– To kamień milowy w rozwoju ludzkości – ogłosiła dzisiaj ONZ. 15 listopada 2022 r. na świat przyszedł 8-miliardowy mieszkaniec Ziemi. Stało się to zaledwie jedenaście lat i jeden miesiąc po tym, jak została przekroczona poprzednia granica wielkości ludzkiej populacji, czyli siedem miliardów.

Na Ziemi żyje 8 miliardów ludzi

Tempo powiększania się ludzkości w ciągu ostatnich pięciu dekad było gigantyczne. Na początku XIX w. było nas około miliarda. W 1950 r. - 2,6 mld. 5-miliardowy człowiek przyszedł na świat w 1987 r. W 1999 r. ludzkość urosła do 6 miliardów. W październiku 2011 r. przekroczona została granica 7 miliardów. Tym samym mamy za sobą okres regularnych wzrostów o miliard w ciągu nieco powyżej dekady.

– To okazja, by świętować naszą różnorodność, uznać wspólnotę człowieczeństwa i podziwiać postępy w medycynie, które doprowadziły do wzrostu średniej długości życia i drastycznego zmniejszenia śmiertelności niemowląt – skomentował António Guterres, sekretarz generalny ONZ. – Jednocześnie jednak ten moment przypomina nam o naszej wspólnej odpowiedzialności za planetę i o zobowiązaniach, jakie mamy względem siebie samych – dodał.

Kiedy na Ziemi będzie najwięcej ludzi?

Tak szybki, spektakularny wzrost liczby ludności już się nie powtórzy. ONZ prognozuje, że na pojawienie się na Ziemi następnego miliarda będziemy czekać kolejne piętnaście lat. 9-miliardowy mieszkaniec Ziemi urodzi się w 2037 r. W 2050 roku ma być nas 9,7 mld, a szczyt liczby ludzkości przypadnie na lata osiemdziesiąte tego wieku. Wtedy na Ziemi będzie żyło ok. 10,4 mld ludzi – i tak ma być aż do początku następnego stulecia.

Czy to pewne, że krzywa wzrostu liczby ludzi spłaszcza się? Tak. Badacze populacji zwracają uwagę, że do 2100 roku zwiększy się na Ziemi liczba osób dorosłych – ale nie dzieci. Tych bowiem już teraz w skali świata nie przybywa. Jak pisał Hans Rosling w książce „Factfulness” w 2018 r.: „liczba urodzeń na świecie ustabilizowała się na pewnym stałym poziomie, co oznacza, że okres szybkiego wzrostu populacji wkrótce się skończy”.

Ile chcemy mieć dzieci?

Dlaczego? Otóż od pięćdziesięciu lat drastycznie zmalała ilość dzieci przypadających na jedną kobietę. Do 1800 roku kobieta rodziła przeciętnie sześcioro dzieci. Dwoje nie dożywało pierwszego roku życia, kolejne dwoje – dorosłości. Tylko jedna trzecia ludzi przychodzących na świat miała więc szanse dożyć wieku, kiedy sami mogli stać się rodzicami.

Zaczęło się to zmieniać dopiero od XIX w., a szczególnie w wieku XX, kiedy nastąpił błyskawiczny rozwój medycyny i upowszechniła się opieka nad noworodkami. Coraz więcej osób dożywało dorosłości i miało własne potomstwo. Jednocześnie jednak pojawił się trend przeciwny: wskaźnik urodzeń zaczął maleć. W 2019 r. wynosił już tylko 2,5 dziecka na kobietę w skali świata, a ma spaść do 2,2 w 2050 r. Tempo przyrostu ludzkości zaczęło więc właśnie wyhamowywać.

Dlaczego tak się dzieje? Okazuje się, że ma to związek z wychodzeniem miliardów ludzi ze skrajnej biedy. Gdy poprawia się ich sytuacja, decydują się mieć mniej dzieci. Nie są one bowiem potrzebne do pracy w gospodarstwie rolnym ani jako zabezpieczenie w razie śmierci rodzeństwa. Wzrost poziomu wykształcenia i mężczyzn i kobiet plus wynalezienie antykoncepcji również przyczyniły się do ograniczenia liczby urodzeń.

Gdzie będzie najwięcej ludzi?

W tej chwili najludniejszymi państwami świata są Chiny i Indie. W obu mieszka po ok. 1,4 mld ludzi. To drugie państwo wkrótce jednak wyprzedzi pierwsze, które wchodzi w kryzys demograficzny. Już od tego roku populacja Chin zacznie się zmniejszać, a według prognoz, w przyszłym to Indie staną się najludniejszym krajem świata.

ONZ podaje, że do 2050 r. ludności będzie przybywać jeszcze w siedmiu krajach: w Kongu, Egipcie, Etiopii, Indiach, Pakistanie, Filipinach i w Tanzanii. Maleć ma ludność Europy, szczególnie Bośni i Hercegowiny, Bułgarii, Węgier, Litwy i Łotwy – a także Japonii.

Co to jest ślad materiałowy?

Zahamowanie tempa wzrostu ludzkości nie oznacza, że problemy, jakie generuje ta duża populacja ludzi dla planety, rozwiążą się same. Tak dużo ludzi trzeba wyżywić i dostarczyć im różnych innych niezbędnych dóbr. Tymczasem naukowcy od lat alarmują, że obciążamy środowisko naturalne dużo bardziej niż jest ono w stanie wytrzymać. Czyli – pozyskujemy z niego zbyt dużo ograniczonych zasobów, co prowadzi do postępującej degradacji planety.

Jednym z wskaźników używanych do oceny tego negatywnego zjawiska tzw. ślad materiałowy. Jak definiuje Główny Urząd Statystyczny, ślad materiałowy „mierzy potencjalną ilość surowców wymaganą w całym łańcuchu dostaw do zaspokojenia końcowego zapotrzebowania na dobra w danej gospodarce (np. minerałów lub biomasy)”. Czyli – ile piasku, wody, rud różnych surowców, roślin i zwierząt wykorzystujemy do produkcji żywności i innych potrzebnych nam dóbr.

Niestety, zużycie surowców rośnie szybciej niż liczba ludności świata. Co gorsza, na początku tego wieku przekroczyło już bezpieczną granicę, za którą uważa się zużywanie surowców w tempie maksymalnie 50 mld ton na rok. W tej chwili wykorzystujemy co roku prawie dwa razy tyle (w 2017 r. – 92 mld ton). Odwrócenie tego trendu – a także wprowadzenie bardzie sprawiedliwego podziału dóbr – jest więc najbardziej pilną światową potrzebą.

Źródła: ONZ, GUS