Jadąc dalej na zachód, trafimy do urokliwej miejscowości Caletha, gdzie znajdziemy jedną z nielicznych plaż, ale amatorzy wypoczynku na pięknym, białym piaskiem będą zawiedzeni, bo ładnych plaż na Maderze właściwie nie znajdziemy. Lepszym pomysłem jest wygrzewanie się przy hotelowym basenie. Jadąc dalej na zachód dwupasmową drogą VR1 dojedziemy na koniec wyspy, do latarni morskiej, skąd rozpościerają się naprawdę piękne widoki dzikiej przyrody. Przez inne miejscowości po drodze również warto przejechać, bo każda ma swój ciekawy klimat.

 

Jadąc na wschód od Funchal warto zahaczyć o Canico i przejść tamtejszymi uliczkami, ale w kolejnej miejscowości - Santa Cruz polecam zatrzymać się chwilę dłużej. Znajduje się tam ciekawa hala targowa i urokliwy budynek urzędu w centrum miasta. To również miejscowość, w której ulokowano lotnisko, o którym pisałem w pierwszej części artykułu. Lądujące tuż nad plażą samoloty robią niesamowite wrażenie. Warto także podjechać na drogę ER207, skąd bez problemu widać cały pas startowy i lądujące na nim samoloty. Dalej, znajdziemy miejscowość Canical, z równie urokliwą starówką i pięknymi widokami na klify. Z jej okolic można wyruszyć na kilkukilometrowy trekking wzdłuż klifów. Jadąc dalej na północ trzeba koniecznie odwiedzić Santanę - to miasteczko, w którym znajdziemy tradycyjne, kryte strzechą, maleńkie domki, w których kupimy lokalne produkty.
 

W drodze powrotnej polecam zjechać z głównych dróg i przejechać przez środek wyspy. Każda podróż po wyspie będzie wymagająca i może się okazać, że kilkunastokilometrowe odcinki będziemy pokonywać w ponadprzeciętnie długim czasie. Wszystkie drogi, prócz dwupasmowej VR1 są niezwykle kręte i wiją się między górami. Niesamowitym przeżyciem może okazać się ekspresowa zmiana pogody. Szczyty wyspy zazwyczaj pokryte są grubą warstwą chmur, więc wyjeżdżając ze słonecznego Funchal już po 15 minutach może się okazać, że temperatura jest niższa o 15 stopni, a wszystko spowite jest gęstą mgłą. Między innymi dlatego warto mieć w bagażniku nieprzemakalną kurtkę i coś cieplejszego.
 

Nie sposób nie wspomnieć o Lewadach, których niestety nie udało mi się zwiedzić z uwagi na zbyt krótki czas, który spędziłem na wyspie. Lewady to systemy kanałów i śluz transportujących wodę z głębi wyspy do miejscowości na wybrzeżu. W sumie długość lewad to ponad 3000 km i oplatają niemal całą wyspę. Wzdłuż nich prowadzą ścieżki, którymi przebiegają trasy trekkingowe.
 

Sama Madera jest niesamowicie zielona i naprawdę piękna. Niemal na każdym kroku uderza bogactwo flory, zarówno w centrach miast, jak i poza nimi. Powietrze jest czyste, a nocami warto obserwować piękne, gwieździste niebo.

Co warto zjeść?

Madera słynie przede wszystkim z podawania pałasza atlantyckiego (espada), który występuje jedynie u wybrzeży Madery i Japonii, a dodatkowo nie powinno się go mrozić, więc podawany jest tylko w tych dwóch miejscach na świecie. Ta brzydka, żyjąca na głębokości kilometra ryba jest naprawdę delikatna i smaczna. Nieco przypomina dorsza, ale jej mięso bardziej rozpływa się w ustach. Kolejnym, ciekawym daniem jest espetada. To mięso z grilla podawane w formie szaszłyków podwieszanych nad stołem. Z ich podawania słynie restauracja Viola, która wygląda niepozornie, ale zapach jaki można poczuć już z kilkuset metrów zdradza, że będziemy mieć do czynienia z ponadprzeciętnym jedzeniem. Rzeczywiście, smaki są niesamowite, mimo że bardzo proste.
 

W licznych restauracjach, serwowane są prato do dia, czyli dania dnia. W cenie około 5-7 Euro dostaniemy zupę, drugie danie, napój i kawę. Oczywiście nie będą to najbardziej wykwintne dania, bo portugalska kuchnia jest niezwykle prosta i w tym tkwi cały urok. Tylko tam dostajemy ziemniaki z ryżem i ma to swój niepowtarzalny charakter. W każdym barze dostaniemy też rewelacyjne espresso za nie więcej niż 70 Eurocentów.

Czym fotografować?

Ja na Maderę zabrałem ze sobą niewielki zestaw bezlusterkowy. Korpus to Olympus PEN-F - jest mały, bardzo niepozorny, ale piekielnie szybki i oferuje niesamowicie wysoką jakość. Jego niewątpliwą cechą, szczególnie kiedy fotografuję ludzi, jest fakt że wygląda jak aparat z lat sześdziesiątych ubiegłego stulecia, a dzięki temu mogę wtopić się w tłum. Jeśli dodam do tego wykrywanie twarzy i bezgłośną, elektroniczną migawkę, mogę robić zdjęcia niezauważony. Warto wspomnieć o bardzo wydajnej, 5-osiowej stabilizacji matrycy, dzięki której mogę fotografować z długimi czasami naświetlania nie martwiąc się o poruszone zdjęcia.
 

Do zdjęć ludzi wybieram zazwyczaj obiektyw M. Zuiko Digital 17 mm f/1.8. Idealnie pasuje do PEN’a-F, jest bardzo ostry, jasny i ładnie rozmywa tło.
 

Do fotografowania szerokich krajobrazów wybrałem M. Zuiko Digital 7-14 mm f/2.8 PRO. To już nieco większa konstrukcja, która zapewnia bardzo szeroki kąt widzenia. Jadąc w tak piękne miejsce, ultraszerokokątny obiektyw musi znaleźć się na wyposażeniu. Dzięki niemu mogę pokazać piękno i rozłożystość krajobrazu. Obiektyw jest uszczelniony, więc nie straszny mu deszcz czy pył, a do tego jest bardzo ostry i jasny.
 

Ostatnim obiektywem, który zabrałem ze sobą na Maderę był M. Zuiko Digital 40-150 mm f/2.8 PRO. To długi, ale bardzo jasny teleobiektyw. Fotografując nim skupiam się na detalach i dalszych krajobrazach. Podobnie jak 7-14 mm f/2.8 jest uszczelniony, równie ostry, a przy tym lekki i poręczny, jak na swoje parametry. To wszystko wylądowało w niewielkim plecaku Lowepro Streetline, łącznie z niewielkim statywem Manfrotto Compact.
 

Dobór sprzętu podyktowany był przede wszystkim niewielkimi wymiarami, ale nie poszedłem na kompromis jeśli chodzi o jakość zdjęć. Niepozorny aparat z porządną optyką okazały się strzałem w dziesiątkę. Nawet po długich wycieczkach, nie odczuwałem ciężaru zestawu, a całość sprawdziła się wyśmienicie.