– Z łatwością można by to obciąć o połowę w ciągu 10 lat – mówi Johathan Foley, dyrektor zarządzający Project Drawdown, spółki przygotowującej analizy kosztów i korzyści rozwiązań związanych ze zmianami klimatycznymi. Technologie wykorzystujące energię wiatrową i słoneczną są już wystarczająco dojrzałe, aby można je było wdrożyć na potężną skalę, a akumulatory do przechowywania energii – na szczeblu centralnym, ale także pojedynczego gospodarstwa domowego – stają się coraz tańsze. Jednocześnie wiele przedsiębiorstw z sektora węglowego bankrutuje.

Rolnictwo, leśnictwo i wykorzystanie terenu to tematy trudniejsze. Odpowiadają one za kolejną jedną czwartą naszych emisji – głównie tlenków azotu z gnojowicy lub nawozów syntetycznych, metanu wydalanego przez bydło i CO2 ze spalania paliwa i wypalania pól. Możliwe, że do 2070 r. liczba ludności do wykarmienia wzrośnie do ponad 10 mld. Jak możemy ograniczyć wpływ rolnictwa na glebę i klimat, a jednocześnie wyprodukować tyle kalorii, ile potrzeba?

Jednym z wyjść może być zaprzestanie dopłat do produkcji mięsa i promowanie zmian, które zasięgiem obejmowałyby całe społeczeństwa, zachęcanie do spożywania żywności pochodzenia roślinnego. Zwłaszcza produkcja wołowiny wymaga najwięcej ziemi i wody – aby wyprodukować 1 kg wołowiny, trzeba nakarmić zwierzę 6 kg zbóż. Jest jednak nadzieja w postaci nowych smacznych alternatyw dla mięsa takich jak Impossible Burger lub Beyond Meat. Nie wyobrażam sobie, żeby w 2070 r. wszyscy byli weganami. Ale większość ludzi będzie po prostu spożywać mniej mięsa niż obecnie – i prawdopodobnie nie będą za nim tęsknić.

A co z samymi gospodarstwami rolnymi? Ekolodzy dzielą się na dwa obozy. Jedni mówią, że konieczna jest intensyfikacja rolnictwa, wykorzystanie robotów i GMO, i big data, aby wyprodukować astronomiczne ilości żywności na możliwie małej powierzchni. Drudzy są zdania, że gospodarstwa muszą stać się bardziej „naturalne”, stosować płodozmian i redukować chemikalia, pozostawiając jednocześnie tereny okalające pola jako dzikie siedliska. Po latach pisania o tym temacie zastanawiam się: dlaczego nie możemy robić i tego, i tego?

Mamy przecież miejskie „pionowe farmy” w drapaczach chmur zasilanych z odnawialnych źródeł energii. Możemy też mieć duże gospodarstwa rolne, które będą przynosiły obfite plony, wykorzystywały zaawansowane technologie, będą przyjazne dla natury, a jednocześnie będą aktywnie przechowywać CO2 w glebie. Reszta naszych emisji dwutlenku węgla pochodzi z przemysłu, transportu i budowli. To właśnie one sprawiają, że Foley nie może w nocy spać. Jak zmodernizować miliardy budynków, zastępując zamontowane w nich piece olejowe i gazowe? Jak usunąć z naszych dróg ok. 1,5 mld paliwożernych pojazdów? Nie możemy liczyć na hipisów z uniwersytetu, że je wszystkie zagrzebią w ziemi.

Jedyną realną opcją jest, aby rządy stały się inicjatorami zmian poprzez zachęty podatkowe i przepisy. W Norwegii połowa zarejestrowanych samochodów to obecnie pojazdy elektryczne, w znaczącej mierze dlatego, że rząd zapewnia zwolnienie z podatku od sprzedaży, przez co są one tak tanie jak pojazdy na paliwa kopalne – których sprzedaż zostanie zakazana w 2025 r. W Nowym Jorku rada miasta ubiegłej wiosny przyjęła uchwałę nakładającą na duże i średnie budynki obowiązek zredukowania emisji o ponad jedną czwartą do 2030 r. Nawrócenie całego kraju takiego jak USA na efektywne energetycznie budynki, transport publiczny i samochody elektryczne nie będzie tanie – ale miejmy zawsze przed oczami skalę.

Mech kolonizuje głowę porzuconej lalki w Freshkills Park na Staten Island w Nowym Jorku. Niegdyś największe na świecie wysypisko śmieci, 2200 akrów powierzchni jest przekształcane w teren rekreacyjny prawie trzykrotnie większy od Central Parku. / Photograph by LAURA WOOLEY

– Pieniądze, o których tutaj mówimy, to nie więcej niż sumy, którymi ratowaliśmy banki od bankructwa – mówi Foley, odnosząc się do reakcji rządu federalnego USA na kryzys finansowy w 2008 r.

Aby stawić czoło zmianom klimatu, nawet jeśli zredukujemy nasze emisje globalne do zera, wciąż będziemy musieli inwestować w metody pozwalające na usunięcie gazów cieplarnianych, które już znajdują się w atmosferze. Technologie umożliwiające to wydają się obiecujące, ale na ogół są jeszcze w powijakach – z wyjątkiem drzew, które – przynajmniej w perspektywie krótkoterminowej – są dobre w usuwaniu dwutlenku węgla. I mają jeszcze jedną zaletę: tworzą lasy, w których drzewa są pokryte porostami, na kamieniach drzemią jaszczurki, a małpy kołyszą się na gałęziach i pałaszują dzikie figi. Byłam w takich lasach i wiem, że suche słowo „bioróżnorodność” nigdy nie będzie w stanie oddać ich wartości.

Może słyszeliście, że jesteśmy w szóstej fazie masowego wymierania gatunków. To stwierdzenie wynika z podwyższonego tempa wymierania, a nie sumy utraconych dotąd gatunków. Jeśli chodzi o wymierające gatunki, to od XVI w. do chwili obecnej udokumentowanych było ich niespełna 900 przypadków, co oczywiście samo w sobie jest już zbyt wysoką liczbą, w dodatku najpewniej mocno niedoszacowaną. Ale zważywszy na fakt, że do chwili obecnej naukowcy zidentyfikowali ponad 100 tys. gatunków, nie jest to jeszcze „masowe” wymieranie, które przez paleontologów definiowane jest jako okres, w którym wymiera przynajmniej trzy czwarte wszystkich gatunków.

Nowe badania naukowe sugerują, że większość gatunków można ocalić i zwiększyć ich liczebność poprzez działania wielotorowe: większą liczbę obszarów chronionych, przywracanie wybranych ekosystemów i ograniczenie terenów upraw. Obecnie jedna trzecia powierzchni Ziemi wykorzystywana jest do celów rolniczych. Ale jeśli ograniczymy o połowę spożycie mięsa i marnotrawienie żywności, zwiększymy wydajność upraw i lepiej zorganizujemy handel żywnością, będziemy w stanie wyprodukować potrzebną ilość żywności na mniejszej powierzchni ziemi uprawnej. To stworzyłoby więcej miejsca dla innych gatunków.