Kiedy w 2022 roku świat zobaczył Władimira Putina udzielającego audiencji za gigantycznym stołem i rozkazującego bezwzględnie niszczyć Ukrainę podczas „operacji specjalnej”, wielu polityków było skonsternowanych. Wszak kilkanaście lat temu kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder nazwał go „demokratą”. A świat chciał wierzyć w to bardziej, niż niedoszłemu prezydentowi USA senatorowi Johnowi McCainowi, który w 2016 roku nazwał rosyjskiego przywódcę mordercą i bandytą.

Władimir Putin śpiewa nad ofiarami

Do Putina lgnęły zachodnie gwiazdy. Z dumą fotografowali się z nim francuski aktor Gerard Depardieu i amerykański gwiazdor kina akcji Steven Seagal. Na Youtube bez trudu można znaleźć film z imprezy charytatywnej z 2010 roku, gdzie rozluźniony Putin śpiewa nowoorleański standard rhythm-and-bluesowy „Blueberry Hill”, a oklaskują go uśmiechnięci od ucha do ucha: Sharon Stone, Goldie Hawn, Kurt Russell, Kevin Costner, Alain Delon, wspomniany Gerard Depardieu, Vincent Cassel i tylko mniej rozochocona Monica Bellucci. To był wieczór poświęcony zbieraniu funduszy na dzieci dotknięte chorobą nowotworową. Dziś Władimir Putin wysyła wojska, które mordują, gwałcą i porywają dzieci na Ukrainie.

Celebrytów oklaskujących go w 2010 roku można oczywiście zrozumieć. Występ był ponoć nieoczekiwany, zaś Putin:

  • nie wysłał jeszcze wagnerowców do Syrii (wojna domowa wybuchła tam w 2011 roku),
  • nie zaczął zupełnie bezczelnie podtruwać swoich wrogów w kraju i za granicą  (Nawalny: 2020 rok, Skripal: 2018),
  • nie znalazł się w cieniu podejrzenia po śmierci demokratycznego działacza Borisa Niemcowa (2015),
  • nie zajął jeszcze Krymu (2014), nie sprokurował wojny w Donbasie i nie zaczął topić Ukrainy we krwi i ogniu.

Aczkolwiek przecież śpiewał sobie i gwiazdom „Blueberry Hill” już lata po:

  • inwazji na Gruzję (2008),
  • wojnach w Czeczenii (1999–2009), gdzie u władzy postawił zbrodniarza Ramzana Kadyrowa,
  • otruciu byłego podpułkownika KGB/FSB Aleksandra Litwinienki (2006), który próbował ujawnić prawdę o śmierci niezależnej dziennikarki Anny Politkowskiej (2006),
  • zamachach na antuputinowskiego miliardera Borysa Bieriezowskiego (ostatecznie odszedł z tego świata w 2013),
  • próbie otrucia dioksynami ukraińskiego przywódcy Wiktora Juszczenki (2004),
  • budzącym wiele wątpliwości odbiciu zakładników w Biesłanie (2004) i moskiewskim teatrze na Dubrowce (2002),
  • tragedii okrętu podwodnego Kursk (2000), podczas której Putin wykazał się skrajnym brakiem empatii i lekceważeniem matek marynarzy,
  • serii tajemniczych zamachów na budynki mieszkalne w Rosji (1999), prawdopodobnie sprokurowanej przez tajne rosyjskie służby, a mającej uzasadnić operacje wojskowe w Czeczenii i Dagestanie.

Pomimo tego wszystkiego świat chciał widzieć w Putinie rozsądnego i obliczalnego partnera, męża opatrznościowego Rosji. Demokratyczny Zachód udawał, że nie słyszy, gdy w przypływie szczerości rosyjski przywódca pokazywał swoją prawdziwą twarz. Władimir Putin przyznawał, że kto raz został czekistą, będzie już nim do końca życia. A rozpad ZSRR w jego opinii był największą katastrofą geopolityczną XX wieku. Jednak nastawieni na lukratywne biznesy z Rosją przywódcy tylko wzruszali ramionami.

Zakłamana przeszłość Władimira Putina

Zdaniem psychologów, na charakter i zachowanie Putina może rzutować jego przeszłość. Otacza ją mnóstwo mistyfikacji i przekłamań.

Putin na początku swojej kariery rozpuścił informację, jakoby jego dziadek gotował dla Lenina i Stalina. Prawda jest zupełnie inna. „Spirydon Putin przez całe życie gotował w sanatoriach, w tym w sanatorium dla członków partii – i tyle. I owszem, mogli być wśród nich i Nikita Chruszczow, następca Stalina, i Wiaczesław Mołotow, bo tak powiedział w wywiadzie wujek Władimira Putina, Aleksander. I może raz albo dwa został poproszony, żeby ugotować coś na bankiet, na którym gościem był Stalin. Może nawet przez jakiś czas pracował na którejś jego daczy? Może był kucharzem, którego Kreml zapraszał do pracy przy dużych bankietach? Albo zastępował tam kogoś? Tego się już nie dowiemy. Ale ja pewien jestem jednego. Połowa jego życiorysu jest wyssana z palca” – pisał w „Rosji od kuchni” Witold Szabłowski, który dokładnie zbadał tę sprawę.

„Historia Spirydona Putina to chyba najpiękniejszy przykład, jak – od kuchni – działa rosyjska propaganda. Nieważne, czy historia jest prawdziwa, czy nie. Ważne, że ludzie w nią wierzą. Dziadek, którym zachwycił się Rasputin, a który potem gotował i dla Lenina, i dla Stalina, był dla Władimira Putina świetnym chwytem reklamowym przed wyborami, bo łączył w swojej biografii epoki, do których Rosjanie – mimo całego zła, które się wtedy stało – mają sentyment. »Skoro liderzy ZSRR ufali mojemu dziadkowi, wy możecie zaufać mnie« – zdawał się mówić Władimir Putin".

Sprawa dziadka przykrywa być może tajemnicę jeszcze większą. Chodzi o pochodzenie Putina. Podważono bowiem fakt, że urodził się w 1952 roku, a jego rodzicami byli Władimir Spirydonowicz Putin i Maria Iwanowna Szełomow. Dziennikarze zebrali dowody, jakoby urodził się dwa lata wcześniej, a jego matka to Wiera Nikołajewna Putin, pochodząca ze wsi na Uralu.

Zakochała się w mężczyźnie, który – jak się okazało – wiódł podwójne życie. Zaszła z nim w ciążę, podczas gdy był już żonaty. Dlatego odeszła od oszusta, a synka zostawiła pod opieką dziadków. Zabrała go po trzech latach, gdy żyła już w Gruzji z innym mężczyzną. Brutalny ojczym bił jednak chłopca i wyzywał od bękartów, więc po kolejnych kilku latach dziecko wróciło pod dach dziadków. Ci zaś wysłali go do swego krewnego Władimira Spiridonowicza Putina, byłego enkawudzisty. Tam nastoletni Władimir zaczął udawać jego syna. Może nawet pod jego wpływem zdecydował się na karierę w KGB.

Jak zginęli twórcy biografii Putina

Dowody na tę wersję wydarzeń sprawdzali podczas kampanii prezydenckiej Putina w 2000 roku znany biznesmen Zija Bażajew oraz dziennikarz i wydawca Artiom Borowik. Niestety, obaj zginęli w katastrofie lotniczej. Pytania związane z rodzicami Putina i samym wypadkiem pozostały nierozwiązane.

„Dlaczego wynajęty przez Ziję Bażajewa samolot o numerze 87440 zamieniono nocą na maszynę o numerze 88170, właśnie tę, która się rozbiła? Dlaczego część lewego skrzydła zniknęła bez śladu albo jeszcze na lotnisku, albo już w transporcie do Instytutu Techniki Lotniczej, gdzie miała być poddana badaniom? Dlaczego nie można ustalić, kto tamtej nocy zbliżał się do samolotu? Dlaczego pilotom, mimo prawidłowo wykonywanych manewrów, nie udało się przeciwdziałać przechyłowi w lewo? Czym ten przechył został spowodowany?” – pyta w książce „Wowa, Wołodia, Władimir” wieloletnia korespondentka w Rosji Krystyna Kurczab-Redlich.

„Z ustaleń ekspertów wynika, iż część lewego skrzydła samolotu pokryto płynnym mazutem o specjalnym składzie opracowanym w laboratoriach KGB pod koniec istnienia ZSRR. Substancja ta zmienia strukturę przedmiotu, na którego powierzchni się znajduje, i udaremnia jego funkcje. To tłumaczyłoby dziwne zachowanie się lotek lewego skrzydła i utratę sterowności maszyny”.

Mroczny car Putin idzie po władzę

Zupełnie natomiast nie krył się Putin ze swoją przeszłością w tajnych służbach. Wręcz uznawał, że przydaje mu to autorytetu. Stwierdził, że były prezydent USA George Bush senior przed wielką karierą polityczną „nie pracował w pralni, lecz był agentem CIA”.

Zanim trafił do KGB, Putin ukończył studia prawnicze na uniwersytetu w Leningradzie. Był już po trzydziestce, gdy odezwało się do niego KGB (do którego sam zgłosił się jeszcze jako nastolatek) i wysłało na przeszkolenie. Od 1985 roku służył przez pięć lat na terenie Niemieckiej Republiki Demokratycznej, pod płaszczykiem służby dyplomatycznej werbując tajnych współpracowników. Po zjednoczeniu Niemiec wrócił do Leningradu.

Natomiast po upadku ZSRR nabrała tempa jego kariera polityczna. Najpierw został zastępcą mera Petersburga. Potem dostał pracę w administracji rosyjskiego prezydenta Borysa Jelcyna. W latach 1998–1999 szefował nawet Federalnej Służbie Bezpieczeństwa, która po upadku ZSRR została następczynią KGB. To otworzyło mu drogę nie tylko do urzędu prezydenta, lecz także do zaprowadzenia dyktatury.

Nie ma dnia, który nie dostarczałby dowodów, że wolność słowa i prawa człowieka w Rosji Putina nie istnieją. Nabotoksowany dyktator, uganiający się za młodszymi kobietami i mający nieślubne dzieci, nie jest także wzorcowym ojcem rodziny. A jednak Rosjanie go kochają. Bo przywrócił im dumę z potęgi kraju, którego znów boi się cały świat, jak za czasów ZSRR. Nie śmieszy ich wizerunek macho prezydenta, gdy fotografuje się z dzikimi drapieżnikami, jeździ półnago konno albo lata z żurawiami.

Nie przeszkadza im nawet, że wiele rejonów Rosji tkwi w nędzy, a tymczasem dyktator z Kremla zgromadził gigantyczny majątek. Liczba miliardów, jakie ma Putin, trudna jest do oszacowania, aczkolwiek zliczanie tej fortuny nie ma sensu. Jak bowiem stwierdził dla TVN24 rosyjski niezależny publicysta Anton Oriech, „Miliardy nie są mu do niczego potrzebne. On i tak ma wszystko, co zechce, bo należy do niego cała Rosja. Jak kiedyś do cara”.