Marzymy o niej już w samochodach, pędząc nowo powstałymi autostradami, którymi większość z nas dociera na chorwackie wybrzeże. Byle krócej, byle już być! Nikomu ani w głowie zatrzymywać się po drodze. Na nocleg? Po co? Na zwiedzanie? Niby czego? W ten sposób większość z obojętnością mija perłę chorwackiego interioru – Zagrzeb.

Bo cóż może być ciekawego w podobnej do austriackiego Salzburga stolicy kraju? A może chociażby największa w Chorwacji katedra z wysokimi na ponad 100 m wieżami. Albo Muzeum Etnograficzne z obłędną kolekcją braci Seljanów, XIX-wiecznych podróżników porównywanych do samego Marca Pola. Umykają nam też pałacowo-ogrodowa dzielnica zwana Podkową Lenuzziego i zakupy na urokliwym deptaku, ul. Ilica.

Mówią o Zagrzebiu, że jest jak Rzym, wszystkie autostrady w kraju prowadzą właśnie tutaj. W drodze nad morze warto przemyśleć przystanek, tym bardziej że miasto ma ofertę kulturalną z tak zwanego wysokiego C. Bo i obfita, i na wysokim, artystycznym poziomie. Pierwsze miejsce, w którym gasną silniki naszych samochodów, to Jeziora Plitwickie. I dobrze – wpisane na listę UNESCO tworzą najstarszy park narodowy kraju.

Obłędne kaskady, wapienne skały, ten zapierający dech kolor wody! A gdyby tak zaryzykować i przed wylądowaniem na plaży zahaczyć jeszcze o inne przyrodnicze cuda? Jest o co. Mamy do wyboru rzekę Krka z rejsami wokół wysepki z monastyrem Visovac. Albo zjawiskowe kaniony w Parku Narodowym Paklenica, największym w południowej Europie regionie wspinaczkowym. To tu kręcono filmową adaptację przygód Winnetou. Wodne atrakcje Chorwacji i szczyty Welebitu z powodzeniem udawały plenery północnej Ameryki.

Chorwacja – co warto zobaczyć? 

Chorwaci przekonują, że lepiej przyjechać do nich niż do Włoch. Bliżej, a i tak większość miast wybrzeża ma mocno włoski charakter. I trudno z tym dyskutować. Zjeżdżając na Istrię, półwysep w kształcie serca leżący na północy, z miejsca potykamy się o atrakcje o rzymskim rodowodzie. W każdym przewodniku traficie na informacje o tym, że to Rzymianie zdobyli, wybudowali, stworzyli. A potem Wenecjanie zmienili, dobudowali, ozdobili i tak dalej.

Pula, najstarsze miasto na wschodnim Adriatyku, nazywana jest wręcz małym Rzymem. To w Chorwacji znajduje się trzeci najlepiej zachowany amfiteatr świata, słusznie uznawany za jedną z najważniejszych atrakcji tej części wybrzeża. Nie dziwi, że taki Rovinj – jedno z najpiękniejszych miast na Istrii, ze wspaniałymi nadbrzeżnymi kamienicami – zamieszkuje mniejszość włoska. Z Rovinja warto się wybrać na rejs Kanałem Limskim, niczym norweski fiord wcinającym się w głąb lądu.

Patronem miasta jest św. Jerzy, który – jak mówi legenda – zasłynął tym, że zabił smoka. I tu ponownie wkraczamy w świat filmu: zabytki m.in. Szybenika, Splitu, Dubrownika i Trogiru zagrały Siedem Królestw w „smoczym”, piątym sezonie świetnego serialu Gra o tron. Pozostając na Istrii i wciąż we włoskich klimatach, zajrzeć warto do Rjeki, największego miasta półwyspu, chociażby po to, by odwiedzić chorwacką krzywą wieżę. Na koniec zameldować się w miasteczku Hum i poznać jego wszystkich mieszkańców. Bez obaw, nie będzie to trudne. W tym najmniejszym mieście świata mieszka 17 osób.

fot. Getty Images

Chorwacja – gdzie jechać? 

Jeśli ktoś zadecydowałby się pozostać na kontynencie, zamiast chować się w uroczych miasteczkach Korčuli, Hvaru, Krk czy innych chorwackich wysp, będzie musiał poddać się nie lada wyborom. Bo na odcinku ok. 600 km z Istrii do Dubrownika czeka naprawdę mnóstwo miejsc wartych uwagi. Kawałek dalej na południe miniemy Trogir, którego obsadzona palmami nadmorska promenada to kwintesencja Chorwacji.

Grzech tu nie przysiąść w zachodzącym słońcu w jednej z kawiarni i nie napić się czerwonego dingača, najlepszego chorwackiego wina rodem z rozgrzanych skalistych ziem półwyspu Pelješac. Albo schłodzonego, orzeźwiającego pošipa, perły w koronie białych win, wprost z Korčuli, wyspy Marca Pola.

Do tego aż się prosi coś na ząb, np. pastę posypaną świeżą, startą truflą. W końcu do Buzet, światowej stolicy trufli, całkiem niedaleko. Na mały głód można też posmakować świeżej bagietki z ajwarem – pastą z papryki, pomidorów, bakłażanów, czosnku na octowej zaprawie. Albo risotta z czarnego ryżu z krewetkami. Do wina świetnie nada się pršut – suszona szynka z pobliskiego Drniša, albo i aromatyczny paški sir z wyspy Pag. A jeśli kto solidnie głodny, niech zamówi grillowaną rybę albo brudet – gulasz rybny. Palce lizać.

Plaże w Chorwacji 

Split może nieco odstraszyć – przemysłowy charakter przedmieść nie wróży nic dobrego. Warto tu jednak wdepnąć dla nadmorskiej promenady i kolejnej rzymskiej pamiątki – monumentalnego pałacu Dioklecjana z IV w., w którym cesarz dokonał swojego żywota. To ostanie tej wielkości miasto na turystycznej mapie kraju, dalej przed nami już tylko morze i urocze niewielkie miasteczka. Na pierwszy ogień – riwiera Omiš z kameralnymi plażami Duće, Nemira, Stanići czy Medići.

Dalej ulubiona przez Polaków Makarska słynąca z plaż zasypanych drobnym żwirem. Choćby tych z okolic osady Brela, z poskręcanymi, pachnącymi sosnami, krystaliczną wodą i dość imprezowym charakterem. Jeśli ktoś szuka miejsc ustronnych, bez tłoku – niech się nawet tutaj nie zatrzymuje.

Znudzonym plażowaniem, ale sprawnym kierowcom polecam wycieczkę samochodową na wysokość prawie 2 tys. m, najwyżej poprowadzoną trasą w Chorwacji na szczyt Sveti Jure (1762 m n.p.m.), skąd rozpościera się jedna z najpiękniejszych panoram Adriatyku i wysp. A mniej odważni i bardziej niecierpliwi mogą od razu kierować się na południe, do Dubrownika, perły Adriatyku, jednego z najpiękniejszych miast basenu Morza Śródziemnego.

Nim jednak tam dotrą, niechaj przystaną na chwilę na półwyspie Pelješac, w miasteczku Ston, i spróbują świeżych ostryg i muli. Prócz uciech dla podniebienia można tu sobie zafundować oglądanie „europejskiego muru chińskiego”, długiego na blisko 7 km, najdłuższego w Europie muru obronnego, opasującego dwa miasteczka.

fot. Getty Images

Dubrownika nie trzeba nawet zwiedzać, wystarczy tu być. Można całe dnie spędzać na pobliskiej, uroczej wysepce Lokrum, spacerując po ogrodzie botanicznym, kąpiąc się nago, ale i tak po południu każdy wyląduje na starym mieście. Wycieczka okalającymi je monumentalnymi murami obronnymi to punkt obowiązkowy. Tak samo jak łyk wody z fontanny Onufrego i wypowiedzenie życzenia, które jak niesie wieść, ma szansę się spełnić. Mogę całe dnie wałęsać się wąskimi uliczkami, wspinać schodami, gapić się na Pałac Rektorów i wypatrywać w dziurze muru flotylli okrętów, z czasów kiedy Dubrownik był – obok Wenecji i Ankony – centrum handlowym na Adriatyku.

Za to późnym popołudniem lubię usiąść na schodach kościoła św. Błażeja, naprzeciwko pięknego XVI-wiecznego pałacu Sponza. Rozgrzane białe wapienie z Korčuli, z których zbudowano miasto, są wtedy wciąż ciepłe, a nad murami powoli zapada zmrok. Myślę sobie wówczas, że gdybym był Chorwatem, miałbym niejeden powód do dumy. Dumny byłbym i z krawatów, które pochodzą z mojej ojczyzny, z długopisów wymyślonych przez mojego krajana, Josifa Peknalę, i spadochronów powstałych z pomysłu urodzonego w Sibeniku Fausta Vrančicia.

Z podróży Marca Pola, wynalazków Nikoli Tesli i narciarskich osiągnięć Janicy Kostelić. Z pysznego burka – eksportowej przekąski, i psów dalmatyńczyków. Mówi się, że nazwa szwajcarskiej czekolady Milka to dowód miłości założyciela fabryki, Philippe’a Sucharda, do chorwackiej sopranistki, Milki Terniny, która z końcem XIX w. podbijała europejskie opery. I jeśli nawet tak nie było, nawet jeśli to tylko plotka, to czy nie jest to słodka historia?

Tekst ukazał się na łamach magazynu „National Geographic Traveler Extra – 50 miejsc w Europie” (nr 02(03)/2020).