15 marca 1493 r. wreszcie ustała sztormowa pogoda i Martín Alonso Pinzón, kapitan karaweli La Pinta, pomyślał, że los się do niego uśmiechnął. Był już blisko domu. Minęło 8 miesięcy, odkąd w poszukiwaniu zachodniej drogi do Indii wypłynął z rodzinnego Palos w Hiszpanii. W tej niebezpiecznej podróży przez nieznane wody Atlantyku, do której namówił go szalony obcokrajowiec Kolumb (pokazując włoskie mapy i przekonując królewskim glejtem), Pinzónowi towarzyszył na statku La Niña młodszy brat Vicente.

W październiku 1492 r. żeglarzom udało się dopłynąć do nieznanych wcześniej Europejczykom wysp. Kolumb, dowódca wyprawy, ogłosił te ziemie własnością ich królewskich mości – Izabeli Katolickiej i Ferdynanda. Żeglarze spędzili po drugiej stronie oceanu Boże Narodzenie, ale już w styczniu Kolumb zdecydował, że do dalszej eksploracji będzie potrzebował więcej ludzi i statków, dlatego zarządził powrót. Po kilku dniach żeglugi w kierunku Hiszpanii groźny sztorm rozdzielił powracające z Nowego Świata okręty. Kiedy więc pod koniec lutego 1493 r. Martín Pinzón dopływał do galisyjskiego portu Bayona, był przekonany, że tylko jemu udało się pokonać ocean. 

Zawiedzione nadzieje

Zaraz posłał do hiszpańskich monarchów list, w którym zawiadamiał ich o odkryciu nowych ziem na zachodzie. Czuł, że ma do tego prawo. To z jego karaweli po raz pierwszy dostrzeżono stały ląd (wyspę Guanahani, dziś zaliczaną do Archipelagu Bahamów). To jemu udało się uspokoić buntownicze nastroje załogi z żaglowca Kolumba, kiedy wydawało się, że wyprawa zawróci do Hiszpanii. Wreszcie to jego żeglarskie umiejętności kilkakrotnie uchroniły całą ekspedycję przed morską katastrofą.

Kapitan Pinzón zostałby więc prawdopodobnie bohaterem narodowym, a w większości hiszpańskich miast stałyby dziś pomniki ku jego czci, gdyby nie to, że kiedy 15 marca dotarł do Palos, w porcie bujała się już zakotwiczona La Niña, karawela jego brata. A to oznaczało, że na jej pokładzie przypłynął też Krzysztof Kolumb. W grudniu jego żaglowiec Santa Maria zatonął bowiem w okolicach dzisiejszego Haiti. Kolumb musiał wracać na statku Vicente Pinzóna. I jak się okazało – wbrew przypuszczeniom Martína – przeżył i mógł teraz osobiście opowiedzieć królowej i królowi o sukcesie wyprawy. Przez kilka lat cierpliwie przekonywał ich, że istnieje zachodnia droga do Indii, dzięki której Kastylia będzie mogła skutecznie rywalizować z Portugalią

Monarchowie zgodzili się w końcu sfinansować wyprawę. Docierając do Nowego Świata, Kolumb dopiął więc swego i miał nadzieję, że namówi parę królewską na kolejne ekspedycje. 

Martín Pinzón, mimo swych zasług, musiał usunąć się w cień. Wprawdzie otrzymał od monarchów odpowiedź na list wysłany z Bayony, ale – jak można się było domyślać – władcy woleli o wyprawie rozmawiać z Kolumbem, a Pinzónowi odmówili nawet audiencji.

Święto szarlatana

Martín Pinzón zmarł wkrótce po powrocie do Hiszpanii, a o roli, jaką odegrał w odkryciu Ameryki, dość szybko zapomniano. Niesłusznie – przekonuje Gary Knight w wydanej w USA książce „Forgotten Brothers”.

– Najwyższy czas, żeby moi rodacy dowiedzieli się, kto rzeczywiście odkrył Amerykę. Uważam, że nie powinniśmy obchodzić Dnia Kolumba, a jeśli już to Dzień szarlatana – mówi Gary Knight. – Kolumb zgarnął wszystkie zaszczyty, mimo że dowody na decydujący udział Pinzónów w sukcesie wyprawy są oczywiste.

O jakich dowodach mówi? Kolumb jako jedyny uczestnik wyprawy z 1492 r. prowadził przecież dziennik podróży i (jak przyznaje nawet Knight) dzięki temu to jego wersja zdarzeń przetrwała do dziś. Według Knighta pozostają jednak inne źródła. Amerykanin zwraca uwagę, że odmienna wizja wyprawy Kolumba rysuje się np. w zeznaniach, które składano na kastylijskim dworze już po śmierci admirała. 

– Około 30 lat po wyprawie odbyło się wysłuchanie potomków Pinzónów, którzy za zasługi przodków domagali się tytułu szlacheckiego – tłumaczy Knight. Na świadków powołano m.in. uczestników I wyprawy Kolumba. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że odkrycie Nowego Świata nie byłoby możliwe bez braci Pinzón. 

Legenda Kolumba ma jednak mocne podstawy. Wielu historyków nie widzi powodu, aby wyróżniać dwóch mało znanych hiszpańskich żeglarzy kosztem wielkiego odkrywcy. Prof. Samuel Eliot Morison, autor książki „Admiral of the Ocean Sea” (zdobyła nagrodę Pulitzera w 1943 roku), uważał, że bracia Pinzón byli zwykłymi żeglarzami, którzy wypełniali po prostu rozkazy prawdziwego i jedynego lidera wyprawy – Kolumba. Z kolei Siegfried Fischer-Fabian w książce „Krzysztof Kolumb. Bohater czy łotr” pisze, że dla Pinzónów wyprawa do Indii stanowiła tylko zyskowną przygodę, a dla Kolumba prawdziwą życiową misję. Również portugalski badacz Manuel Rosa, znany w Polsce z książki „Kolumb. Historia nieznana”, przypomina, że to Kolumb był mózgiem ekspedycji, podczas gdy Pinzónów skuszono perspektywą zysków.

– Priorytetem braci Pinzón był biznes, który prowadzili, a dwa statki oddane do dyspozycji Kolumba stanowiły po prostu spłatę długów wobec Korony – mówi Rosa. – To Kolumb zdecydował, którędy i dokąd popłyną. Bracia nie mieli w tej sprawie wiele do powiedzenia.

Przygotowania do wyprawy

Jak doszło do spotkania żeglarzy z podróżnikiem planującym wyprawę przez Atlantyk? Przecież wcześniej nie zapędzali się dalej niż na Wyspy Kanaryjskie. Gdy w 1492 r. upadła Grenada i zakończyła się kilkusetletnia rekonkwista, Izabela i Ferdynand mogli wreszcie zająć się polityką zagraniczną. Zdecydowali więc, że poprą projekt Kolumba. Koszty planowanej przez niego wyprawy, na którą wcześniej nie zgodził się król Portugalii, były jednak wysokie. Monarchowie sfinansowali więc połowę, część zapłacił Kolumb, a resztę musieli wyłożyć zadłużeni wobec Korony mieszkańcy Palos i okolic. 

Specjalny królewski glejt, uprawniający Kolumba do zorganizowania ekspedycji, został odczytany z ambony kościoła św. Jerzego w Palos. Mieszkańcy miasta nie zareagowali jednak entuzjastycznie. Jako obcokrajowiec Kolumb nie cieszył się w Hiszpanii zaufaniem. Szybko rozniosła się informacja, że jest wprawdzie doskonałym nawigatorem, ale nigdy wcześniej nie dowodził statkiem. W dodatku zmienił nazwę jednego z przekazanych mu żaglowców, którym miał dowodzić, co uznano za zły znak. 

Portret Vicente Yáñez Pinzón fot: Getty ImagesPortret Vicente Yáñez Pinzón, fot. Getty Images

Właśnie wtedy do gry weszli szanowani w Palos bracia Pinzón – kupcy, żeglarze i właściciele okrętów. Gdyby nie popularność, którą cieszyli się wśród marynarzy, nie udałoby się pewnie skompletować załogi. Oddali też do dyspozycji Kolumba dwa własne statki, za co obiecał im udział w zyskach. I tak oto dotąd nieznani szerzej hiszpańscy żeglarze dali się namówić na wyprawę, która okazała się nie tylko największą przygodą ich życia, ale przeszła do historii odkryć geograficznych.

Łąka z wodorostów

Żaglowce wypłynęły z Palos 3 sierpnia, kierując się w stronę Wysp Kanaryjskich. Podróż nie wzbudzała na początku większych emocji. Marynarze świetnie znali te tereny. Właściwa wyprawa zaczęła się dopiero kilka tygodni później, kiedy żaglowce opuściły już archipelag, kierując się na zachód Atlantyku. Pogoda sprzyjała śmiałkom, ale już wkrótce dał o sobie znać strach przed nieznanym. 

Knight podkreśla, że zagrożenie buntem coraz bardziej zniecierpliwionej załogi pojawiło się przede wszystkim na żaglowcu nielubianego Kolumba. – Marynarze ufali braciom Pinzón, pływali przecież z nimi od lat – mówi Knight. – Tymczasem Kolumb, choć niewątpliwie wizjoner i zdolny polityk, nie był doświadczonym kapitanem i zadzierał nosa.

Nawet jednak bracia Pinzón przestali sobie radzić ze zmiennymi nastrojami załogi, kiedy żaglowce wpłynęły na Morze Sargassowe, przypominające niekończącą się łąkę złożoną z wodorostów. Od tego momentu przerażeni marynarze nie przestawali dopytywać o to, kiedy ujrzą obiecaną Japonię i Chiny. Kolumb próbował zwodzić załogę. Jak? Według Jesúsa Vareli Marcosa z Uniwersytetu Valladolid odkrywca prowadził dwa dzienniki okrętowe. Jeden powstawał na jego własny użytek, a drugi, w którym zaniżał przebyty dystans – dla załogi. Czas jednak mijał i nawigacyjne sztuczki przestały działać. Marynarzy trawił coraz większy niepokój. Cierpliwość stracił również M. Pinzón, który zaczął namawiać Kolumba na zmianę kursu, argumentując, że jeśli mają jeszcze cokolwiek odkryć, muszą płynąć na południowy zachód. Kolumb nie chciał się jednak zgodzić. 

Miał swoje racje. Opierał się na bogatym doświadczeniu, które zdobył w Portugalii. Miał tam kontakt z najlepszymi kartografami królestwa, a – jak podaje kronikarz Bartolomé de las Casas (dominikanin i obrońca Indian) – portugalski król pozwolił mu nawet oglądać mapy wyrysowane przez Bartolomeu Diasa, odkrywcę Przylądka Dobrej Nadziei

Czy Kolumb, tak dobrze poinformowany nawigator, mógł się więc mylić? Historyk Jesús Varela Marcos i Gary Knight twierdzą, że tak, i podkreślają, że Pinzón również znał się na nawigacji. W czasie licznych podróży odwiedził m.in. Rzym, gdzie w bibliotece papieża Innocentego VII miał okazję studiować dokumenty, w których była mowa o ziemiach znajdujących się na zachód od Półwyspu Iberyjskiego. 

Kłotnia o prawidłową nawigację

Spór o kurs zauważyła załoga. Napięcie rosło. 6 października losy wyprawy zawisły na włosku. Zdesperowana załoga podniosła bunt, a według Knighta i Marcosa Kolumb przestał panować nad ekspedycją. Inicjatywę przejął M. Pinzón.

W obliczu otwartego buntu załogi (opisuje go szczegółowo, na podstawie zeznań kuzyna Martína Pinzóna z 1515 r., kronikarz Gonzalo Fernández de Oviedo) bracia Pinzón stawiają Kolumbowi ultimatum. Dają mu 3 dni na dotarcie do stałego lądu, a jeśli się nie uda, wszystkie statki zawrócą do Hiszpanii. Przyparty do muru Kolumb zgadza się na wszystko, nawet na zmianę kierunku żeglugi. 

Ziemia na horyzoncie

Historycy nie są zgodni, kiedy opisują ostatnie godziny przed upływem ultimatum. Według las Casasa Kolumb zebrał załogę na pokładzie Santa Marii i za wypatrzenie lądu obiecał – prócz gwarantowanych przez królową 10 tys. marawedi (dawna moneta hiszpańska ze złota lub srebra) – kosztowny jedwabny płaszcz. Jednak – jak podaje hiszpański kronikarz – to sam Kolumb miał ostatecznie zauważyć na horyzoncie łunę zwiastującą stały ląd. 

Według innych historyków po tym, jak na sugestię Pinzóna żaglowce zmieniły kurs na południowy zachód, to Rodrigo de Triana, marynarz z La Pinty, pierwszy dostrzegł nad ranem 12 października brzeg jakiegoś lądu. M. Pinzón rozkazał strzelać z armat na znak, że wreszcie dopłynęli do „Indii”. „Niestety Triana nie dostał obiecanej nagrody, za którą mógłby się przecież utrzymać do końca życia – zwraca uwagę Knight. – Sukces Triany i Pinzóna przywłaszczył sobie po powrocie Kolumb, co najlepiej świadczy o tym, jakim był człowiekiem”. 

Nic dziwnego, że stosunki między Pinzónem i Kolumbem nie układały się najlepiej. Według tego pierwszego obcokrajowiec nie miał pojęcia o żeglowaniu, czego dowodem było notoryczne podpływanie zbyt blisko brzegu. Ostrzegał nawet brata, aby nie zbliżał się do żaglowca Kolumba, bo zachowanie admirała grozi katastrofą. W końcu Pinzón miał dość i 21 listopada La Pinta znika z pola widzenia pozostałych żaglowców. M. Pinzón bez pytania o zgodę żegluje do brzegu Babeque (dzisiejsza wyspa Great Inagua), o której opowiadali tubylcy. Przy okazji odkrywa dzisiejszą Jamajkę. Nie ma go przy pozostałych dwóch statkach nawet w Wigilię Bożego Narodzenia, nie może więc zapobiec zatonięciu żaglowca Kolumba. Na szczęście – jak podkreśla Knight – dzięki ostrzeżeniom Pinzóna La Niña dowodzona przez Vicente wychodzi z całej opresji bez szwanku: „Gdyby nie jego przezorność, większość żeglarzy nie miałaby czym wrócić do Hiszpanii. Kolejny raz bracia Pinzón uratowali wyprawę przed katastrofą”.

Kiedy 6 stycznia Kolumb decyduje się podnieść kotwicę i wziąć kurs na zachód, na horyzoncie pojawia się niespodziewanie La Pinta. Pinzón tłumaczy później swoją kilkutygodniową nieobecność tym, że się zgubił. Kolumb udaje, że mu wierzy, i dwaj rywale zawieszają broń. Jak pisze Varela Marcos, Kolumbowi zależy zapewne na tym, by zachować zniknięcie La Pinty w tajemnicy i nie narazić się na zarzut, że Hiszpan odkrył więcej od niego. Poza tym Kolumb zdaje sobie zapewne sprawę, że bez braci, ich doświadczenia i żaglowców nie wróci do Hiszpanii i nie opowie królowej Izabeli o wyprawie. Nie czuje się jednak dobrze w nowej sytuacji. Hiszpańska załoga żaglowca La Niña, na którym płynie, wyraźnie go lekceważy. 

Z notatek w jego dzienniku wynika wręcz, że musi osobiście zająć się aprowizacją i przygotowaniem zapasów wody na powrót, co zdaniem kronikarzy nie było zajęciem godnym admirała. Gonzalo Fernandez de Oviedo, hiszpański historyk, sugeruje nawet, że niechęć do Kolumba była tak duża, iż bracia Pinzón rozważali jego uwięzienie. Nie ma na to jednak dowodów, a obecność kilku królewskich przedstawicieli wciąż gwarantowała Kolumbowi nietykalność. To on podejmuje w końcu decyzję o powrocie.

Kierunek Hiszpania

Pogoda nie zapowiadała się już na tak spokojną jak w drodze do Nowego Świata. Przełom stycznia i lutego bywa na Atlantyku niezwykle burzliwy. W 1493 r. wiały podobno wiatry niespotykane od 50 lat.

– W tej sytuacji sama wiedza nawigacyjna Kolumba nie na wiele się mogła przydać. Ze sztormami, na które trafiła wyprawa, mogli sobie poradzić tylko znakomici żeglarze, właśnie tacy jak bracia Pinzón – przekonuje Knight. – Admirał był w czasie powrotu tak przerażony, że siedział cały czas w swojej kajucie. Obawiał się najgorszego, dlatego przygotował zawczasu raport z podróży, który umieścił w dwóch zalakowanych beczkach.

Z powodu katastrofalnej pogody żaglowce znów się rozdzieliły. Kiedy pod koniec lutego 1493 r. Kolumb i Vicente znajdowali się jeszcze gdzieś w pobliżu azorskiej wyspy Santa Maria, Martín Pinzón dobijał już do portu w Bayonie. Miał więc tydzień przewagi nad bratem. W Hiszpanii nie czekały jednak na niego fanfary. Varela Marcos w pracy „Kolumb i Pinzón. Odkrywcy Ameryki” pisze, że kronikarze zupełnie pominęli przybycie La Pinty do Bayony. Jego zdaniem zdecydowały o tym względy polityczne.

– Taka była widocznie wola pary królewskiej. Ówcześni kronikarze doskonale to wyczuli i np. Bartolomé de las Casas w swojej relacji z podróży Kolumba pomija rolę Pinzóna i wyolbrzymia zasługi admirała – czytamy w pracy Vareli Marcosa. Pozycję Martína Pinzóna osłabiła także jego choroba. Zatrzymał się w Bayonie na kilkudniowy odpoczynek, żeby wyzdrowieć, wskutek czego Kolumb go ubiegł i wrócił do Palos pierwszy. 

Kolumb faworyzowany przez królową Izabelę

Po śmierci Martína nikt z rodziny Pinzón nie uczestniczył już w kolejnych wyprawach Kolumba. Zresztą pewnie sam admirał sobie tego nie życzył. Vicente Pinzón nie porzucił jednak morza. Okazało się, że król Ferdynand o nim nie zapomniał. Podobno tylko królowa Izabela wyraźnie faworyzowała Kolumba.

– Król darzył braci olbrzymim szacunkiem, a po śmierci Martína uznawał Vicente za jednego ze swoich najlepszych nawigatorów – mówi Knight. – Vicente razem z Amerigiem Vespuccim założyli nawet szkołę nawigatorów.  

Ferdynand nie pozwolił też na zmonopolizowanie przez Kolumba i jego rodzinę wypraw do Nowego Świata. Jeszcze za życia odkrywcy król zarządził ekspedycję z udziałem Vicente Pinzóna i Vespucciego. Do Pinzóna uśmiechnęło się w końcu szczęście – w 1499 r. odkrył Amazonkę. Jego nazwisko zna dziś większość Brazylijczyków.

– Mam nadzieję, że moi rodacy, dla których zupełnie niesłusznie to Kolumb jest dziś bohaterem, też kiedyś docenią braci Pinzón. Właśnie po to napisałem książkę – mówi Gary Knight.