Powszechne były niespełniające żadnych standardów mieszkania w suterenach lub na poddaszach. Mieszkali w nich najubożsi, głównie robotnicy, którzy wraz z chałupnikami stanowili ponad połowę wszystkich pracujących.

Jak poprawić sytuację mieszkaniową w stolicy?

Próbę poprawienia ich warunków mieszkaniowych podjęła grupa lewicowych społeczników i architektów, m.in. Teodor Toeplitz czy Bolesław Bierut. W grudniu 1921 roku założyli Warszawską Spółdzielnię Mieszkaniową (WSM), która miała zagwarantować robotnikom godziwe warunki mieszkaniowe. Osiedla z usługami i zapleczem socjalnym – szkołami, przedszkolami, pralniami, placami zabaw i salami zebrań – oraz towarzyszącym im programem społecznym zaplanowano na pustym jeszcze wtedy Żoliborzu

Realizacji szczytnych idei przeszkodziła ekonomia. Robotnicy byli za biedni i WSM musiała otworzyć się na inteligentów. Ostatecznie w koloniach WSM, powstających na Żoliborzu od 1926 roku, robotnicy stanowili tylko około jedną czwartą mieszkańców. Z myślą o nich w latach trzydziestych XX wieku zbudowano osiedle na odleglejszym Rakowcu, w którym mieszkania były mniejsze i o niższym standardzie, bez łazienek, ale wystarczająco tanie. 

Protokoły posiedzeń Zarządu Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej od 3 stycznia do 31 grudnia 1936 r. / Fot. Muzeum Warszawy

Do końca II Rzeczpospolitej w 1655 lokalach WSM zamieszkało prawie 5400 osób. Była to kropla w morzu potrzeb, ale działanie spółdzielni wyznaczyło kierunek i stało się przykładem nowoczesnego budownictwa

Osiedla robotnicze w Warszawie

W ślad za nim powołane przez rząd w 1934 roku Towarzystwo Osiedli Robotniczych (TOR) zbudowało osiedla na Kole na Woli i przy ulicy Podskarbińskiej na Pradze. Zaś minister poczt i telegrafów Ignacy Boerner (ten sam, który rozbroił Niemców w listopadzie 1918 roku) zainicjował budowę osiedla dla pocztowców w podwarszawskich wówczas Babicach. 

Towarzystwo Popierania Budowy Własnych Domów Pracowników Służby Łączności powstało w kwietniu 1932 roku. W listopadzie pierwszych 56 rodzin wprowadziło się do własnych czterech kątów. W 1935 roku osiedle liczyło już 300 domów.

Warszawskie spółdzielnie

Na kolektywne formy budownictwa łatwiej było otrzymać kredyt. W 1937 roku w Warszawie istniały 134 spółdzielnie (37% wszystkich w kraju). Zarówno niewielkie, które budowały jeden budynek, jak i duże, odpowiadające za całe osiedla domów wielo- i jednorodzinnych. 

Zazwyczaj organizowały je grupy zawodowe — oficerowie, urzędnicy, nauczyciele, kolejarze, profesorowie wyższych uczelni, parlamentarzyści. Początkowo dominowały style narodowe nawiązujące do wzorców historycznych, głównie szlacheckich dworków. A od końca lat dwudziestych XX wieku coraz częściej modernizm z elementami funkcjonalizmu. To te style decydowały o charakterze i postrzeganiu nowo powstających dzielnic: Żoliborza, Ochoty, Mokotowa, Saskiej Kępy. 

Kolonia Dziennikarska na Żoliborzu, ulica Tucholska 2–16, między 1930 a 1935 r. / Fot. Muzeum Warszawy

Licznie pojawiały się także w krajobrazie PowiślaWoli, Grochowa i Śródmieścia. W centrum miasta parcelowano prywatne ogrody, np. Frascati, na miejscu którego wyrosła nieparzysta, całkowicie modernistyczna pierzeja ulicy Wiejskiej. 

Nowe domy – wyższa jakość

Nowe domy wznoszone w ciasnej, ulicznej zabudowie były już bardziej przyjaznymi przestrzeniami do mieszkania. Prawo budowlane z 1928 roku zabroniło bowiem wznoszenia wąskich oficyn i maleńkich podwórek-studni, które coraz częściej zastępowane były przez duże dziedzińce, gwarantujące zieleń, światło i powietrze.

Nawet niezbyt duże, dwu–trzypokojowe mieszkania miały cechę z rzadka już spotykaną w berlińskich czy paryskich lokalach o takim standardzie – przewidziane miejsce dla służącej, najczęściej wnękę przy kuchni. Dzięki niezwykle taniej sile roboczej, dostarczanej przez cierpiącą na ukryte bezrobocie wieś, właściwie każda lepiej sytuowana rodzina inteligencka lub (drobno)mieszczańska mogła sobie pozwolić na pomoc domową

W latach trzydziestych XX wieku w Warszawie było ponad 60 tysięcy zarejestrowanych służących. Służące były tak tanie, a prąd i – używając współczesnej terminologii – sprzęt AGD tak drogi, że nawet do zamożniejszych domów technika – w postaci odkurzacza czy lodówki – wkraczała powoli. Znacznie taniej wychodziła pomoc domowa ze ścierką. I jej codzienne wyprawy po zakupy, zazwyczaj do maleńkich sklepików obsługiwanych przez właściciela, które w 1937 roku wciąż stanowiły grubo ponad połowę z 32 146 stołecznych punktów handlowych.

Jednak na mieszkania (i służącą) stać było tylko posiadających stałą pracę i płacę. Jeremi Przybora jako spiker radiowy zarabiał ponad 400 złotych miesięcznie i tym samym znajdował się w grupie uprzywilejowanych. Wspominał, że w Warszawie żyło się „wygodnie i przyjemnie”. Ale oczywiście nie na Marymoncie, Czerniakowie czy Targówku, bo tam „i nędza, i brak kanalizacji”. 

Stolica. Miasto wyraźnych różnic

Warszawa lat trzydziestych XX wieku była wciąż miastem kontrastów, w którym nowoczesne budynki sąsiadowały z drewnianą zabudową (30% budynków), a asfaltowe jezdnie –  z błotnistymi ulicami

W 1938 roku 38% z 780 kilometrów warszawskich ulic nie było utwardzonych nawet tzw. kocimi łbami, czyli kamieniem polnym. 35% ulic spowijały ciemności, a ponad jedną trzecią latarni stanowiły lampy gazowe

Zamiast nowoczesnych udogodnień musiały wystarczyć wiadra, balie i wygódki (właśnie wtedy nazwane „sławojkami”, od nazwiska generała Felicjana Sławoja-Składkowskiego, który jako minister spraw wewnętrznych nakazał ich budowę). W Warszawie lat trzydziestych XX wieku wciąż tylko 72% mieszkań posiadało dostęp do sieci wodociągowej, a 40% — do kanalizacji. 

Opis sanitariatów w kamienicy na Czerniakowie, pozostawiony przez Stanisława Grzesiuka, przed wojną młodego robotnika, po wojnie zaś pamiętnikarza i propagatora warszawskiego folkloru, był reprezentatywny także dla innych części miasta: „Ustęp nie był skanalizowany, latem unosił się taki fetor, że można było udusić się. Wtedy niektórzy chodzili do pobliskiego, dziko rosnącego parku albo na puste ogrodzone place. […] Najgorzej jednak było, gdy latem, w nocy, usłyszało się głośne wołanie: »Okna proszę zamykać, z ustępu wybierać się będzie!«. Wtedy i w mieszkaniu można było udusić się smrodem”. 

Ale były i pozytywy podwórkowych sławojek. Przy niedoborze publicznych toalet udostępniano je przechodniom, o czym informowała tabliczka „Klucz u stróża”.

To jest przedruk z książki Jerzego Kochanowskiego „Pomiędzy. Krótka historia Warszawy”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Muzeum Warszawy.