Naturalista E.O. Wilson i inni promują podejście „pół Ziemi” – połowa planety zarezerwowana jest dla dzikiej przyrody, a aktywność ludzka jest na tym terenie ograniczona. Wielkie rezerwaty są wspaniałe i niezbędne dla niektórych gatunków, ale niosą ze sobą ryzyko konieczności przesiedlania dużej liczby osób.

– Z pewnością są konieczne i prawdopodobnie potrzebowalibyśmy jeszcze 20 proc. więcej. Oznaczałoby to także, że ludzie musieliby mieszkać tuż obok, a nawet wśród dzikich zwierząt – zauważa Georgina Mace, ekspertka z University College London (UCL). W jej wizji przyszłości ludzie i inne gatunki dzielą przestrzeń praktycznie wszędzie. – Zamiast podejścia „pół Ziemi” ja chcę być elementem „całej Ziemi” – dodaje Mace. Wierzę, że takie hybrydowe myślenie będzie w 2070 r. normą. Zupełnie dzikie miejsca wciąż będą istnieć, a ludzie wciąż będą się w nich zakochiwać.

Ale możliwe, że będą wyglądać zupełnie inaczej niż obecnie. Gatunki przenoszą się w odpowiedzi na zmiany klimatyczne, dlatego niemożliwe będzie uniknięcie zmian w ekosystemach. Zamiast tego będziemy skupiać się na tym, aby na planecie zachowało się możliwie dużo gatunków w możliwie licznych populacjach. Purystyczna idea, że wszystkie gatunki można podzielić na „rodzime” lub „inwazyjne”, odejdzie do lamusa. W sumie nigdy nie miała za wiele sensu. Ekosystemy są zawsze płynne, a na większość człowiek wpływał od tysięcy lat. Zarządzanie ekosystemami nie będzie wszędzie rzeczą automatyczną.

W Nowej Zelandii i na innych wyspach, gdzie głównym zagrożeniem dla gatunków rodzimych są właśnie gatunki inwazyjne, pewnie będziemy używać stworzonych przez człowieka pułapek albo inżynierii genetycznej, aby pozbyć się przybyszów. W innych miejscach zagrożone gatunki będą potrzebowały pomocy w adaptacji, może nawet przeprowadzki do nowych siedlisk, które nie są zbyt upalne. Intensywne zarządzanie będzie niezbędne w perspektywie krótkoterminowej dla wielu gatunków.

W niektórych przypadkach odżyją tradycyjne metody dopracowywane przez tysiąclecia – te, które stworzyły piękne, pełne życia krajobrazy, jakie ujrzeli kolonizatorzy, kiedy pierwszy raz weszli na ląd, a które nieprawidłowo uznali za „dziką” naturę. Przez wiele lat skupiałam się na naukowym zgłębianiu wymierania gatunków i zmian klimatycznych, szukając rozwiązań technologicznych i politycznych. Dużo czasu zajęło mi zdanie sobie sprawy, że siły takie jak kolonializm i rasizm są częścią kryzysu klimatycznego i trzeba stawić im czoło, tworząc całościowe rozwiązanie.

Pewna analiza sugeruje, że luka w PKB na głowę między najbiedniejszymi i najbogatszymi krajami jest już 25 proc. większa, niż byłaby bez zmiany klimatu, przede wszystkim z tego powodu, że wzrost temperatury w krajach tropikalnych zmniejsza produktywność rolnictwa. Gwałtowniejsze burze, susze i powodzie już teraz uderzają w najbiedniejszych. Prawdziwa sprawiedliwość klimatyczna uczyniłaby Ziemię bardziej odporną, równocześnie pomagając ludzkości uleczyć rany po historycznych krzywdach. W pewnym sensie zmiany klimatyczne to dla nas szansa, aby rozwinąć się – dorosnąć – jako gatunek.

Ochrona lasów tropikalnych, takich jak ten, stanowiący część rezerwatu przyrody Arfak Mountains w Papui Zachodniej w Indonezji, ma kluczowe znaczenie dla dobrobytu planety. Rosnące drzewa w takich lasach - stanowiące 60 procent całej fotosyntezy na Ziemi - pochłaniają każdego roku miliardy ton dwutlenku węgla. / PHOTOGRAPH BY TIM LAMAN

W mojej rodzinie jest nowa szwaczka. Moja córka, która ma teraz 10 lat, kocha szyć. Lubię wyobrażać sobie jej życie, kiedy będzie miała lat 60. Pierwszą rzeczą, jaka przykuwa jej uwagę, gdy budzi się w swoim apartamencie w mieście w 2070 r., jest poranny ptasi chór, wielogatunkowy symfoniczny budzik. Łatwo go usłyszeć, bo nie ma hałasu pojazdów na ulicy. Włącza źródło światła zasilane z paneli słonecznych, którymi pokryty jest praktycznie każdy dach w mieście. Jej cały budynek jest zbudowany z „cegieł redukcji” z węgla wychwyconego z atmosfery.

Wstaje, pije kawę. Nie musi polować na ziarna fair trade albo kawę przyjazną ptakom, ponieważ wszystko w sklepie spożywczym właśnie takie jest. Wskakuje do zeroemisyjnego pociągu, który automatycznie zatrzymuje się na dwie minuty, bo kamery kawałek dalej wykrywają rodzinę lisów, która zbliża się do torów. Niebo jest błękitne, nieprzyćmione smogiem, mimo że jest nieco cieplej niż w 1970 r. W oddali widzi kręcące się elegancko wiatraki.

Kiedy dojeżdża do swojego przystanku, wysiada, wchodząc w gigantyczną chmurę migrujących danaidów wędrownych zmierzających w kierunki tojeści rosnących w pobliskim parku. Ludzie na przystanku przystają i pozwalają się zalać fali motyli. Dostaje wiadomość: zaproszenie na obchody 100. Dnia Ziemi – na imprezę, a nie na demonstrację. Nie ma już polityków niedowiarków, których trzeba by przekonywać. Nie ma już samochodów z silnikami spalinowymi, które trzeba by grzebać. Będzie zespół i tańce, sześć rodzajów bezmięsnych taco i ‘ehpaa – opuncja – importowana od ludu Kumeyaay zamieszkującego okolice San Diego.

Gdy idzie ulicą, zatrzymuje się i podnosi z ziemi kilka nasion eukaliptusa, a w głowie majaczą jej mgliste wspomnienia tego, jak na początku XXI w. mówiono, aby je wszystkie wyciąć, ponieważ nie był to gatunek natywny na kontynencie amerykańskim. Trzymając je w dłoni, decyduje się przyszyć je przy kołnierzyku zielonej sukienki, którą założy dziś wieczorem. Dociera do niej jeszcze jedna wiadomość: "Cześć, to ja! Mam 91 lat. I też chcę iść na tę imprezę".

 

Źródło: NationalGeographic.com: Why we’ll succeed in saving the planet from climate change