Najbardziej trafną definicję, czym jest cyberpunk zaprezentował sam twórca tego nurtu – William Gibson. W książce „Neuromancer” z 1984 roku pisał: „Mimowolna halucynacja doświadczana każdego dnia (…). Graficzny obraz danych, wyabstrahowanych z banków każdego komputera ludzkiej domeny. Niewyobrażalna złożoność. Linie światła sięgającego nie przestrzeni umysłu, roje i konstelacje danych. Jak światła miasta, milknące w oddali…”.

Mówiąc prościej: wizja ukazująca mocny kontrast pomiędzy technologią a człowiekiem. Niekończący się konflikt zamknięty w rozświetlonej i przeludnionej metropolii, rządzonej i zdominowanej przez bezwzględne korporacje. Prywatność zminimalizowana, uzależnienie od maszyny zmaksymalizowane. Ludzi zastępują humanoidy. Hasło przewodnie stanowią wartości 3M – Miasto, Masa, Maszyna. 

Za najważniejsze dzieło cyberpunka uważa się wcześniej wspomniany film „Blade Runner”. To dość luźna adaptacja książki Philipa K. Dicka „Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?”. Obraz stał się inspiracją i wyniósł cyberpunk na nowe poziomy. Od tej pory twórcy zaczęli coraz częściej i chętniej czerpać z nowego trendu. Nieunikniony, futurystyczny nurt na stałe zapisał się jako motyw przewodni w wielu gatunkach: literaturze, komiksie, muzyce, filmie, serialach, grach, grafice. W fotografii również.

Zaczęło się od jednego zdjęcia

W 2019 roku zrobiłem zdjęcie rozświetlonemu neonowi baru Relax w warszawskim Pasażu Wiecha. Na tyle spodobał mi się efekt, że naiwnie pomyślałem, czy nie podjąć się próby ukazania stolicy w klimacie „Blade Runnera”. Przez chwilę nawet żyłem w złudnym przekonaniu, że wpadłem na wyjątkowy pomysł, że jestem pierwszy na świecie.

Niestety, inni zdążyli mnie uprzedzić. Na szczęście nie w Polsce. Zatem mało się pomyliłem. Szybko poznałem twórczość Liama Wonga. Zaraz potem pojawił się w Warszawie. Dzięki jego fotografii LED-owa, futurystyczna architektura stacji metra Świętokrzyska na zawsze zapisana jest w jego albumie „After Dark”. 

W swoich zdjęciach pokazuję nocną stronę Warszawy w klimacie cyberpunka. Staram się uchwycić w oryginalny sposób wszystkie typowe cechy kina science fiction. Dostrzegam elementy, które budują klimat tego świata:

  • miasto przesiąknięte deszczem,
  • wszechobecną gęstą mgłę,
  • samotność wśród tłumu,
  • oślepiające i wszędzie wdzierające się światła miasta.

Światła przenikają każdy zakamarek. Ogromne bilbordy, citylighty, z których krzykliwe reklamy kuszą nowymi rozwiązaniami nowoczesnych usług i produktów. Ślepo pędzący tłum. Kto nie chce się poddać i woli zostać w pełni człowiekiem, zostaje zepchnięty na margines społeczności. Miasto, które nigdy nie zasypia, nieustannie tętni feerią hałasu i przepychu. Szybko podjąłem decyzję, że zdjęcia muszę robić z ręki. Użycie statywu i długich czasów naświetlania pozwala uzyskać bardzo dużo informacji w pełnej rozpiętości tonalnej świateł i cieni, ale tracę najważniejsze – człowieka.

Dynamiczna, szybko zmieniająca się sytuacja podczas zdjęć sprawiła, że parasol tylko przeszkadzał i wyhamowywał. Dlatego szybko wylądował w koszu. A sprzęt wystawiłem na próbę, ryzykując jego uszkodzenie. Wychodząc nocą na miasto priorytetem jest dla mnie odpowiedź – po co wyjmuję aparat. Uważam, że treść, to, co chcę pokazać, jest nadrzędnym powodem naciśnięcia migawki. Przede wszystkim myślenie treścią, barwą, światłem i kompozycją. Potem postprodukcja, a na samym końcu sprzęt.

Jedyną istotną kwestią dotyczącą aparatu była matryca. Od początku chciałem mieć możliwość pracy z pełną klatką (FF full frame). Tego typu matryca daje ogromne możliwość postprodukcyjne. Wiedziałem, że będę mieć trudny materiał i niejednokrotnie stanę przed dylematem: czy przepalić światła, czy nie doświetlić cieni.

Samochodowy reflektor świecący prosto w obiektyw, a obok zachowana ciekawa elewacja industrialnej ściany jest świetnym przykładem. Szeroka rozpiętość tonalna daje takie możliwości i ratuje z ciężkich dylematów. Staram się używać trzech ogniskowych: 24 mm, 50 mm i 70 mm. Wybrałem aparat typu bezlusterkowiec – mały, ciemny, cicho pracujący. To zapewnia możliwość podejścia blisko do człowieka. Bycie niezauważonym, kiedy tego potrzebuję. 

Fot. Adam Fietkiewicz

W pokazywaniu warszawy staram się nie skupiać na znanych miejscach. Dążę do odkrywania nowych miejsc lub pokazywania inaczej tych, które do tej pory były dobrze znanymi, pocztówkowymi widokami. Każde wyjście na zdjęcia to zaplanowana lokacja dynamicznego spaceru. W poszukiwaniu odpowiedniego miejsca najbardziej lubię przypadek, gdy efektowną lokację napotkam niechcący.

Tym sposobem poznałem azjatycką dzielnicę handlu i usług na Bartyckiej. Wielobarwne, migoczące neony gęsto obok siebie wiszące, ludzie tłumnie przeciskający się przez wąskie i ciasne alejki. Wielokulturowość, stragany oferujące gastronomię i usługi z Dalekiego Wschodu. Szyby odbijające światła, tworzące istny kalejdoskop.

Huta na Młocinach, dymiące kominy fabryki, u stop futurystyczna wiata tramwajowa metra Młociny. Poza tym wspomagam się internetem – mapy Google, strony warszawskich przewodników i varsavianistów. Czytam blogi i wpisy na grupach amatorów stołecznych spacerów. To oni zazwyczaj znają naprawdę ciekawe, nieodkryte miejsca. Oczywiście nierzadko czerpię pomysły z pokładów własnej wiedzy, bo wiem, że dana okolica, plac, dzielnica, ma w sobie klimatyczny, cyberpunkowy, wizualny potencjał.

Warszawa jest pełna kontrastów nowoczesności i industrialnych pozostałości z zamierzchłych czasów. Wolę wejść w zakamarki, ciemne ulice, miejsca które inni unikają. Jedno z moich ulubionych zdjęć powstało właśnie w takim miejscu. Mała, niepozorna uliczka skąpana w cieniu trzech warszawskich wieżowców: Spectrum Tower, Skysawa i Rondo 1.

Uchwyciłem wszystkie cechy świata cyberpunka w jednym kadrze. Samotny człowiek snujący się po skąpanym w deszczu w szemranym zaułku, oświetlony kontrowym światłem rozświetlonej korporacji. Zestawiłem ze sobą samotność, elementy podrzędnego świata i nowoczesną, futurystyczną architekturę: zaniedbany szary blok z jego obskurną ścianą, wystające kable i klimatyzacje. Typowe miejskie elementy: reklamy, rozdarte banery, rower, skuter, autobus pełen ludzi.

Chodnik mokry od deszczu tworzący refleksy, zestawione z nowoczesną, designerską, kolorową, połyskującą wiatą metra i rozświetloną, szklaną korporacją. Zawsze w miejskich planach zależy mi na człowieku. Zdjęcie straci swoją moc, gdyby nie czynnik ludzki. Czasem się jednak niecierpliwię i prowokuję sytuacje.

Pamiętam, że wprowadzony w 2020 roku nakaz noszenia maseczek w miejscach publicznych podczas pandemii COVID-19 był dla mnie tylko kolejnym świetnym element dopełniającym moje zdjęcia. Pokazującym zgniłe, zatrute miasto.

Gdzie warto zrobić zdjęcia?

Niejednokrotnie zdarzało mi się odpisywać na wiadomości z prośbą o polecenia miejsc ze zdjęć, które robię. Zawsze swoje przewodniki zaczynam od zdania, że fotografia to piękna sztuka oszukiwania. Po czym, dopiero wtedy z czystym sumieniem, mogę zacząć grzeszyć. Rekomenduję zatem każdemu poczucie klimatu warszawskiego cyberpunka zacząć od spaceru pasażem Wiecha: bar Relax i jego neon.

Następnie skrzyżowanie ulic Świętokrzyskiej i Marszałkowskiej – neon domu handlowego Sezam, korporacyjny wieżowiec Warsaw Point z długim pionowym LED-em, wieloelementowa, skomplikowana elewacja biurowca Spaces, kolorowe szkła w wiatach metra. Świecące logotypy znanych korporacji. Otwarty widok na panoramę wieżowców. Dużo ludzi na przejściach dla pieszych.

Zaraz obok rondo ONZ i wieżowce: BEC Poland, Cosmopolitan. Warsaw Spire, Rondo 1, Spectrum Tower, Q22, Hotel Westin i wynurzający się widok na Varso Tower. Ostatni punkt to Rondo Dmowskiego. Nowe zagłębie korporacji. Dzielnica biznesu z nowoczesnymi drapaczami chmur: Warsaw Spire, Warsaw Unit, Skyliner i Warsaw Hub, wyrastające spomiędzy przedwojennych ruin i bloków pokrytych graffiti. Szerokie przejścia dla pieszych zdominowane jesiennymi wieczorami przez tłumnie wychodzących pracowników korporacji. 

Dzięki swojemu przedsięwzięciu niejednokrotnie miałem okazje podziwiać nocną panoramę Warszawy z kilku dachów stołecznych wieżowców. Niezapomniane przeżycia. To są momenty, których nie każdemu jest dane doświadczyć. Tym bardziej je doceniam i zapamiętuję.

Najbardziej wspominam Varso Tower – najwyższy budynek w Unii Europejskiej. Kilkugodzinne bycie ponad miastem sprawia, że szarość życia nasyca się i jaskrawieje. Czasem w oczekiwaniu na noc towarzyszył mi zachód słońca. Momenty zapisane na zawsze w pamięci. Tak samo, jak ważne jest kadrowanie i poprawna kompozycja, tak samo późniejszy wybór najlepszego zdjęcia. Często to szczegół decyduje o wyborze między dwoma podobnymi zdjęciami, np. czy człowiek ma „powietrze” między nogami. 

Podczas wyboru i edycji zdjęć lubię tworzyć rytuał. Odpowiednio dobrana muzyka, półmrok, zainspirowanie się ulubionymi twórcami, obejrzenie fragmentu filmu, przygotowanie kilku wersji roboczych – kolorystycznych. Druga w nocy to najlepszy czas.

Proces przygotowania, szukania lokacji, czekania na deszcz i późniejsze zdjęcia są zbiorem elementów, które muszą zaistnieć, by następnie w komputerze stworzyć całość. To wtedy nadaję kolory, korzystając z dwóch charakterystycznych palet. Edycję zdjęć zaczynam od elementarnej obróbki, potem kolor korekcja i na końcu nadanie kinowego wyglądu poprzez przycięcie do proporcji cinematic 16:9.

Czasem wykonuję zdjęcia przy czasie 1/160 s – nie doświetlam zdjęć i uzyskuję w ten sposób w postprodukcji ciekawe efekty. Mocne, selektywne wyciąganie informacji z cieni niszczy materiał, ale jednocześnie nadaje charakterystyczne, chropowate, filmowe ziarno. Przez cały czas obracam się między dwoma rodzajami kolor korekcji: magentowo-cyjnanową oraz zielono-żółtą.

Typowe połączenie kolorów z teorii barw, ale również świetnie oddające klimat świat cyberpunka. Samotne, nocne spacery ulicami Warszawy, oprócz poczucia wolności i niezależności, pozwalają mi pokazywać świat takim, jakim jak widzę go ja. Przekształcania i poprawiania na swoje potrzeby według własnej wizji.

Fot. Adam Fietkiewicz / Fot. Adam Fietkiewicz

W Polsce jestem pierwszy

Przez te dwa lata zorientowałem się, że fotografowanie miasta w klimacie cyberpunkowym jest powszechnie praktykowane na świecie. Głównie w Azji, bo tam łatwiej. W Polsce jestem pierwszy. Warszawie jeszcze daleko to prawdziwych metropolii. Jakieś 10 razy, gdyby porównać wielkości tych miast, jak Tokio, Hongkong, Dubaj, Singapur czy Seul.

Wprost proporcjonalnie do wielkości wzrasta intensywność przepychu i tłumu ludzi. Rozwoju technologicznego i mocnego kontrastu między człowiekiem a maszyną. Tokio jest świetnym przykładem – konserwatywne miasto z ogromnym tempem rozwoju informatycznego. Prócz wcześniej wspomnianego Liama Wonga podziwiam również zdjęcia takich twórców jak Noe Alonzo, Teemu Jarvinen, Bekah Wong, Rolling Mackey, Will Lewis, hongkong_2049, Chiara Fackler, Nicolas Miller. Wszystkich ich łączy zamiłowanie do pokazywania cyberpunkowych, nocnych stron miasta, ale każdy ma swój wyjątkowy styl.

Podobnie jak ja wybrali zdjęcia z ręki, czerpiąc garściami z reportażu, streeta czy portretu. Teemu Jarvinen jest podróżującym fotografem. W celu uwieczniania cyberpunkowych zdjęć podróżuje między kilkoma miastami. Uwielbia Tokio, Dubaj, Nowy Jork i Hongkong. Dodatkowo prężnie prowadzi social media.

Na swoim kanale YouTube publikuje poradniki o swoim autorskim sposobie edycji. Często prezentuje i omawia sprzęt, jakiego używa. Nieraz zdarza mu się wykorzystać filmy – fotografię analogową. Noe Alonzo w 2021 roku wydał album „Seoul: INTO THE NIGHT”, prezentujący zbiór ponad 200 zdjęć stolicy Korei południowej z jego 6-letniego projektu. Prócz cyberpunkowego stylu Alonzo znany jest również ze swoich zdjęć w stylu neon-noir, w podczerwieni i anime, zacierając granice między sztuką a rzeczywistością.

„After Dark” to drugi album Liama Wonga. Pierwszy, „TO:KY:OO”, który w całości poświęcił na pokazanie japońskiej stolicy, udało mu się wydać dzięki kampanii crowdfundingowej. Zebrał ponad 140 tysięcy funtów i była to kwota dwukrotnie większa niż początkowo zakładany cel. Ogromy sukces spowodował, że dwa lata później opublikował swój drugi album „After Dark”, pokazując już nie tylko Tokio, ale w ogóle miasta świata, m.in Warszawę.

Poza tym uwielbiam inspirować się filmami. Oczywiście „Blade Runner”. Kino azjatyckie, m.in. „Chungking Express”, „Ghost in the Shell”, „Między słowami” – wizualne majstersztyki. A „Wkraczając w pustkę” udowadnia po raz kolejny, że w Azji mają łatwiej. Tokio to stolica cyberpunka. 

Piękna sztuka oszukiwania

Jak nadmieniłem wcześniej, fotografia to nic innego, jak piękna sztuka oszukiwania. Jako samouk, amator, miłośnik i hobbysta twierdzę to i udowadniam. Kadrowanie to wycinanie fragmentu rzeczywistości, decydowanie, co z tego, co nas otacza jest warte pokazania – wybrany subiektywnie fragment. Urywek rzeczywistości więcej mówiący o osobie, która go wybrała (wyrwała) niż o samym świecie. Jego, nas otaczającym.

Tylko możemy domniemywać, czy rzeczywiście 1/200 sekundy wycięta z czyjegoś życia to rzeczywiście to, co nam się wydaje, czy tylko proste skojarzenia potrzebne do zaspokojenia naszej chwilowej potrzeby… szybko przeradzające się czasem w długie historie. Samotna osoba nie zawsze musi oznaczać wyobcowania, alienacji czy porzucenia.

A w Warszawie przecież nie cały czas pada deszcz. Pozory mylą. Kompozycja, czyli odpowiednie wypełnianie tego małego prostokąta treścią. Jak i jakie elementy świata stworzą zdjęcie. Decyzja, co chcemy wyciąć a co zostawić. Wiedząc, jakie elementy tworzą świat cyberpunka, wystarczy zacząć ich szukać i zrobić im zdjęcie. 

Fot. Adam Fietkiewicz

Coraz częściej w tworzeniu wizji cyberpunkowej warszawy wspomagam się narzędziami opartymi o sztuczną inteligencję. To przyspiesza proces i otwiera nowe możliwości. Obrazy powstałe w ten sposób zaskakują efektami. Wygenerowanie grafiki zajmuje kilka minut. Przekształcenie gotowych zdjęć i stworzenie czegoś nowego to również nie problem dla AI. Wystarczy kilka odpowiednich podpowiedzi, tzw. prompts, precyzyjnie opisujących wizję.

Co najważniejsze, AI sprawiła, że przestałem moknąć. Uważam, że coraz częściej pojawiający się i powtarzany slogan, że zawód fotografa czy grafika jest już na wymarciu stał się banałem. Wytartym frazesem. Pod koniec stycznia Google zredukowało załogę o 6 proc., czyli ok. 12 tys. stanowisk na całym świecie. Zastąpiło ludzkie etaty maszynowymi, wspomaganymi przez AI. W mojej opinii bardzo ważnym elementem jest umiejętność nadawania promptsów, czyli przełożenia tego, co mamy w wyobraźni do programu i wygenerowanie gotowego obrazu.

W niedalekiej przyszłości powstaną zawody w rodzaju scout prompts, specialist prompts manager, engineer direct prompts. Wraz z szybkim rozwojem sztucznej inteligencji coraz mocniej eskaluje się konflikt etyczny. Czy to, co tworzy AI jest czymś w 100% nowym i wyjątkowym, czy tylko precyzyjnym, przetworzonym, wielotysięcznym kolażem z danych zebranych z sieci. Bo kto jest autorem obrazu AI? Twórca algorytmu, twórca wcześniejszych prac czy autor podpowiedzi? A kto jest autorem muzyki skomponowanej przez człowieka? On? Szum miasta? Inni muzycy, którymi się inspirował? Ale przecież gdy Van Gogh malował słoneczniki, to on ich w życiu widział kilkaset. AI – kilka milionów. Krytyka rozwoju technologii była od zawsze. Postęp jest nieunikniony.

W starożytnej Grecji krytykowano umiejętność pisania, bo zabijała rozwój pamięci. Sztuczna inteligencja podstawowo czerpie swoją wiedzę ze stron zajmujących się archiwizacją sieci, więc na prośby np. o stworzenie wizji przyszłość świata AI tworzy bardzo precyzyjnie, skrupulatnie i wysokojakościowe obrazowe predykcje, ale oparte o to, co nam, ludziom wydaje się, że będzie. Inteligencja to umiejętność łączenia faktów. Szybkość rozwoju narzędzi AI nie ma konkurencji.

Facebookowi osiągnięcie pułapu 10 milionów użytkowników zajęło 10 miesięcy, Instagramowi 2 miesiące. ChatGPT, najpopularniejsze obecnie narzędzie oparte o sztuczną inteligencję, osiągnęło ten wynik w 6 dni.

Obecnie żyjemy w świecie, gdzie rozwój technologii jest bardzo szybki i spektakularny. Efektowny i efektywny. Z jednej strony maszyny wspomagają człowieka, przyspieszają i ulepszają procesy, ale w innym świecie zabierają pracę. Stwarzają, niejako wymuszają nowe możliwości. Najciekawszy według mnie projekt technologiczny powstał w Polsce.

Payeye to startup zajmujący się wdrożeniem możliwości płacenia okiem. Wykorzystuje niepowtarzalność tęczówki oka. Tęczówki, podobnie jak w przypadku linii papilarnych, każdy człowiek ma inne i niestarzejące się. System oparty o biometrię pozwala na nieinwazyjne i bezdotykowe dokonanie transakcji. Obecnie już w kilku polskich miastach można zapłacić okiem.

To wszystko brzmi bardzo fajnie i przerażająco. Szczególnie gdy wiemy, że jednocześnie istnieją na świecie plemiona, dla których energia elektryczna to nieosiągalne, boskie zjawisko. Fundamentalny konflikt cyberpunkowy już trawa, więc Scott mało się pomylił. Tylko odrobinę.