To miała być wojna, która na zawsze wymaże pogaństwo z Połabia, a Słowian tam żyjących albo schrystianizuje, albo wytępi. Z takim nastawieniem wyruszyło na krucjatę 100 tys. wojska pod wodzą niemieckich książąt. Nie docenili jednak wroga. 

Chrystianizacja Słowian

Słowiańszczyzna w XII wieku była już prawie cała chrześcijańska. W państwie Polan wiara w Chrystusa stanowiła religię państwową od blisko 150 lat. Podobnie na południu w Czechach i na wschód – na Rusi. Wśród Słowian przyjęcia nowej religii uparcie odmówiły tylko plemiona połabskie zamieszkujące tereny dzisiejszych północnych Niemiec: Wieleci, Obodrzyci, Ranowie.

Największy opór stawili Obodrzyci (w Meklemburgii-Pomorzu Przednim). Ci świetni wojownicy, ale także żeglarze i piraci, nieraz zapuszczali się do Skandynawii i północnych Niemiec. Dwa razy zrównali z ziemią Hamburg. „Aż do połowy XII wieku to Słowianie Zachodni, a nie Skandynawowie, byli potęgą morską na Bałtyku. To Duńczycy bali się Słowian, w tym piratów obodrzyckich, a nie na odwrót. Znane są przypadki, kiedy całe floty duńskie uciekały w XII wieku na sam widok statków słowiańskich” – komentuje pisarz Artur Szrejter, autor książki „Pod pogańskim sztandarem. Dzieje tysiąca wojen Słowian połabskich”. 

W połowie XII w. nieuchronnie jednak nadszedł kres słowiańskiego świata na Połabiu. W 1147 r. papież Eugeniusz III ogłosił II wyprawę krzyżową. Przystał zarazem na propozycję saskich możnowładców: po co zapuszczać się do Palestyny, skoro panowie niemieccy mają niewiernych pod bokiem? Sasi dostali więc dyspensę: mogli siłą chrystianizować słowiańskich sąsiadów. Także inni zbrojni, którzy pragnęli zbawienia, a nie udali się do Ziemi Świętej, winni byli zrobić to samo. I tak do brutalnego nawracania Słowian ruszyła wielka armia. W sukurs Niemcom poszli Duńczycy i Polacy – w osobie wielkopolskiego księcia Mieszka III. 

Jacy byli Połabianie?

Krucjata stanowiła zwieńczenie krwawych walk trwających już prawie dwieście lat. Zaczęły się na dobre w 937 r., kiedy cesarz Otton I założył Marchię Wschodnią, a panowie i kler niemiecki zaczęli przeć na wschód. Napotkali tam zaciekły opór. Jak pisał kronikarz Widukind w X w., Słowianie „woleli wojnę niż pokój, wyżej stawiając drogą wolność od zupełnej nędzy. Jest to bowiem rodzaj ludzi twardy i wytrwały w trudzie”. Odnosili spektakularne sukcesy. Na przykład w 983 r. zjednoczeni Wieleci, Obodrzyci i Ranowie, wykorzystując konflikty w cesarstwie, wzniecili na Połabiu antyniemieckie powstanie. Skutkiem było zatrzymanie na dłuższy czas Ostsiedlung, czyli wschodniego osadnictwa.

Zdarzało się jednak – mimo wspólnoty językowej, kulturowej i wspólnego niemieckiego wroga – że braterstwa i solidarności wśród plemion połabskich nie było. Wręcz przeciwnie. Gdy tylko pojawiła się okazja, wchodziły w sojusze choćby i ze znienawidzonymi Sasami, by tylko złupić i zniszczyć sąsiada. Tak było w 955 r., gdy Połabie najechały wojska cesarza Ottona I. Zjednoczeni Obodrzyci i Wieleci wciągnęli Niemców w pułapkę, ściągając ich na bagna. Następnie otoczyli wroga, któremu groziła śmierć z wycieńczenia. Wtedy z pomocą Niemcom ruszyli również znający te tereny Ranowie z Rugii. Oni wyprowadzili wojska cesarskie z pułapki, doprowadzając do rzezi Słowian. 

Opór Słowian połabskich

W odpowiedzi na niemiecko-duńską ekspansję, która czasem przybierała formę eksterminacji, Słowianie organizowali akcje odwetowe. Kroniki pełne są też relacji o torturowanych i mordowanych księżach, którzy próbowali nawracać niepokornych pogan. Nienawiść do chrześcijaństwa stała się spoiwem plemiennej tożsamości. „W chrystianizacji ziem polskich zagrożenie niemieckie nie odgrywało decydującej roli. Zaś na Połabiu było odwrotnie – nowa religia od zawsze była kojarzona z wrogimi Niemcami, przede wszystkim Sasami, co powodowało olbrzymi opór przeciwko nowemu: opór zarówno militarno-polityczny, jak religijny” – komentuje Artur Szrejter. 

W 1066 r. podczas buntu obodrzyckiego przeciw schrystianizowanemu księciu Gotszalkowi biskup Jan ze Szkocji został pobity kijami, potem paradowano z nim od wsi do wsi, a w końcu poćwiartowano i poświęcono bogom. Śmierć dosięgła też samego Gotszalka. Skąd ta zaciekłość? Słowianie po zachodniej stronie Odry wyróżniali się na tle „kuzynów” ze wschodu wyjątkowo zażartą religijnością, której próżno szukać na polańskich równinach. Nasi przodkowie zapewne nie budowali świątyń, a przynajmniej te się nie zachowały. Modlili się w tzw. świętych gajach. Na Połabiu zaś – być może w reakcji na intensywną akcję chrystianizacyjną – plemiona budowały bogom okazałe przybytki. Kronikarze wspominają m.in. o świątyni Redarów w Radogoszczy czy o sanktuarium Świętowita w Arkonie, którego miało strzec aż 300 wojów. 

Kim był Niklot?

Kiedy w roku 1147 ruszała krucjata połabska, po dwustu latach wojen Obodrzyci znajdowali się już na skraju biologicznej zapaści. Po dawnym związku obodrzyckim (który tworzyli obok nich Połabianie, Wagrowie i Warnowie) pozostało wspomnienie. Od 1129 r. władzę w okrojonym kraju sprawował Niklot. Wiemy o nim niewiele. Prawdopodobnie pochodził z lokalnego możnego rodu i został wybrany na wodza przez wiec. Początkowo nie radził sobie zbyt dobrze. Na północy – na terenach Wagrów – rządził duński książę Kanut Lavard. Kiedy ruszył na ziemie pogan, pokonał Niklota i wtrącił go do lochu. Wódz Obodrzyców musiał się ukorzyć i zapłacić okup. Wkrótce jednak karta się odwróciła. 

Rok później duński książę został zamordowany przez swoich kuzynów na Zelandii. Niklot zaś wykonał sprytny manewr polityczny. Zdając sobie sprawę, że kraj potrzebuje spokoju, szukał porozumienia z cesarzem. Dlatego w 1130 r. uznał zwierzchność Lotara III. Było to zagranie czysto polityczne. Zrobił to z pominięciem saskich możnowładców, którzy bezpośrednio zagrażali jego ludowi. Przez kilkanaście lat udawało się mu utrzymywać pokój, nie płacąc za to wyparciem się tradycji i religii. Wydawało się, że pogańskie księstwo może przetrwać. 

NiklotPomnik Niklota w niemieckim mieście Schwerin. Fot. Shutterstock

Atak na Połabie

Wszystko się zmieniło, gdy zmarł Lotar III (1137), a kilka lat później władcą Sasów został Henryk Lew (1142). Wkrótce papież wezwał do zorganizowania nowej krucjaty. 18-letni ambitny książę, który chciał i potrzebował militarnego sukcesu oraz uznania Rzymu, gorąco poparł ten pomysł. Rycerstwo niemieckie również podchwyciło tę ideę.

Także w ogarniętej wojną domową Danii przerwano działania wojenne, by każdy mężczyzna, który chciał być zbawiony, mógł ruszyć przeciw niewiernym. Z „Saracenami północy” chcieli walczyć również rycerze włoscy, francuscy i inni. Na stosunkowo małe i wyniszczone wojnami Połabie ruszyło ponad 100 tys. zbrojnych. Albrecht Niedźwiedź – margrabia Marchii Północnej wystawił 60 tys. wojów, Henryk Lew – około 40 tys. Wśród tego wojska nie brakło fanatyków, a także zwykłych mętów i zbirów z Europy. 

Triumf Niklota

Niklot zdawał sobie sprawę, że czekanie na tak silnego wroga może skończyć się tragedią. Dlatego wykonał atak uprzedzający. 26 czerwca 1147 r. słowiańskie statki pełne wojów zaatakowały niemiecką Lubekę. Siły saskie były zupełnie zaskoczone. Obodrzyci puścili z dymem ich flotę, wyrżnęli załogę i zdobyli sąsiednią twierdzę Segeberg. Lecz to był dopiero początek wojny. Plan krzyżowców zakładał bowiem równoczesny atak z północy – floty duńskiej, oraz lądem – sił saskich i sprzymierzonych. Te ostatnie miały uderzyć na największe grody: obodrzycki Dubin i wielecki Dymin. Po ich zdobyciu rozpędzeni chrześcijanie zamierzali zrównać z ziemią rańską Arkonę, raz na zawsze wypleniając pogaństwo z Połabia. Niklot wiedział, że wojna na dwa fronty skończy się klęską. Na szczęście tym razem zdawali sobie z tego sprawę również Ranowie. 

Gdy w lipcu 1147 r. duńskie statki przybiły do brzegu na terenach Obodrzyców u ujścia Warnawy, na horyzoncie pojawiły się łodzie Słowian. Ta niespodziewana odsiecz zaskoczyła Duńczyków. Dali się nabrać na psychologiczny chwyt. Ranowie wykonywali manewry, jakby chcieli przyblokować flotę wroga od strony morza, co sugerowało, że szykują się do walki, a na miejsce płyną już posiłki. By wzmocnić to wrażenie, niektóre statki celowo ucharakteryzowali na łodzie Pomorzan. Duńczycy połknęli haczyk: obawiając się klęski, po prostu uciekli.

Z kolei na lądzie siły Sasów i sprzymierzonych zamiast z marszu wziąć grody Słowian, ugrzęzły w długim oblężeniu, co rusz nękane nocnymi wypadami. Z rozkazu Niklota dywersanci atakowali obozy, odcinali zaopatrzenie i komunikację między rozsianymi Sasami. Najeźdźcom zaczął doskwierać głód i choroby. Wycieńczeni twardą batalią szukali rozejmu. Ostatecznie wielka wyprawa, która miała zmieść pogan z Połabia, skończyła się fiaskiem. Co prawda Niklot przy zawieraniu pokoju zobowiązał się do przyjęcia chrześcijaństwa, jednak w praktyce nic to nie znaczyło. Nie obiecał, że przyłoży rękę do chrystianizacji kraju, a sam nigdy się nie ochrzcił. 

Koniec słowiańskiego Połabia 

Jednak odparcie krucjaty tylko odwlekło to, co nieuchronne. 13 lat później, gdy Niklot odrzucił kolejne żądanie przyjęcia chrztu, Henryk Lew we współpracy z duńskim królem Waldemarem I wrócił na obodrzyckie ziemie. Wódz pogan musiał się wycofywać, zostawiając za sobą spalone grody. Wrogowie oblegli go w Orlu nad rzeką Warnawą. Słowianie tradycyjnie gwałtownymi wypadami nękali wroga. Tym razem jednak Duńczycy i Sasi byli sprytniejsi. Przygotowali pułapkę na dywersantów. Wiedząc, że słowiańskie siły atakowały dostawy żywności i broni, wypuścili przed gród rycerzy przebranych za pachołków. Pod sukmanami wojownicy mieli jednak zbroje.

Mistyfikacja zakończyła się sukcesem. Rycerze nie spodziewali się jednak, że w wyniku podstępu zginie sam Niklot! „Wpadł między nich na bardzo szybkim koniu, chcąc któregoś przebić. Jednakże włócznia dotarła do pancerza i odskoczyła po daremnym ciosie. Gdy wtedy Niklot chciał powrócić do swoich, został nagle otoczony i zabity. Rozpoznano jego głowę i zaniesiono do obozu. Wielu zdumiewało się, że tak wielki mąż za wolą Bożą padł sam jeden wśród wszystkich swoich. Wtedy synowie jego, dowiedziawszy się o śmierci ojca, podpalili Orle, i zaszyli się w lasach, rodziny zaś swoje przenieśli na okręty” – wspominał kronikarz Helmold.

Synowie Niklota – Warcisław i Przybysław – próbowali jeszcze walczyć, jednak napór niemiecki był coraz mocniejszy. Henryk Lew sprowadził na ziemie Obodrzyców prawdziwe Wunderwaffe tamtych czasów – potężne machiny do niszczenia bram w grodach oraz wielkie wieże oblężnicze. Warcisław szybko trafił do niewoli i został publicznie stracony. Przybysław, mimo pewnych sukcesów, ostatecznie złożył broń i stał się lennikiem niemieckich panów. „Stwierdził, że dalsza walka nie ma sensu. I rzeczywiście już nie miała, bo nie miał już kto walczyć. Cały jego kraj był zniszczony. I tak właśnie nastąpił koniec państwa Obodrzyców – nie tyle na skutek spektakularnej klęski militarnej, ile klęski demograficznej” – komentuje Artur Szrejter.

Jak wspominał kronikarz Helmold, okoliczne ziemie przez ciągłe wojny zamieniły się w pustynię. „Resztki Słowian, jeśli gdzie pozostały, z braku żywności i spustoszenia pól tak silnie głodem dotknięte zostały, że tłumami uciekały do Pomorza albo do Duńczyków, którzy bez żadnej litości sprzedawali ich Polakom, Serbom i Czechom” – pisał, wspominając o procederze handlu niewolnikami z rozbitych plemion.

Po Obodrzycach przyszedł też kres na wojowniczych żeglarskich Ranów. 12 czerwca 1168 r. potężną Arkonę z wielką świątynią Świętowita zdobyli Duńczycy. Obalili posągi bogów. Była to nie tylko demonstracja siły. Słowianie połabscy tak wielką wagę przywiązywali do religii, że w momencie zniszczenia bóstw sami czuli się ostatecznie pokonani. Po zniszczeniu Arkony zostali przymusowo ochrzczeni, a ich ziemie włączono do duńskiej diecezji Roskilde. 

Marcin Moneta – dziennikarz prasowy i radiowy, pisał m.in. w „Świecie Wiedzy”, „Wiedzy i Życiu”.