Głośnym znaleziskiem, które miało potwierdzić, że dawni Słowianie składali w ofierze swym bóstwom również ludzi, było tzw. uroczysko pogańskie, odkryte na Wzgórzu Tumskim w Płocku. W 1959 r.rozpoczęły się tam wykopaliska w ramach akcji tysiąclecia państwa polskiego. Na dziedzińcu dawnego opactwa benedyktyńskiego archeolodzy natrafili na pozostałości zabudowy grodu z XI w. Zaś pod nimi znaleźli ślady jeszcze z czasów pogańskich. 

Czy w Płocku składano ofiary z ludzi?

Prowadzący wykopaliska Włodzimierz Szafrański na podstawie odkrytych przedmiotów wysunął hipotezę, zgodnie z którą w Płocku przed przyjęciem chrześcijaństwa odbywały się pogańskie obrzędy religijne i rytuały mające zapewnić płodność i urodzaj. W opracowaniu „Castrum i Castellum płockie w świetle wykopalisk” pisał, że „płockie uroczysko tworzył półokrąg czterech ognisk zniczów w głębokich jamach. W części centralnej łuku ognisk znajdował się owalny ołtarz ofiarny z ułożonych płasko kamieni polnych”.

Przedmiot czci religijnej miał stanowić usytuowany centralnie czworokątny słup. Na jego czubku mógł znajdować się wizerunek bóstwa. W pobliżu natrafiono również na ślady działalności kowalskiej. Pozostałości kuźni w odległości kilkunastu metrów od uroczyska. To – jak podkreślał Szafrański – typowe dla ówczesnego społeczeństwa, w którym często zdarzało się, że kapłan (żerca) był jednocześnie kowalem.

Na miejscu znaleziono czaszkę końską – być może pozostałość ofiary zwierzęcej – oraz częściowo rozłupaną czaszkę 12-letniej dziewczynki. Obok leżał kamienny tłuk, zapewne narzędzie mordu. „Na szczególną uwagę zasługuje wspomniany ślad krwawej ofiary ludzkiej. Dokonano jej chyba przy pomocy porzuconego obok kamiennego tłuka, który najprawdopodobniej służył do rozdrabniania rudy darniowej, jako namiastka młota kowalskiego. Mógł więc również posłużyć czarownikowi, kapłanowi pogańskiemu, do rytualnego zabicia ofiary” – wnioskował Szafrański. Prawdopodobnie jednak nadinterpretował fakty. 

Fałszywa teza archeologa

Badania milenijne prowadzone m.in. w Płocku obok naukowych miały też określone cele polityczne. Dać argumenty za rodzimością naszego państwa, udowodnić, że jego korzenie sięgają w przeszłość daleko przed rok 966. I że w niczym nie ustępowaliśmy, a niekiedy przewyższaliśmy państwa zachodniej Europy. W zamian za to władze PRL-owskie hojnie finansowały badania. 

– Innymi słowy, archeologia znalazła się na froncie walki politycznej – tłumaczy dr Maciej Trzeciecki z Instytutu Archeologii i Etnologii PAN. – Autor badań z Płocka starał się dostosować wyniki wykopalisk do ukształtowanego wtedy paradygmatu ewolucyjnego rozwoju głównych ośrodków państwa. Postrzegano je jak zachodnioeuropejskie miasta: jako duże skupiska ludności utrzymującej się z handlu i rzemiosła, z zorganizowanym życiem religijnym, tyle że nie chrześcijańskim. Skoro po kilku latach wykopalisk w Płocku nic takiego nie wychodziło, to Szafrański postanowił – jak to dziś powiedzielibyśmy – spojrzeć na własne ustalenia nieco bardziej kreatywnie. Zestawił ze sobą kilka faktów i nadał im nową interpretację. 

Dziś archeolodzy nie mają wątpliwości, że tzw. uroczysko słowiańskie, na którym miały odbywać się ofiary z ludzi, było w rzeczywistości mieszaniną zwyczajnych elementów, które w interpretacji Szafrańskiego urosły do przedmiotów kultowych. – Datowane obecnie na XI w. jamy śmietniskowe zostały „zniczami ofiarnymi”. Pozostałość po słupie wspierającym dach jakiegoś średniowiecznego budynku awansowała do roli „idola” (posągu bóstwa). Kupa kamieni polnych została „ołtarzem ofiarnym”, rozcieracz do żaren – maczugą. A fragment czaszki ludzkiej – śladem krwawej ofiary. Co do tego ostatniego elementu – całe „miejsce kultu” znajduje się kilka metrów od kościoła funkcjonującego tu od końca XI do końca XVIII w., przy którym cały czas chowano zmarłych. Pod całym dziedzińcem opactwa są groby i jamy, w których składano kości ze starszych pochówków, robiąc miejsce na nowe. I stąd obecność tej nieszczęsnej czaszki – nie pozostawia złudzeń dr Maciej Trzeciecki.

Tak runęła w gruzy wizja krwawych obrzędów i ludzkich ofiar składanych w Płocku przez dawnych Słowian. Jednak o tym, jak naprawdę żyli, a szczególnie w co wierzyli, ciągle wiemy zadziwiająco mało. 

Religijne obyczaje Słowian

Skąd więc w świecie naukowym wzięła się teza, że słowiańscy bogowie – Perun, Weles czy Świętowit – pragnęli ludzkiej krwi? Badacze opierali się na relacjach ludzi, którzy z zewnątrz przybywali do słowiańskiego świata w jednym celu: nawrócić mieszkańców po dobroci lub siłą na nową wiarę. Jak wskazuje prof. Leszek Słupecki, jeden z największych obecnie autorytetów w dziedzinie przedchrześcijańskiej Słowiańszczyzny, nasza wiedza obejmuje głównie dwa regiony: Połabszczyznę z Pomorzem i Ruś.

Informacje o dawnych Słowianach znajdziemy m.in. w „Żywotach Ottona z Bambergu”. W czasach Bolesława Krzywoustego wyruszył on z misją chrystianizacyjną na Pomorze. Odwiedził ówczesne osady na wyspie Wolin, Szczecin i Kamień Pomorski. Biskup wspominał o wielu krwawych obrzędach ofiarnych, którym miały się oddawać tamtejsze plemiona, m.in. o powszechnym zabijaniu niemowląt płci żeńskiej. Te krwawe ofiary z ludzi składano, aby przebłagać bóstwa. 

Wzmiankuje o takich praktykach także żyjący wcześniej kronikarz niemiecki Thietmar. Wspomina, że około 990 r. Wieleci (plemiona żyjące pomiędzy Odrą a Łabą) zdobyli nieznany z nazwy gród. Jego wódz został złożony w ofierze w celu wybłagania u bogów bezpiecznej drogi powrotnej do domu. 

Ofiary z duchownych

Z kolei bp Jan z Meklemburga został zamordowany, kiedy wyruszył z misją chrystianizacyjną do Słowian połabskich. Kronikarz Adam z Bremy twierdzi, że w 1066 r. biskup został schwytany w Mechlinie, przewieziony do świątyni w Radogoszczy – głównego miejsca kultowego Redarów, jednego z plemion połabskich. Tam, kiedy odmówił wyparcia się Chrystusa, został złożony w ofierze. Biskupowi odcięto głowę oraz odrąbano kończyny. Jego ciało porzucono, a głowę nabito na włócznię i poświęcono pogańskiemu bóstwu.

O innych morderstwach rytualnych donosi saski duchowny i historyk Helmold z Bozowa (obecnie Bosau w Niemczech). Towarzyszył jako kronikarz niemieckim wyprawom chrystianizacyjnym na Połabie i Pomorze Zachodnie. Autor XII-wiecznej „Chronica Slavorum” („Kroniki Słowian”) szczegółowo opisywał obyczaje panujące w jednym z największych grodów Słowiańszczyzny. W Arkonie na Rugii, siedzibie słowiańskiego plemienia Ranów i ośrodku kultu boga Świętowita: „Z wszystkich też krajów słowiańskich przychodzą tam [ludzie] z zapytaniami do wyroczni i płyną roczne opłaty na ofiary. Nawet kupcom, którzy by przypadkiem do nich przybyli, nie pozwalają na rozpoczęcie handlu, zanim bóstwu nie ofiarują czegoś cenniejszego ze swoich towarów”. 

Kronikarz wspomina, że na ofiary ludzkie składane Świętowitowi często wybierano duchownych chrześcijańskich, którzy próbowali nawracać pogan na nową wiarę: „Trudno jest nawet zdać sprawę z tego, jak okrutną śmierć zadawali chrześcijanom: jednym wypuszczali wnętrzności wbijając na pal, innych przybijali do krzyża szydząc ze znaku naszego Odkupienia. Według ich bowiem zdania największych zbrodniarzy należy krzyżować. Tych zaś, których zachowają przy życiu w nadziei pieniężnego okupu, takimi torturami męczą, tak silnie więzami krępują, że wprost nie do wiary”.

Ofiary z ludzi na Rusi

Relacje te nie ograniczają się do zachodniej Słowiańszczyzny. Podobne odnoszą się do wschodniej. Znajdziemy je w „Powieści lat minionych”, staroruskim tekście opisującym historię Rusi od samych początków do XII w. Otóż narrator, opisując czasy panowania Włodzimierza Wielkiego w Kijowie, wspomina, że władca ten postawił cały szereg idoli pogańskich, którym oddawano ofiary.

O rodzaju tych ofiar decydowały wyrzucone wcześniej losy: „postawił bałwany na wzgórzu teremnym. I składali im ofiary nazywając bogami, i przywodzili syny swoje i córy na ofiary biesom”. Z kolei arabski podróżnik ibn Rusta w zapiskach z X w. wspominał, że Rusowie „mają lekarzy, którzy kierują ich królami, tak jakby byli ich panami i wymagają od nich ofiar z kobiet, mężczyzn lub bydła, wedle ich wyboru. Lekarz bierze osobę ludzką lub bydlę, zarzuca sznur na szyję, przytwierdza do deski aż duszę z niego wydrze i mówi, że to ofiara dla Boga”.

Fakty czy propaganda?

Relacje opisujące okrucieństwa i krwawe obrzędy słowiańskie łączy kilka cech. Wszystkie powstały późno, w schyłkowym okresie istnienia pogańskich plemion i państw słowiańskich. Czyli od X do XII w., tuż przed lub w trakcie chrystianizacji. Z tego powodu część badaczy podchodzi do tych opisów nieufnie. Wskazują, że relacje pisane często przez chrześcijańskich duchownych mogły mieć charakter propagandowy.

– Oczywiście, że kronikarze kładli nacisk na takie aspekty kultu, które mogą ukazać okrucieństwo pogan – przyznaje prof. Leszek Słupecki. Jednocześnie podkreśla, że nie znaczy to, by krwawe obrzędy ofiarne zostały wymyślone. Dodaje, że formą ofiary było też rytualne zabójstwo żony po śmierci męża, szeroko praktykowane u naszych słowiańskich przodków. Wspominał o tym m.in. kronikarz Thietmar: „Palą oni swych zmarłych, gdyż czczą ogień. Po pogrzebie każdego męża, którego palono na stosie, obcinano głowę jego żonie i w ten sposób dzieliła jego los po śmierci”.

Sporne znaleziska

Pozostaje jednak pytanie, jak dokładnie przebiegały krwawe obrzędy ofiarne Słowian. Zdaniem prof. Leszka Słupeckiego prawdopodobnie polegały przede wszystkim na obcięciu głowy, połączonym czasem z ćwiartowaniem lub obcięciem członków. Jednak kto tego dokonywał: kapłan, jego pomocnik czy wódz? I gdzie to robiono? Przypuszcza się, że  w świętych gajach oraz nad wodami. Pewności jednak nie ma.   

Problem w tym, że poza zapiskami kronikarzy istnieje niewiele świadectw, które mogłyby potwierdzić fakt obrzędowego mordowania ludzi. Te ślady archeologiczne, którymi dysponujemy, są natomiast niejednoznaczne i do tej pory wywołują dyskusje w środowisku naukowym. Na stanowiskach na Pomorzu w Jabłończycy Wielkiej (pow. Byków), w okolicach Chojnic, w Kałdusie w gminie Chełmno, w okolicach Cedyni czy w Dębczynie (pow. Białogard) znaleziono wiele grobów z rozczłonkowanymi szkieletami ludzkimi, po odcięciu głowy i kończyn oraz z widocznymi śladami krępowania. Według naukowców przynajmniej część z tych ciał może należeć do osób złożonych rytualnie w ofierze.

Znaleziska mające wskazywać na krwawe obrzędy w równym stopniu zyskują akceptację, jak i są odrzucane przez badaczy jako niewiarygodne. – Nie mamy żadnych bezpośrednich dowodów na to, że Słowianie praktykowali składanie ofiar z ludzi. Nie każdy dziwny pochówek, np. głowa w nogach czy zwłoki znalezione w bagnie, muszą być (jak chce wielu archeologów) pozostałościami owych ofiar. W tamtych czasach również dokonywano ścięcia bądź ćwiartowania jako formy kary śmierci. Podobnie śmierć przez utopienie w bagnie (była to śmierć dość powolna, a więc bolesna dla skazanego) mogła być formą kary – mówi dr hab. Dariusz Sikorski z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. 

– Jak rozstrzygnąć, czy nieboszczyk został złożony w ofierze, czy też po prostu dokonano egzekucji? Ślady na kościach mogą być takie same. W przypadku Słowian z czasów pogańskich często nawet nie dysponujemy szkieletami, bo stosowano ciałopalenie. I to w takim obrządku, że na wielu terenach (w tym większości Polski) znalezienie cmentarzysk jest problemem – dodaje prof. Leszek Słupecki.

Wątpliwości w środowisku badaczy dawnej Słowiańszczyzny są charakterystyczne dla stanu naszej wiedzy o tych ludach. Wśród naukowców nie brak sceptyków i pesymistów. Swego rodzaju podsumowaniem stało się nawet hasło, które ukuł prof. Stanisław Urbańczyk, autor m.in. „Religii pogańskiej Słowian”: „historia badań nad religią Słowian jest historią rozczarowań”.