Siedemnastowieczna Szwecja była, jak to się dziś mówi, „państwem zbójeckim”. Przyczyny nagłego wybuchu agresji tego słabo zaludnionego kraju, pozostającego dotychczas na marginesie wielkiej polityki, nie do końca są wyjaśnione. Wskazuje się czasem na oziębienie klimatu, które bardzo dotknęło gospodarki państw skandynawskich.

Borykając się ze zmniejszeniem zbiorów i połowów ryb, na początku stulecia Szwedzi zaczęli łakomie spoglądać ku radzącym sobie lepiej państwom u południowych wybrzeży Bałtyku. Ich złupienie wydawało się dobrym sposobem na wyrównanie niesprawiedliwości spowodowanej przez paskudną naturę.

Szwedzi byli biedni i potrzebowali łupów

Według szwedzkiej historyczki kultury Emmy Hagström Molin motywem rabunku Polski przez Szwedów była po prostu zazdrość. „W owej epoce szlachcic czy książę budował swoją tożsamość poprzez rzeczy, które posiadał. Szwedzka elita była świadoma kulturalnego bogactwa kontynentu, jak również tego, że nie może konkurować pod tym względem z arystokracjami innych państw”. 

Dzięki sporym złożom miedziżelaza Szwedzi mieli dobre warunki do rozwinięcia produkcji zbrojeniowej. Trafił się im też jeden z największych geniuszy militarnych epoki w osobie króla Gustawa Adolfa. Problem stanowiło małe zaludnienie kraju, a co za tym idzie, brak wystarczającej liczby rekrutów. Ale i z tym władcy mroźnej krainy sobie poradzili. Zbudowali machinę wojenną opartą na zagranicznych wojskach najemnych, finansując ich zaciąg z kredytów.

Środki na spłatę pożyczek miał zapewnić rabunek najechanych krajów. Tworząc tego rodzaju wojenny biznes, Szwedzi byli niejako zmuszeni do grabieży na ogromną skalę. „Szwecji ciężko byłoby prowadzić swoje XVII-wieczne wojny, gdyby jej żołnierze nie żywili się z ziemi. Nawet pomimo wynikających z tego oszczędności ten mały i zacofany gospodarczo kraj co i rusz stał na krawędzi ruiny” – pisze Eli Filip Heckscher w „Gospodarczej historii Szwecji”. 

Dlaczego Szwedzi wybrali Polskę jako cel ataku

W pierwszej połowie stulecia Gustaw Adolf włączył się w trwającą na terenie Rzeszy wojnę 30-letnią, najeżdżając terytoria północno-wschodnich Niemiec. Choć jego armie rabowały, co się dało, przeciągający się konflikt doprowadził do permanentnego deficytu w skarbcu.

„W 1648 r., po zakończeniu wojny 30-letniej, Szwecja nie była zdolna wypłacić należności, które była winna swej najemnej armii. Zaczęła więc rozważać kolejny najazd, wahając się tylko pomiędzy Moskwą i Polską. Wybór padł ostatecznie na Rzeczpospolitą, gdzie silna opozycja magnacka mogła stać się poważnym atutem najeźdźców” – mówi prof. Mirosław Nagielski, historyk, autor książek o wojnach polsko-szwedzkich.

Polska została bez trudu podbita

Podbój Polski w 1655 r. poszedł szwedzkiemu królowi zaskakująco łatwo. Szlacheckie pospolite ruszenie masowo przechodziło na stronę Karola Gustawa, zdradzając niepopularnego Jana Kazimierza. Właściwie wszystko mogło skończyć się na tym, że jednego Wazę zastąpiłby na tronie inny, a Szwecja i Polska stworzyłyby jakiś rodzaj unii personalnej. Ale przecież nie do takich celów szkolono szwedzką armię! Zaprawieni w bojach zabijacy liczyli na obrabowanie napadniętego kraju.

Stanowczo nie nadawali się do roli „misji stabilizacyjnej”, osłaniającej rodzący się nowy porządek w Rzeczypospolitej. W miarę nasilających się okrucieństw i rabunków, ludność zajętych terenów coraz częściej chwytała za broń. Zaczęła się rozwijać antyszwedzka partyzantka. Wnet okazało się, że wojska Karola Gustawa nie są w stanie kontrolować terytorium Polski. 

Szwedzki król dysponował w 1655 r. armią liczącą 55 tys. żołnierzy, ale nie poprowadził jej w całości do Rzeczypospolitej; musiał przecież zostawić część oddziałów na granicach z wrogimi mu Moskwą i Danią. „W pewnym momencie stało się jasne, że nie da się osadzić na tronie polskim Karola Gustawa. Tymczasem sprawa zaopatrzenia i opłacenia szwedzkich wojsk stawała się coraz bardziej paląca. W tej sytuacji, by zapewnić utrzymanie armii, zapalono zielone światło dla rabunku na nieograniczoną skalę” – tłumaczy prof. Nagielski. 

Szwedzi rabowali na ogromną skalę

Szwedzi ogołacali dwory, pałace, klasztory, kościoły, domy mieszczan. Ładowali na wozy skrzynie z monetami, obrazy, rzeźby, ubiory, klejnoty, broń, przybory liturgiczne, nie gardząc też dokumentami. Wszystko to wywozili na północ. Łup z ograbionego zamku w Wiśniczu zabrał konwój liczący aż 150 wyładowanych po brzegi wozów! 

Jak wynika z badań specjalistów z Uniwersytetu Warszawskiego, duże ośrodki miejskie w Polsce utraciły w tym okresie 40–50 proc. swych dóbr materialnych. Szczególnie mocno ucierpiała stołeczna Warszawa, którą najeźdźcy złupili trzykrotnie. Zamek Królewski ogołocili doszczętnie, wyrywając nawet marmury z posadzek i framugi.

Łupy spławiali na północ Wisłą na barkach rzecznych, po czym przeładowywali je w Gdańsku na statki płynące do Szwecji. Niektóre barki były do tego stopnia załadowane, że tonęły, osiadając na dnie rzeki. Ale większość dóbr udało się jednak najeźdźcom wywieźć.

W inwentarzu zamku w Sztokholmie wyszczególniono około 200 zrabowanych w polskiej stolicy obrazów, kilkadziesiąt namiotów, dywanów i kilimów tureckich. Na liście były też liczne meble, instrumenty muzyczne, chińska porcelana, tkaniny, egzemplarze luksusowej broni, rękopisy i księgi. 

Skarby z Rzeczpospolitej w szwedzkich miejscowościach

Także w wielu innych miejscowościach w Szwecji można podziwiać dobra pochodzące z Rzeczypospolitej. Ściany jednej z komnat pałacu w Skokloster w całości pokryto polskimi obrazami. Prawie całe wyposażenie kościoła w tej miejscowości należało niegdyś do katedry w Oliwie. Wiele dzieł sztuki z Polski znajduje się w zamkach w Gripsholm i Drottningholm. Muzea w Sztokholmie posiadają ogromne ilości polskiej broni, zbroi i oporządzenia końskiego. 

Hełm cara Iwana Groźnego najpierw z Kremla zabrali Polacy, a kilkadziesiąt lat później padł łupem Szwedów, którzy wywieźli go znad Wisły., fot: Domena publicznaHełm cara Iwana Groźnego najpierw z Kremla zabrali Polacy, a kilkadziesiąt lat później padł łupem Szwedów, którzy wywieźli go znad Wisły (fot. domena publiczna)

W Muzeum Wojska Szwedzkiego wystawiono szable, pałasze, buzdygany, kolczugi, tarcze, siodła, uprzęże – wszystko w charakterystycznym polskim stylu sarmackim, czerpiącym ze wzorców orientalnych. Są też elementy uzbrojenia, które przed szwedzkim potopem Polacy zdobyli czy też zrabowali w innych krajach.

Najbardziej prestiżowe trofeum to chyba hełm cara Iwana Groźnego, wywieziony przez wojska polskie z Moskwy w 1612 r. Szwedzi mają też namiot turecki zdobyty przez wojska Sobieskiego w bitwie pod Wiedniem. Oczywiście został on odebrany Polakom już po potopie. Konkretnie w czasie wojny północnej (1700–1721), kiedy wojska szwedzkie ponownie wtargnęły na tereny Rzeczypospolitej.

Polska została zrujnowana przez Szwedów

W 1657 r. Karol Gustaw uznał, że dalsze pozostawanie w Polsce nie ma już sensu, i zaczął szukać honorowego wyjścia z sytuacji. Zgodnie z ówczesną szwedzką tradycją lekarstwem na kłopoty wynikłe z wojny stała się nowa wojna. Szwedzki władca ruszył z armią przez północne Niemcy na Danię. Wybór okazał się słuszny: pokonanie Duńczyków w błyskotliwej kampanii dało Karolowi upragnione wielkie zwycięstwo militarne, a upokorzony kraj padł ofiarą łupiestwa na wielką skalę.

W czasie kampanii duńskiej Polska stanowiła dla Karola Gustawa drugorzędny front. Oddziały szwedzkie, które nadal pozostawały na terenie Rzeczypospolitej, interesował już tylko rabunek i ocalenie skóry. W końcu wyczerpane strony przystąpiły do rokowań i w maju 1660 r. w Oliwie podpisano traktat kończący wojnę. 

Polska wychodziła z niej zrujnowana. Resztki wielkiego zamku Krzyżtopór można uznać za symbol tamtej tragedii. Historycy z Uniwersytetu Warszawskiego podjęli próbę zestawienia wszystkich strat. Z ich badań wynika, że w całości lub prawie w całości zniszczonych zostało: 188 miast i miasteczek, 170 zamków i pałaców, dziesiątki młynów, gorzelni, browarów i innych obiektów gospodarczych. Opublikowano pracę „Zniszczenia szwedzkie na terenie Korony w okresie potopu 1655–1660”, w której szczegółowo opisano straty z podziałem na województwa. 

Według wyceny Fundacji Odbudowy Zniszczeń Dokonanych w Czasie Potopu Szwedzkiego, w przeliczeniu na obecne pieniądze Polska utraciła wtedy majątek wartości ok. 4 mld zł. Historycy do tego szacunku podchodzą sceptycznie. Podkreślają, że strat nie da się dziś w żaden sposób wycenić.

Już podczas negocjacji oliwskich w roku 1660 strona polska podjęła kwestię zwrotu zrabowanych dóbr. Sukces okazał się połowiczny. W tekście traktatu nie wspomniano o oddaniu dzieł sztuki, ale Szwecja miała zwrócić dokumenty. „Wrócone będą ze strony szwedzkiej wszystkie archiwa, akta publiczne grodzkie, sądowe, duchowe oraz Biblioteka Królewska, które zostały wywiezione” – głosił artykuł 9. traktatu. Według artykułu 7. napastnicy mieli też oddać dokumenty i księgi zabrane prywatnym właścicielom. 

Król Jan Kazimierz powierzył misję dopilnowania realizacji tych punktów dyplomacie Gotfrydowi von Schröer. Pojechał on do Sztokholmu, nalegał na dotrzymanie zobowiązań, ale niewiele wskórał. „Nie wiedział właściwie, o co ma się upomnieć, brał, co mu dawano, a naglił tylko do pośpiechu. Zabrawszy kilka skrzyń, nie chciał czekać na dalsze. (...) Nic dziwnego więc, skoro nikt z polskich posłów nie wiedział, czego ma żądać, nie starał się stwierdzić, czy wszystko mu zwrócono i wcale nie nalegał na skrupulatne wykonanie postanowień traktatu, że wiele rzeczy w Szwecji pozostało” – pisał historyk Eugeniusz Barwiński (1874–1947). 

Według współczesnych polskich uczonych dokumenty zagrabione w Polsce, wchodzące m.in. w skład archiwów Extranea Polen i Skokloster Samlingen, posiadają nieocenioną wartość. Szwedzi udostępniają je polskim badaczom, lecz o ich zwrocie do kraju trudno marzyć. Jak zwracają uwagę specjaliści prawa, żaden trybunał międzynarodowy nie przyjmuje skarg w sprawie roszczeń z tytułu rabunków wojennych sprzed 1914 r.

Zresztą najcenniejsze polskie dokumenty zrabowane przez Szwedów i tak nie były objęte postanowieniami traktatu oliwskiego. Chodzi o materiały z biblioteki Mikołaja Kopernika, które trafiły do Szwecji po jednej z wojen poprzedzających czasy potopu. Zabrane z Fromborka odręczne zapiski astronoma, jeden z pierwszych egzemplarzy jego największego dzieła „O obrotach sfer niebieskich” oraz inne książki z jego adnotacjami na marginesach znalazły się w sztokholmskim Riksarkivet.

Dlaczego Szwedzi rabowali biblioteki?

Króla Jana Kazimierza tak przygniotły kłopoty w zdewastowanej wojną i zanarchizowanej Polsce, że nie miał głowy, by dopilnować kwestii zwrotu archiwów. Do sprawy wracało jeszcze 2 późniejszych monarchów: Jan III Sobieski i Stanisław August. Ale wysyłane przez nich misje powróciły z pustymi rękami. 

W XIX w. starania o zwrot chociaż części dóbr podjęły osoby prywatne. Książę Adam Czartoryski odkupił niewielką ilość ksiąg i listów sprzed trzech wieków. W 1911 r. do Szwecji pojechała delegacja historyków z krakowskiej Akademii Umiejętności. Dzięki pomocy bibliotekarza z Uppsali dr. Isaca Collijna badaczom udało się odnaleźć 205 rękopisów i 168 książek z okresu I RP. W „Sprawozdaniu z poszukiwań w Szwecji” opisali dokumenty, które dotychczas w dużej części były w ogóle w Polsce nieznane. 

Stopniowo ustaliła się zasada, że Polacy mogą w Szwecji „odzyskiwać” przynajmniej wiedzę o swojej przeszłości. Kilka lat temu skatalogowano wywieziony z Braniewa duży księgozbiór jezuitów. Badacze z Biblioteki Narodowej w Warszawie skorzystali z uprzejmości Biblioteki Uniwersyteckiej w Uppsali, która przechowuje zbiory z Braniewa. Katalog, wydany w 2008 r., obejmuje 2255 książek z XVI w. i pierwszej ćwierci wieku XVII oraz 58 rękopisów i 336 inkunabułów, czyli druków sprzed XVI w. 

Po co właściwie XVII-wiecznym protestanckim Szwedom były te katolickie księgi? „Bo wielkie państwo musiało mieć wielką bibliotekę – tłumaczy Emma Hagström Molin. – Jezuici mieli ogromne znaczenie w pierwszej połowie XVII wieku. Gustaw Adolf mógł nienawidzić zakonu jako politycznego wroga, ale jednocześnie pożądał jego wiedzy. Gdy zagarniał biblioteki jezuitów, w swoim pojęciu zdobywał ich mądrość”. 

Szwecja odmawia zwrotu zrabowanych dóbr

Dziś Szwedzi nie pożądają już jezuickiej wiedzy, ale na sugestie zwrotu ksiąg odpowiadają niezmiennym: nej! „W ogóle nie chcą niczego zwrócić. Mówią, że dzięki temu, że zrabowali te dobra w XVII w., nie zostały one zniszczone podczas II wojny światowej” – mówi „Focusowi Historia” Sławian Krzywiński, szef Fundacji Odbudowy Zniszczeń Dokonanych w Czasie Potopu Szwedzkiego.

Zgodnie ze szwedzkim prawem historycznych dóbr kultury nie można wywozić z kraju. Szwedzi podkreślają też często, że „pochodzenie większości dóbr jest niejasne”, a w XVII w. rabunek najechanego kraju był uznawany za normalną praktykę. Czasami szwedzki polityk może przekazać polskiemu jakiś podarunek w geście dobrej woli. Premier Olof Palme sprezentował w 1974 r. Edwardowi Gierkowi rolkę sztokholmską, czyli 15-metrowy rulon z cyklem malunków, upamiętniający wjazd orszaku ślubnego Konstancji, żony Zygmunta III Wazy, do Krakowa.

Czy jednak nawet najbardziej przyjaźnie nastawiony szef rządu w Sztokholmie mógłby przy okazji wizyty w Warszawie wręczyć polskiemu premierowi róg myśliwski Zygmunta III wykonany podobno z poroża ostatniego polskiego tura? Albo miecz podarowany przez papieża Urbana VIII królewiczowi Władysławowi Wazie? Czy może portret króla pochodzący z warsztatu Rubensa?

Szwedzi przepraszają za potop

Są osoby, które wciąż wierzą, że coś się uda uzyskać, i próbują wstrząsnąć szwedzkim sumieniem. Szwecja to dziś kraj inny niż w XVII w. Pacyfistyczny, otwarty, broniący praw człowieka, udzielający pomocy krajom ubogim. Historycy ze Sztokholmu nie ukrywają, że w XVII w. armie szwedzkie miały sporo na sumieniu. Politycy zresztą też nie.

„Nie wiem, czy 350 lat później, czyli po ponad jednej trzeciej tysiąclecia, można prosić o wybaczenie za cierpienia i zniszczenia, których w Polsce dokonały wojska pod dowództwem Szwedów. Ale ubolewamy, gdyż spowodowane wtedy na ziemiach polskich zniszczenia były tak ogromne, iż Polacy zapamiętali je jako swoisty potop” – mówił Tomas Bertelman, szwedzki ambasador w Polsce. 

Zrabowane skarby w muzeach

W 2007 r.zorganizowano w Sztokholmie wystawę „Łupy wojenne”, pokazując bez ogródek, co Szwedzi zrabowali w dawnych wiekach. Prof. Nagielski zasugerował, by Szwedzi pomogli nam w rekonstrukcji jakiegoś zabytku architektury, zniszczonego w latach 1655–1660. Stanowiłoby to symboliczną rekompensatę za grabieże.

„W tym obiekcie można byłoby wystawić kopie zrabowanych dóbr, byśmy chociaż w ten sposób mieli do nich dostęp” – mówi Krzywiński. Kilka milionów to dla bogatej Szwecji niewiele. Ale listy nie przyniosły efektów. Mimo to prof. Nagielski uważa, że pomysł jest do zrealizowania, tyle że ze środków unijnych. „Mógłby tam powstać ośrodek naukowy, miejsce współpracy badaczy z obu krajów – podkreśla. – A o żadnych rekompensatach nie ma mowy. Równie dobrze moglibyśmy zażądać np. od Czechów odszkodowań za spustoszenia podczas najazdu Brzetysława (1038)”.

Polskie pretensje do Szwecji nie są wcale czymś wyjątkowym. Podobne żądania stawiali Duńczycy i Czesi. Szwedzi pozostali głusi na te apele. Nie omieszkali również zwrócić uwagi, że nie chowają tych pięknych przedmiotów jak złodzieje, tylko wystawiają je w muzeach. Każdy Polak, Duńczyk, Czech i ktokolwiek inny może więc sobie przyjechać i je obejrzeć.

Szukasz więcej fascynujących informacji na temat świata roślin i zwierząt, odkryć archeologicznych i nieskończonego Wszechświata? Zaprenumeruj magazyn „National Geographic Polska". Najnowszą ofertę znajdziesz na tej stronie.