Ludzie odosobnieni

Liczbę osób określanych mianem hikikomori, oznaczającym „osoby zamknięte”, „odosobnione”, ocenia się w Japonii na 1 proc. społeczeństwa, czyli ponad milion. Jednak tak naprawdę nikt nie jest w stanie podać precyzyjnej liczby. Temat jest tak wstydliwy, że osoby dotknięte tym stanem są często latami ukrywane przez rodziny, co tylko sprzyja pogłębianiu się zjawiska. 
O czym mowa? Stan zwany hikikomori osiąga się stopniowo. Jego początek zazwyczaj ma miejsce w młodym wieku w wyjątkowo stresujących momentach życia. Zaczyna się od coraz częściej występujących stanów depresyjnych, opuszczania zajęć lekcyjnych, unikania kontaktów ze znajomymi i przyjaciółmi. Towarzyszą temu nasilająca się małomówność, poczucie braku bezpieczeństwa i osamotnienia. 

Dr James Roberson, antropolog kulturowy z Tokyo Jogakkan College, zauważa: Presja zaczyna się w szkole już w wieku 13 lat i jest to moment w większości decydujący o przyszłości człowieka. Hikikomori jest natomiast sprzeciwem wobec tej presji. Efekt końcowy tego procesu jest zatrważający. To całkowite odosobnienie jednostki, najczęściej we własnym pokoju w domu rodziców. Taki stan izolacji nieleczony może ciągnąć się latami, a nawet dziesiątkami lat i jest niezwykle trudny do pokonania. 

Specjaliści wskazują trzy czynniki sprzyjające pojawianiu się hikikomori. Pierwszy z nich to bogacąca się po II wojnie światowej klasa średnia, która otrzymała milczące przyzwolenie społeczne na nielimitowane czasowo wspomaganie swoich dzieci. Drugi to brak umiejętności rozpoznawania przez rodziców symptomów narastającego izolowania się ich potomków, a nawet ciche wspieranie takiego postępowania, zwłaszcza w relacjach matka-syn. W rezultacie otrzymujemy – i to jest czynnik numer trzy – młodego człowieka, który nie posiada umiejętności odnalezienia się we współczesnym społeczeństwie.

Sytuacji nie poprawia fakt, iż jest ono nadal bardzo silnie zakorzenione w tradycji i funkcjonuje według wzorców stworzonych przez starsze pokolenia. Tymczasem nowe warunki życia i sposób myślenia młodych Japończyków niekoniecznie idą z tymi wzorcami w parze.
Młode pokolenia, inaczej niż ich rodzice, zmuszone są do funkcjonowania w niestabilnym systemie zatrudnienia. Nie widzą też sensu brania udziału w długim, kosztownym i wykańczającym psychicznie procesie edukacji niezbędnym do otrzymania dobrej posady. Nie chcą powielać często niesprawdzających się już schematów. To jedna z przyczyn braku długotrwałych celów życiowych.

Stąd już tylko krok do hikikomori: izolacji przed całym światem, który w tych okolicznościach jawi się jako niezrozumiały i przerażający. Dr Henry Grubb, psycholog z Uniwersytetu Maryland w USA, tak widzi ten problem: Gdyby moje dziecko zamknęło się przed światem w swoim pokoju, po prostu wyważyłbym drzwi i wszedł tam. To proste. Lecz w Japonii powtarza się: dajmy mu czas, to przejściowe, wyrośnie z tego. Już teraz zwraca się uwagę na fakt, iż pierwsza fala problemów z tym związanych dopiero nadchodzi i ujawni się w okolicach roku 2030.

Wtedy bowiem tzw. pierwsze pokolenie hikikomori, znajdujące się w tej chwili w wieku około lat 40, osiągnie zaawansowany wiek i zacznie tracić swoich rodziców, czyli osoby, od których jest całkowicie zależne. Efektów tej „kumulacji” możemy się tylko domyślać.

A może jednak zjawisko to nie jest aż takie straszne? Gdy tylko termin hikikomori ujrzał światło dzienne, pojawiły się również głosy krytyki formułowane przez zachodnich obserwatorów. Ich zdaniem całe zjawisko nie jest problemem aż tak wielkim, jak sugerują media. Został on wykreowany i wyolbrzymiony dla potrzeb propagandowo-komercyjnych. Z jednej strony ma podkreślić stereotypową unikalność Japończyków, a z drugiej – nakręcić medialną machinę generującą dzięki nowemu zjawisku niebagatelne zyski. Gdzie leży prawda, przekonamy się już wkrótce. Owszem, zjawisko hikikomori zostało po raz pierwszy zauważone i opisane w Japonii, ale dziś wiadomo, że problem, jeśli nawet nie był obecny od samego początku, to już dawno zawitał we wszystkie zakątki świata. 


Randka z symulatorem

Chyba żadne inne wysoko stechnicyzowane społeczeństwo nie stworzyło tylu technologicznych substytutów interakcji międzyludzkich co Japończycy. Paradoksalnie – mimo iż funkcjonują w grupach, co powinno wpływać na dobre samopoczucie jednostek – kulturowo narzucana ekstremalna kontrola emocji oraz ukrywanie i poświęcanie swojego indywidualizmu na rzecz interesów grupy sprzyjają alienacji. I tutaj z pomocą przychodzi m.in. przebogaty, unikalny i niezwykle kreatywny przemysł rozrywkowy. Japońskie komputery domowe zdominowały gry zwane popularnie visual novel, które – maksymalnie upraszczając całe zjawisko – są symulatorami interakcji międzyludzkich.
Samotny uczeń czy pracownik korporacji, używając swojego komputera, może porozmawiać z jedną z wybranych postaci, poflirtować, umówić się na kolację, randkę czy też uprawiać z nią seks.

Szybko okazało się, że potrzeba głębszego kontaktu z drugą osobą jest tak silna, iż przestano udawać, że chodzi tylko o grę i stworzono wirtualne postacie mające symulować związek dwojga ludzi. Jednym z nich jest oczywiście użytkownik, bo przecież w takiej sytuacji trudno użyć słowa „gracz”.
Z Haruo spotkałem się w kafejce w pewien wiosenny poranek. Przyszedł ze swoją dziewczyną. Ujrzałem ją dopiero wtedy, gdy wyjął ją z kieszeni. Uśmiechała się do mnie z niewielkiego ekraniku i pozdrawiała radośnie. Opowiadał mi o ich związku w taki sposób, że trudno było uwierzyć, iż nie mówi o żywej istocie. Ta stworzona z linijek kodu wirtualna osoba stała się dla siedzącego przede mną młodego człowieka w emocjonalnym sensie realna. Słuchałem tego ze szczerym zainteresowaniem. Z jednej strony widziałem pewien surrealizm sytuacji. Z drugiej – doskonale rozumiałem, że w tym miejscu, w tym społeczeństwie, w tej sytuacji granice między rzeczywistością i fikcją stały się trudne do uchwycenia. 

– Współczesne Japonki oczekują mnóstwa zaangażowania, są po prostu zbyt wymagające – odpowiada na jedno z moich pytań. 
– Tu nie chodzi o seks, ale o bliskość, o kogoś, kto zawsze będzie przy tobie. Nawet jeśli to tylko symulacja, w pewnym momencie zaczynasz o tym zapominać i to w jakimś stopniu wypełnia pustkę w tobie – kontynuuje Haruo  – Wirtualna dziewczyna nigdy cię nie zawiedzie – podsumowuje. Patrzę mu w oczy. Chyba wierzy w to, co mówi. 

– Świat się zmienia szybciej, niż nam się wydaje – myślę sobie. – Dokąd nas to zaprowadzi?
Spoglądam na przelewający się pod strzelistymi wieżowcami kolorowy tokijski tłum. Tworzący go ludzie żyją w tym wielkim mieście, pracują, spotykają się, kochają, rozmawiają. Ale czy tak naprawdę żyją razem? Oczywiście, nie należy generalizować, trzeba też pamiętać o ograniczonym zasięgu wielu wspomnianych tu zjawisk. Warto się jednak zastanowić, czy przypadkiem reszta świata nie zmierza do punktu, w którym Japonia już się znalazła. To może być świat naszego jutra.