Badania genetyczne i medycyna precyzyjna umożliwią skuteczniejsze leczenie raka?

Dwanaście lat po tym, jak Teresa McKeown przeszła chemoterapię, obustronną mastektomię i pokonała raka piersi 3. stopnia, choroba powróciła, agresywniejsza niż wcześniej. Tym razem chemoterapia zawiodła. Schudła do 44 kg, bo nowotwór w jelitach prawie uniemożliwiał jej jedzenie. Przed operacją mającą usunąć te guzy zdarzyło się jej przyznać do cierpienia. Wspomina, że powiedziała swojej starszej córce:

– Tak bardzo się modlę, żebym po prostu szybko odeszła, jeśli sprawy nie pójdą dobrze albo wystąpią jakieś komplikacje po zabiegu. Nie wiem, ile bólu zdołam jeszcze znieść.

Zrozpaczona i zdeterminowana kobieta zapytała swego chirurga Jasona Sicklicka, czy zna jakieś eksperymentalne terapie, które mogłyby dać jej więcej czasu. Tak się składa, że Sicklick jest jednym z prowadzących badanie w nowatorskiej dziedzinie nazywanej medycyną precyzyjną albo personalizowaną.

McKeown przystąpiła do I-PREDICT – precyzyjnego badania genetycznego nowotworów prowadzonego przez Centrum Raka Moores, stowarzyszonego z Uniwersytetem Kalifornijskim w San Diego. Tamtejsi badacze nie polegają na żadnej określonej terapii, tylko analizują DNA w komórkach rakowych pacjenta. Potem komputer, wykorzystując specjalne algorytmy szuka terapii spersonalizowanej, najlepiej wycelowanej w nieprawidłowości guza. To może być nowa immunoterapia, staromodna chemoterapia, terapie hormonalne albo leki, które nie są zatwierdzone jako przeciwrakowe.

– To bardzo prosta zasada – powiedziała Razelle Kurzrock, onkolożka i dyrektorka programu Personalizowanej Terapii Raka w Moores. – Dobierasz odpowiednie leki dla każdego pacjenta w oparciu o profil guza, a nie o część ciała albo typ nowotworu, który ma 100 innych osób. Tu chodzi o pacjenta, który siedzi przede mną.

Guzy McKeown były pełne różnych mutacji.

– To ten rodzaj pacjentów, nad którymi zwieszamy głowę i jest nam ich żal – stwierdziła Kurzrock.

Ale właśnie ta grupa należy do najlepszych kandydatów do nowej klasy badań genetycznych i immunoterapii, zwanej inhibitorami punktów kontrolnych. Te leki nie pozwalają wytwarzanym przez guz białkom łączyć się z komórkami odpornościowymi i wyłączać je, co przywraca pacjentowi zdolność do walki z rakiem. Więcej mutacji oznacza, że reaktywowane komórki odpornościowe mają więcej celów do zaatakowania i zlikwidowania.

Program I-PREDICT przypisał McKeown Nivolumab inhibitor punktów kontrolnych zaaprobowany do leczenia zaawansowanego czerniaka, raka nerek i pewnych nowotworów płuc, ale nie raka piersi. Po dwóch infuzjach markery nowotworowe w jej krwi spadły o ponad 75 proc. Cztery miesiące później, po dodatkowych infuzjach, badania nie wykazały żadnych śladów raka.

Pewnego gorącego letniego dnia, półtora roku po przystąpieniu do programu, McKeown, lat 57, oprowadziła mnie po swoim ogrodzie w kalifornijskim Valley Center.

– Jestem taka wdzięczna – powiedziała. – Zachwyca mnie ta cała idea precyzyjnej medycyny. Zachwyca mnie, że oni potrafią odkryć, co doprowadza do tej mutacji i jak ją wziąć za cel, zamiast stosować chemię, tak bardzo szkodliwą dla całego organizmu. Czy moglibyśmy wprowadzać to szybciej?