Czy budynek może powrócić do życia po ogłoszonej dekady temu śmierci? Im dłużej się nad tym zastanawiam, tym częściej dochodzę do wniosku, że najbardziej cenione zabytkowe budowle mają w swoich życiorysach etap symbolicznej śmierci. Popadają wówczas w zapomnienie i jakimś cudem, a najczęściej szczęśliwym zbiegiem okoliczności, udaje im się przeżyć. Przebywanie w stanie niebytu nadaje budowlom mistycznego wymiaru. Jest etapem przejściowym gumkującym utylitarny charakter architektury. Aby było co podziwiać, należy pozbyć się codzienności i zbudować mit, opowieść o czymś wyjątkowym. W takim procesie powstają budynki zombie, które wracają martwe do życia w zupełnie innym kontekście

Gunkanjima – wyspa okręt wojenny

Końcówka listopada w Nagasaki to jesień w pełni. Nie widać jeszcze oznak nadchodzącej zimy, a liście drzew malują krajobraz w złotych i czerwonych barwach. Jednym z powodów, dla których znalazłem się w tym naznaczonym piętnem strasznej historii współczesnej miejscu, jest Gunkanjima. Nazwa tego miejsca w tłumaczeniu z japońskiego znaczy tyle, co „Wyspa Okręt Wojenny", choć pierwotna nazwa wyspy to Hashima. Nowe określenie nie wzięło się jednak znikąd. Lata rozbudowy wyspy – jej obszar jest obecnie trzykrotnie większy od oryginalnego – i olbrzymie mury chroniące  dawnych mieszkańców przed żywiołem morskim powodują, że rzeczywiście może przypominać okręt wojenny. 

Dla Japończyków wyspa jest pomnikiem czasów industrializacji wpisanym na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Dla Chińczyków i Koreańczyków to miejsce naznaczone cierpieniem i krwią przodków, którzy ginęli tu jako robotnicy przymusowi. Wyspa Hashima jest pojemnym workiem symbolicznym, który mieści w sobie cały ciężar wieloznaczności.

Pod koniec XIX wieku, kiedy prawa do wyspy nabyła firma Mitsubishi, zaczęto na niej wydobywać węgiel na masową skalę. Najniższe pokłady surowca, do których dobrali się zdeterminowani górnicy, znajdowały się 600 m pod poziomem morza. W 1959 r. Gunkanjimę zamieszkiwało niemal 5300 osób, co czyniło z niej obszar gęściej zaludniony od Tokio, czyli jedno z najbardziej zatłoczonych miejsc na ziemi. W tamtym czasie było tam 30 budynków mieszkalnych, 25 sklepów, 2 szpitale, szkoły, baseny, kino i cmentarz.

Mieszkańcom brakowało zieleni, więc jako pierwsi w Japonii przysposobili dachy do celów ogrodowych. Kopalnie zamknięto w 1974 r., kiedy Japonia zaczęła odchodzić od węgla. Przez dekady nikt się na nią nie zapuszczał, po raz pierwszy wpuszczono na nią turystów w 2009 r. 

Postawić stopę na wyspie

W Nagasaki spędziłem kilka dni. Czekałem na właściwy moment, aby zarezerwować rejs na wyspę. Pora roku wydawała się dobra, tajfuny komplikują tu życie kilka miesięcy w roku, najczęściej w okresie od maja do października. Przepisy mówią jasno: łódź nie przybije do brzegu Gunkanjimy, jeśli fale osiągają wysokość większą od 0,5 m. Poniedziałek wedle prognozy pogody miał być słoneczny, a co najważniejsze w tym kontekście miał wiać niewielki wietrzyk.

Dzień wcześniej zarezerwowałem miejsce. Sprzedawczyni zdziwiła się, że chcę kupić bilet na poniedziałek, kiedy to przewodnik przybliżał historie tego miejsca w dwóch językach: japońskim i chińskim. Dla mnie jednak liczyła się tylko siła wiatru. Bardzo chciałem postawić stopę na wyspie, a inne dni wedle popularnej aplikacji pogodowej nie napawały optymizmem. Gdy pojawiłem się rano w porcie, woda w zatoce wydawała się nieruchoma, tworząc pomarszczone lustro dla odbijających się niej białych obłoków.

Niestety. Wyspa zombie znajduje się 15 km od centrum Nagasaki. Gdy tylko opuściliśmy spokojne wody zatoki, zderzyliśmy się z falami na pełnym morzu. Minęło kilkadziesiąt minut, w tym czasie do moich uszu docierała masa informacji, które przewodnik serwował w dwóch niezrozumiałych dla mnie językach. Na szczęście ulotka informacyjna, którą otrzymałem z biletem, była w języku angielskim. Nieważne. Płynąłem przygotowany, wcześniej przeczytałem co nieco na temat Hashimy. W końcu na horyzoncie pojawił się żelbetonowy żywy trup.

Nadszedł ten moment, kiedy kapitan postanowił zacumować łódź. Fale jednak nie odpuszczały i niestety nie udało mi się postawić stopy na wyspie. Rozczarowany musiałem się zadowolić rejsem wokół Gunkanjimy. Byłem pod wielkim wrażeniem determinacji ludzkiej, która z niewielkiej wyspy uczyniła tętniący życiem ośrodek przemysłowy. Olbrzymią rysą na tej opowieści są wspomniane wcześniej ofiary. Koreańczycy, którzy przeżyli piekło na wyspie do dziś nie otrzymali od Mitsubishi ani od japońskiego rządu rekompensaty za swoje cierpienia.

Mariusz Kania – doktor etnologii, dziennikarz, podróżnik, współtwórca instagramowego bloga TuKanie.pl