeśli chodzi o gaz ziemny?

Tak i to jest coś, co dla nas jest historycznym sukcesem. Pokazaliśmy, że w ciągu względnie niedługiego czasu jesteśmy w stanie zejść z uzależnienia importu od Rosji z prawie 100 proc. do poziomu 0 proc. To jest możliwe. To jest przykład dla Europy, że są możliwości zrzucenia z siebie tego politycznego ciężaru, jakim jest uzależnienie od dostaw surowców z Rosji. Możemy to robić. Powinniśmy to robić, a wojna w Ukrainie pokazuje, że trzeba to robić bardzo szybko. 

To może być również dobry moment, żeby zacząć w końcu myśleć o przejściu na energię odnawialną. To daje nam pole do dyskusji i do pewnych działań. 

Tak, ale my o tym myślimy. Europa i tak ma bardzo ambitne cele w kwestii OZE (odnawialne źródła energii - przyp. red).  

Ale jeżeli mówimy wyłącznie o Polsce, to nasz kraj może nie jest na szarym końcu, ale wypada dość mizernie na tle Europy. 

Jesteśmy na szarym końcu. To trzeba powiedzieć jasno, że jeżeli chodzi o Europę, Polska jest na szarym końcu w rozwoju energetyki odnawialnej. To się przekłada np. na emisyjność naszej energetyki i to jest dramat. W tym momencie te plany, które się realizują w naszym kraju - czyli budowa elektrowni wiatrowych offshore i budowa dużych farm fotowoltaicznych - dają pewną iskierkę nadziei na przyszłość. natomiast są to plany rozłożone na lata. Dlatego powinniśmy wreszcie uwolnić wiatraki na lądzie. Tzw. ustawa odległościowa powinna zostać zmieniona.

Natomiast z technicznego punktu widzenia to jest wszystko, co możemy w tym momencie zrobić. Pozwoli nam to po jakimś czasie cieszyć się energią ze źródeł takich jak elektrownie offshore. Tak samo jak budowa elektrowni jądrowej, która dopiero jest zaplanowana na lata 30. tego wieku.

Natomiast teraz płacimy za nasze zaniedbania. To, że mamy tak mało OZE, wynika z faktu, że wcześniej tego nie rozwijaliśmy, tylko tkwiliśmy w monokulturze węglowej. Teraz tego się nie da zmienić z dnia na dzień. Niestety, energetyka jest tą płaszczyzną, która wymaga pewnej cierpliwości i konsekwencji. W Polsce, niestety, było z tym różnie.  

Najnowszy raport IPCC stwierdza, że jesteśmy daleko od tego, żeby osiągnąć cele Porozumienia Paryskiego. Biorąc pod uwagę obecną tendencję, wszystko wskazuje na to, że nie obniżymy emisji gazów cieplarnianych. Co gorsza, ona w następnej dekadzie może wzrosnąć nawet o 14 proc.

W Polsce już pojawiają się głosy, że trzeba wstrzymać unijną politykę klimatyczną, wstrzymać system ETS. To jest, moim zdaniem, nieco trochę cyniczne wykorzystywanie sytuacji w Ukrainie do osiągnięcia własnych celów przez Polskę. To nie unijna polityka klimatyczna jest zagrożeniem, tylko właśnie uzależnienie od paliw kopalnych, przede wszystkim z Rosji. Da się pogodzić cele unijnej polityki klimatycznej z celami derusyfikacji polityki energetycznej Unii Europejskiej.

To jest do zrobienia i tutaj nie trzeba zmieniać celów klimatycznych. Trzeba dołożyć do tego równoległe cele derusyfikacji w tym zakresie i to jest do osiągnięcia. To tutaj powinna Polska działać, a nie na rzecz wywrócenia do góry nogami unijnej polityki klimatycznej, bo te działania są skazane na porażkę. Polski nikt tym nie poprze. Tutaj nie będziemy mieć szerokiego odzewu ze strony państw Unii Europejskiej. To było widać już podczas próby reformy ETS przez Polskę.  

Wykolejenie w tym momencie polityki klimatycznej nie wchodzi w grę. Powinniśmy się skupić na tym, co naprawdę możemy osiągnąć. Np. możemy osiągnąć pewne zmiany, jeżeli chodzi chociażby o budowę w Europie infrastruktury, służącej do odbioru innych niż rosyjskie paliw. Powinniśmy naciskać np. na Niemców, żeby ostatecznie już porzucili projekt Nord Stream 2. On w tym momencie, mówiąc obrazowo, jest nieprzytomny, ale nie jest jeszcze martwy.

Powinniśmy też skłaniać naszych partnerów z Zachodu do tego, żeby budowali sieć gazoportów do odbioru LNG. Żeby budowali interkonektory, żeby budowali magazyny gazu. To jest coś, co powinniśmy teraz robić. Mierzmy jednak siły na zamiary, a nie na odwrót.  

Projekt Nord Stream 2 został zawieszony w ramach sankcji. Teraz okazuje się, że firma, która była odpowiedzialna za ten projekt, ogłosiła upadłość. Czy to oznacza, że ten projekt został już definitywnie porzucony?  

Ten gazociąg leży, ta rura jest gotowa. Bankructwo spółki oznacza tyle, że ona jest porzucona, osierocona w sensie formalno-prawnym. Natomiast nic nie stoi na przeszkodzie, żeby wkrótce została otwarta i uruchomiona. Tak naprawdę to pogrzebał ją Władimir Putin swoją decyzją o ataku na Ukrainę.

Z punktu widzenia bezpieczeństwa energetycznego Europy ten gazociąg nigdy nie powinien być otwarty. Nigdy nie powinien zostać zbudowany, bo on jest wymierzonym w Ukrainę takim klinem, jeżeli chodzi o bezpieczeństwo. On umożliwia przerzucenie tranzytu gazu z Ukrainy na Bałtyk. To otworzyło drogę do tak daleko idącej agresji, takiej jaką teraz widzimy w Ukrainie. Moim zdaniem to nie jest przypadek, że akurat wtedu, kiedy został ukończony Nord Stream 2, ruszyła rosyjska agresja.

Rosjanie wiedzieli, że mają alternatywę dla szlaku ukraińskiego. Że w razie uszkodzeń infrastruktury w Ukrainie, w razie prowadzenia działań, które mogą naruszyć ten system, Rosjanie mieli w zapasie Nord Stream 2. Dlatego czekali z ofensywą na jego ukończenie. Co nie zmienia faktu, że widzę też możliwości wznowienia rozmów na temat tego projektu, np. gdyby doszło do przetasowania władzy na Kremlu.

Nie sądzę, żeby ktokolwiek ze środowiska Władimira Putina był politycznie w stanie podnieść Nord Stream 2. W tym układzie politycznym to jest projekt, który nie funkcjonuje i ma nie funkcjonować. W przypadku zmiany władzy, jest to coś, co może być przedmiotem dalszych dyskusji i negocjacji. 

 

Rozmowa z Jakubem Wiechem, prawnikiem, dziennikarzem i zastępcą redaktora naczelnego serwisu Energetyka24.com.