Kronika państwowego Przedsiębiorstwa Poszukiwań Terenowych (PPT) z 1949 roku donosiła: „Lawina plotek. PPT prowadzi na terenie Wrocławia w kilku miejscach prace poszukiwawcze ukrytego majątku niemieckiego. Zakopany został w czasie oblężenia miasta. Poszukiwania te czynione są jawnie i wskutek tego teren robót staje się często powodem zbiegowiska ciekawych przechodniów. Tak więc ostatnio przy moście Grunwaldzkim dokopano się do zasypanej piwnicy. Dookoła zebrał się wielki tłum przechodniów, powiększający się z każdym przybywającym tramwajem. 

Skarby poszukiwane przez przedsiębiorstwo

Tłum utrudniał prace robotników i snuł fantastyczne domysły na temat zawartości piwnicy. Tego samego dnia plotka mówiła o trzydziestu kilogramach złota, które tam rzekomo znaleziono. Następnego dnia ilość tego złota urosła do trzystu kilogramów. Wielka szkoda, że plotka nie odpowiadała prawdzie, ponieważ trzysta kilogramów szlachetnego kruszcu byłoby poważnym wkładem do Skarbu Państwa. Niestety, w piwnicy nie znaleziono nic cennego, a poszukiwania trwają dalej

W tym samym czasie, gdy toczą się prace we Wrocławiu, porucznik Jerzy Bauman, szef sztabu Jednostki Wojskowej nr 1897 ze Świdnicy, przekazuje PPT informację, że od żony miejscowego lekarza dowiedział się o schowku w Zagórzu Śląskim, w zboczu góry, na której szczycie stoi średniowieczny zamek Grodno. Schowek przywalony ogromnym głazem zawierał dobytek rodziny lekarza, m.in. maszyny i biżuterię. Ta sama kobieta opowiada później o znacznie większej skrytce pod zamkiem, w której co bogatsi Niemcy zakopali swoje dobra. Takich relacji jest więcej. Pracownicy PPT przepytują, notują, sprawdzają. A władze państwowe z niecierpliwością czekają na rezultaty ich pracy.

Rosjanie rabowali Ziemie Odzyskane

Po II wojnie światowej i utracie na rzecz Związku Radzieckiego Kresów, na otarcie łez dostaliśmy ziemie leżące na wschód od linii Odry i Nysy Łużyckiej oraz część Prus Wschodnich. Mimo zakończenia wojny, na tych nowych polskich terenach zadomowiła się Armia Czerwona. ZSRR uznał zajmowany obszar za swoją strefę okupacyjną. Rosjanie wywozili więc stąd wszystko, co uważali za wartościowe. Nie liczyli się z nikim i z niczym. Żołnierze przymusowego „sojusznika” traktowali wszelkie napotkane walory jako przynależne im łupy wojenne (wywieźli z Zagórza Śląskiego nawet „Stańczyka” Matejki!). Rekwirowali bez pardonu cenne przedmioty. Zajmowali i „czyścili” uprzednio zdane magazyny.

Odbierali zabezpieczone przez Polaków wyposażenie zakładów przemysłowych. Jeszcze poważniejsze szkody powodowały radzieckie Oddziały Zdobyczy Wojennych. W ślad za Armią Czerwoną ogołacały kolejne miasta. Według pobieżnych szacunków wartość mienia zagarniętego oraz zniszczonego przez Rosjan przewyższała niekiedy straty, jakie wyrządziły wcześniejsze walki. 

„1 listopada 1947 r. oddziały gen. Pawła Batowa zapakowały po brzegi pięćdziesiąt wagonów z zamiarem wysłania ich ze Świebodzic do Związku Radzieckiego. Według list przewozowych transport zawierał wyłącznie mienie wojskowe. Jednak Urząd Likwidacyjny w Wałbrzychu postanowił to sprawdzić. Urzędnicy poinformowali o tym polskie Ministerstwo Przemysłu. Wiceminister Eugeniusz Szyr wydał zgodę na zatrzymanie pociągu w Kluczborku oraz przejrzenie jego zawartości” – przypomina Joanna Lamparska w książce „Złoty pociąg. Krótka historia szaleństwa”. 

„I teraz najlepsze. Delegat polskiego rządu usłyszał od gen. Antona Sakowicza ze sztabu Północnej Grupy Wojsk, że w razie zatrzymania składu żołnierze zniszczą jego zawartość, żeby nie oddać jej Polakom” – kontynuuje autorka. – „Po dziesięciu dniach negocjacji dowództwo PGW zgodziło się na częściową kontrolę transportu. Wykazała, że wywożono wówczas z Polski blachę aluminiową, drewno budowlane, meble oraz inne niewojskowe materiały. Pomimo nacisków tylko trzydzieści wagonów zawróciło do bazy w Strzegomiu. Rosjanom udało się odprawić dwadzieścia wagonów”. A przecież takich transportów były setki! 

W ochronie zachowanych po wojnie dóbr na tzw. Ziemiach Odzyskanych nie pomagało także to, że nawet polskie władze nie traktowały przynależności tych terenów do Polski jako absolutnie przesądzonej. Nowa administracja korzystała więc bez ograniczeń z pozostawionych tu niemieckich maszyn i surowców. Tych rzeczy brakowało w wyczerpanym wojną i niemiecką okupacją kraju.

Wszędzie krążyli również szabrownicy, poszukiwacze skarbów dobierali się do poniemieckich magazynów i skrytek. Nie wahali się otwierać nawet grobowców. Krążyły legendy o złocie ukrytym przez nazistów. Ludzie rozkuwali ściany piwnic i wyrywali deski na strychach. Na Ziemie Odzyskane wdarł się totalny chaos i ktoś musiał nad nim zapanować. Straty były zbyt wielkie. 

Przedsiębiorstwo szukające poniemieckich dóbr

15 lutego 1948 r. w Ministerstwie Przemysłu i Handlu została więc podjęta decyzja o powołaniu samodzielnego przedsiębiorstwa, które zajęłoby się poszukiwaniem i eksploatacją – jak wówczas mówiono – poniemieckich remanentów, czyli dóbr pozostawionych przez poprzednich administratorów tych ziem. Chodziło przede wszystkim o zyski dla Skarbu Państwa.

Dlatego zdecydowano się na formę przedsiębiorstwa, co miało usprawnić działanie instytucji. 7 lipca 1948 r. Eugeniusz Szyr, sekretarz stanu w Ministerstwie Przemysłu i Handlu (ten sam, który usiłował wcześniej powstrzymać kradzież w Świebodzicach), podpisał zarządzenie o utworzeniu Przedsiębiorstwa Poszukiwań Terenowych. Na siedzibę nowej instytucji wyznaczono Wrocław, jej biuro zajęło 6 pomieszczeń w kamienicy przy ul. Kościuszki 14.

Mimo jasno sprecyzowanych celów działalność PPT zaczęła szybko obrastać mitami. Tym bardziej że za powstaniem Przedsiębiorstwa stały służby. Zarządzenia o powstaniu tej instytucji z ramienia Ministerstwa Obrony Narodowej podpisał gen. brygady Piotr Jaroszewicz. Z ramienia Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego – wiceminister Mieczysław Mietkowski i minister Stanisław Radkiewicz.

Szczegółowy zakres działania Przedsiębiorstwa oraz jego statut sprecyzowało Ministerstwo Przemysłu i Handlu w osobnej instrukcji. Określała, do jakich instytucji wojskowych i cywilnych będą trafiać wydobyte bądź przejęte dobra, a także zasoby archiwalne. Z zastrzeżeniem jednak, że dokumentację z wykazami jeńców oraz nadzorców obozów koncentracyjnych należy przekazywać właściwym miejscowo placówkom Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Istotne było także pozyskiwanie informacji. Dyrekcja PPT została więc upoważniona „do wypłacenia osobom w Przedsiębiorstwie niezatrudnionym premii za wskazanie ukrytych przedmiotów lub obiektów do wysokości 10 proc. ich wartości użytkowej wg wyceny, jednak nie więcej niż 100 000 zł. W przypadkach szczególnie uzasadnionych wysokość premii i sposób wyceny ustali Minister Przemysłu i Handlu”.

Była to pierwsza w powojennej historii decyzja o przyznawaniu nagrody za udostępnienie informacji o odnalezionych bądź ukrytych „skarbach”. Podpisy pod dokumentem złożyli ministrowie: Przemysłu i Handlu, Bezpieczeństwa Publicznego, Ziem Odzyskanych oraz Skarbu i Obrony Narodowej. 

Jako że były to czasy bez telefonów komórkowych i internetu, „siłą uderzeniową” Przedsiębiorstwa miały zostać terenowe ekspozytury Wydziału Technicznego PPT. Czyli komórki zajmującej się bezpośrednio działaniami poszukiwawczymi. PPT przeprowadziło też akcję propagandową. W mediach na Ziemiach Odzyskanych opisywano zadania Przedsiębiorstwa, publikowano też informacje o nagrodach dla informatorów. 

Na początku odnajdywano dokumenty i surowce

Z czasem akcja propagandowa zaczęła przynosić rezultaty. Pojawiły się pierwsze informacje. Mieszkaniec Radkowa „podawał do wiadomości”, że w skarbcu Zarządu Miejskiego „oprócz kasy pancernej z safesami [czyli skrytkami; przyp. aut.] są dwie pancerne skrzynie żelazno-betonowe”. Pracownicy PPT, po skompletowaniu stosownej komisji, otworzyli szafę pancerną, w której znaleźli druki niemieckich dowodów osobistych, dokumenty m.in. z XIV w. oraz cenne przedmioty o łącznej wartości ok. 88 tys. złotych”. Niestety z tych enigmatycznych notatek trudno ustalić, jakie to cenne przedmioty zostały ukryte. Nie zachował się natomiast protokół z otwarcia dwóch pancernych skrzyń. Według zeznań świadka trafiły tu z Wrocławia w czasie trwania wojny.  

PPT poszczęściło się też w Szczecinie. W 1949 r. z dna Zalewu Szczecińskiego został wydobyty niemiecki frachtowiec „Artushof”. W czasie holowania do nabrzeża statek nabrał wody i ponownie zatonął. Nurek, który badał frachtowiec, stwierdził, że w ładowniach znajdują się m.in. „rury ocynkowane, żelazo płaskie [czyli płaskowniki – przyp. aut.], liny stalowe oraz pewne ilości rolek zawieszeniowych do kolejek linowych”. Urząd Morski w Szczecinie nalegał, aby wydobycie wraku oraz odzyskanie ładunku przeprowadziła szczecińska ekspozytura Przedsiębiorstwa. 

W 1950 r. na zlecenie PPT wrak wydobyło Przedsiębiorstwo Robót Czerpalnych i Podwodnych. W wyniku tej operacji uzyskano: 220 t stali w blokach, 2 tony aluminium, 6150 cegieł do pieców Martena, 8352 m lin stalowych różnych grubości, ponad 3000 m rur stalowych oraz słupy grafitowo-węglowe i prasowany grafit. Trzeba przyznać, że choć odzyskane materiały mogły być wykorzystane przez odbudowującą się gospodarkę Polski, to daleko im było do rozpalających wyobraźnię skarbów. Co z nimi? 

Niesprawdzone pogłoski o skarbach  

PPT skrzętnie notowało wszelkie informacje na temat depozytów ludności niemieckiej, zaginionych dóbr kultury i dzieł sztuki. Szczególnym zainteresowaniem Przedsiębiorstwa cieszyły się tereny Dolnego Śląska, z których ludność niemiecka została ewakuowana niemal w ostatnich godzinach II wojny światowej. Nikt wówczas nie miał pojęcia o tym, że Dolny Śląsk nie będzie niemiecki. Przekonanie, że taki pozostanie, sprzyjało ukrywaniu wszystkiego, czego nie dawało się zabrać ze sobą, w nadziei, że będzie to można odzyskać po wojnie. I ten fakt sprawił, że tereny Dolnego Śląska zyskały po wojnie miano eldorado. 

Informacje uzyskiwane przez PPT od osób prywatnych (stanowiące około 14 proc. posiadanych przez Przedsiębiorstwo danych) w większości dotyczyły właśnie miejsc ukrycia skarbów. Nie zawsze jednak udawało się dotrzeć do nich na czas.  Z gazet z 2. połowy lat 40. wynika, że prywatne osoby były szybsze. I tak przy pałacu w Bożkowie mieszkańcy odnaleźli pod parkowym basenem skrytkę ze srebrami dawnych właścicieli, a nowy sołtys Walimia natrafił na depozyt w mauzoleum. Znajdowały się w nim rzeczy osobiste (m.in. futra) poprzednich mieszkańców wsi. 

Gdzie jest zaginiony skarb? fot: Domena publicznaGdzie jest zaginiony skarb? fot: Domena publiczna

Może dlatego osoby zgłaszające się jednak do pracowników Przedsiębiorstwa, licząc na nagrodę, informowały często o przedmiotach, które w ogóle nie istniały. Niemiecki obywatel donosił o ukrytych obrazach Rembrandta. W jeziorze koło Jugowic miało być zatopione złoto. W dokumentach PPT znajduje się też taka relacja z 1950 r. dotycząca złota z Wałbrzycha „Penetrowaliśmy szkołę, od której idą podziemne chodniki częściowo zasypane. Wg inspektora Korczyńskiego miało tu być schowane 213 kg złota. Część szkoły jest wkopana we wzgórze. Próbowali tu już inni rozbijać ścianę, która jest gruba i ma charakter ściany oporowej”. 

Z kolei w Szczawienku, wedle doniesienia osoby prywatnej,  w podziemiach kościoła ewangelickiego Niemcy schowali złoto i biżuterię, a „w dolinie strumyka, dokładnie na zachód od zamku Księżno (czyli Książ) znajdują się ukryte drogocenne przedmioty” z kolekcji Hochbergów. PPT poszło tym śladem, ale znów bez rezultatów.  

Tajemnicza działalność PPT

Przez dziesięciolecia wokół PPT narastały niezliczone mity, chociaż dokumenty nie dają do nich podstaw. Celem Przedsiębiorstwa faktycznie było poszukiwanie poniemieckich „remanentów”, aby posłużyły odtworzeniu zdruzgotanej wojną polskiej gospodarki. Równocześnie jednak pracownicy PPT byli zobowiązani do milczenia i nigdy z tego zobowiązania nie zostali zwolnieni. Co więcej – w dokumentacji tej instytucji brakuje m.in. niektórych protokołów z odkryć, opisywanych przez ówczesne gazety.

Weźmy sukces PPT odnotowany 9 listopada 1948 r. przez „Dziennik Zachodni” w artykule „Skarby w zalanych podziemiach”: „Na terenie Głogowa w zalanych podziemiach, oraz w wieży ratuszowej odnaleziono już szereg rzeczy bardzo cennych. Wydobyto bardzo wiele eksponatów tutejszego muzeum, m.in. naczynia z okresu prehistorycznego, zbiór pieczęci z XV i XVI wieku. W wieży ratuszowej, a właściwie w jej ruinach, które trzeba bardzo ostrożnie przekopywać, ma znajdować się część skarbu Rzeszy. Roboty odkrywcze idą bardzo wolno, ponieważ kilka pięter wieży zasypanych jest gruzem, a podziemia zalane wodą”. Otóż w rozproszonych po kilku archiwach dokumentach PPT nie ma żadnych informacji o tym odkryciu.

Podobna sytuacja powtarzała się częściej. Czy odnalezione w trakcie jego działań skarby i dzieła sztuki, o których nie zachowały się informacje, trafiały do prywatnych kolekcji członków aparatu ówczesnego państwa? A może po prostu ginęły  natychmiast po odnalezieniu?

Z tej samej informacji w „Dzienniku Zachodnim” wynika, że PPT w rejonie Bęś koło Szczecina (w rzeczywistości chodziło o miejscowość Bęsie, dawn. Bansen, w okolicy Mrągowa) wydobyło z jeziora kolumnę aut w dobrym stanie, w Górach Sowich potężny kabel energetyczny, zaś koło Zgorzelca kasę pancerną o ciężarze czterech ton. Co w niej było? Też nie wiadomo. 

Zarządzeniem Ministra Finansów z 30 marca 1950 r. PPT postawiono w stan likwidacji. Dokumentacja likwidacyjna została zniszczona, a w archiwach ciągle brakuje dokumentacji operacyjnej. Do dziś nie ma również odpowiedzi na pytanie, skąd – oprócz wymienianych w dokumentacji świadków – czerpali wiedzę pracownicy PPT? 

Na podstawie jakich dokumentów pracowali w Górach Sowich, jednym z najbardziej tajemniczych miejsc z czasów II wojny światowej na terenie dzisiejszej Polski, gdzie Niemcy wykuli w skałach ogromne podziemne kompleksy? A może jest coś, czego do dzisiaj nie wiemy? Być może w brakujących dokumentach znajdują się informacje o rzeczach i sprawach, których wtedy nie zamierzano upublicznić?