Widzi, że wychodzisz, ale nic nie powie, Rosja to przecież wolny kraj! Tylko że potem będziesz gnał na złamanie karku, jak usłyszysz słodki głos spikerki: „pojezd firmennyj, numer taki to a taki, z Moskwy do Władywostoku, odjeżdża z toru dziesiątego przy peronie pierwszym”. Pociągi transsyberyjskie odchodzą z Moskwy zwykle późnym wieczorem, także pierwsza uczta nie jest nigdy ani zbyt długa, ani zbyt huczna. Ja zdążyłam się dowiedzieć, że podróżująca koło mnie rodzina z dzieckiem to dziadkowie i wnuczka. Oni mieszkają w Kazachstanie, a mała z rodzicami w Omsku. Byli w Moskwie załatwiać jakieś sprawy związane z obywatelstwem. Marzą, żeby na starość wrócić na łono ojczyzny, która 20 lat temu nieoczekiwanie przesunęła im się o kilka tysięcy kilometrów na północ od ich rodzinnej Ałma-Aty. Dziadek ma poglądy raczej nacjonalistyczne, zbliżone do swojego krajania Żyrinowskiego, czołowego rosyjskiego nacjonalisty, który także żył wiele lat w Kazachstanie, tylko wykazał się większym refleksem niż mój sąsiad z górnej półki.

– Wszystkośmy im, tym czarnodupcom, dali. Cywilizację im przynieśliśmy, opery i filharmonie im żeśmy pobudowali. A teraz że niby co, obcy jestem? Córka wyjechała razem z mężem, do jego rodziny w Omsku, jak się okazało, że bez kazachskiego nikim sensownym zostać nie może. Myśmy nie mieli dokąd. Całe szczęście, że u nas choć porządek jest, lepiej niż w sąsiedniej Kirgizji, gdzie sobie czarnuchy co dwa lata rewolucję robią – gdera stary, przegryzając dymkę chlebem.

Za oknem już głęboka noc. Patrzę na majaczące w mroku brzózki, którymi obsadzono prawie całą trasę kolei, żeby żaden wścibski podróżny nie śmiał oglądać sobie za dokładnie Kraju Rad. Z przerażeniem myślę, że będę musiała podobnych bredni wysłuchiwać do Omska, czyli przez najbliższe dwa dni. Ratuje mnie babcia. Układając wnuczkę do snu, mityguje męża. Jest bystrzejsza niż on, wie, że nie ma co podobnych rzeczy turystce z Polski opowiadać. Przez resztę drogi rozmawiamy już tylko na bezpieczne tematy. Opowiadają mi, jak się poznali w szkole średniej, na subotniku, czyli w czasie weekendowych obowiązkowych prac społecznych. Gdzieś na Uralu dostępuję zaszczytu. Na laptopie, na którym wnuczka do znudzenia ogląda film o lwie Sambie, pokazują mi zdjęcia ze ślubu córki. Kiedy wysiadają, żegnamy się ze łzami w oczach.

Muzułmanin, prawie abstynent

Ich miejsca zajmują Kirgiz jadący do pracy w Krasnojarsku i dwie młode. Rosjanki, studentki z Irkucka. Chłopak smali cholewki do jednej z nich. Podrywa ją na to, że jest muzułmaninem, a ci mniej piją niż Rosjanie. – Dużo naszych chłopaków wzięło za żony Rosjanki. One są z nich bardzo zadowolone, bo Kirgizi to robotne chłopy – gada jak najęty. Dla dziewczyn, inteligentek z dobrych domów, wyjść za Kirgiza pracującego na budowie, nawet jeśli, tak jak nasz towarzysz, jest bardzo przystojny, to nie jest sensowna perspektywa. Obie czekają na swojego księcia z bajki. Najlepiej jakiegoś turystę z zagranicy, z Francji, no ewentualnie z Czech albo z Polski, tylu ich przecież teraz przyjeżdża nad Bajkał, latem w knajpach w Irkucku aż roi się od zachodniaków.