Był 26 października 1937 r., gdy Stefan Żbikowski stanął przed plutonem egzekucyjnym. Wpatrując się w lufy karabinów, mógł pomyśleć, że to ironia losu. Bo kiedy kilkanaście lat wcześniej aresztowano go w Polsce, został skazany zaledwie na 8 lat ciężkich robót.

Więzienie opuścił po niespełna roku (choć był nie tylko zdrajcą i tajnym agentem Rosji, ale też dowódcą oddziału Armii Czerwonej mającego na koncie regularne walki z żołnierzami polskimi). 

Tym razem został skazany na śmierć w stalinowskiej Rosji. Był jej wierny co najmniej od 1917 r. 20 lat po rewolucji rozstrzeliwanie osób nie tylko niewinnych, ale właśnie tych najbardziej zasłużonych, było w Rosji normą.

Nowy szef NKWD Mikołaj Jeżow (zwany Krwawym Karłem) przez niespełna dwa lata skazał na śmierć około 700 tys. osób, w tym m.in. 600 z 900 generałów Armii Czerwonej. Żbikowski nie był więc w swojej doli osamotniony. Kiedy padły strzały, miał 46 lat.

Polacy w Rosji w okresie I wojny światowej

W czasie I wojny światowej w Rosji przebywało około 3 mln Polaków. Była to przedziwna zbieranina typów ludzkich. Od syberyjskich zesłańców politycznych przez pospolitych przestępców (bądź także osiedlonych na Syberii, bądź wcielonych karnie do carskiej armii) po politycznych radykałów działających w rosyjskich organizacjach oraz jeńców z armii niemieckiej i austriackiej.

Nie brakło także zwykłych emigrantów szukających na Wschodzie szczęścia w interesach. Niemały procent stanowili również prości robotnicy ewakuowani w głąb Rosji razem z fabrykami, w których pracowali – np. tylko w okolicach Charkowa. Znalazło się aż 12 zakładów przeniesionych tam w trakcie walk z Kongresówki. Bywały miejsca, w których Polacy stanowili zwarte skupiska do tego stopnia, że całe dzielnice miast nabierały polskiego charakteru – np. w Piotrogrodzie, gdzie żyło ich 60 tysięcy.

Zdarzało się też, że polskie stawały się całe miasta. Stanisław Manusewicz-Wacki na początku 1917 r. trafił do leżącego w pobliżu Charkowa Biełgorodu i zanotował później z pewnym zdumieniem: „Pierwsze i zasadnicze, co rzucało się w oczy natychmiast po wyjściu z wagonu, to ogromna przewaga wszystkiego, co polskie.

Biełgorod był miejscem o tyle specyficznym, że stacjonował tam 1. Polski Pułk Rezerwowy. Na kilka tysięcy stałych mieszkańców przypadało tu kilkanaście tysięcy polskich żołnierzy. W momencie, kiedy Manusewicz-Wacki wysiadał z pociągu, ich liczba zaczynała rosnąć lawinowo, by w ciągu następnych kilku miesięcy zbliżyć się do niemal 20 tysięcy.

– Przyjechałem tu 5 maja 1917 roku. Na trzeci dzień skierowano mnie do służby wartowniczej na dworcu kolejowym. Roboty było dużo. Do Biełgorodu przybywało wówczas codziennie 200–300 żołnierzy – opowiadał Józef Podsiadło służący wcześniej na froncie tureckim.

Przyczyna tak nagłego zainteresowania polskim pułkiem w Rosji była prosta. Po rewolucji lutowej nowe władze ogłosiły, że Polacy służący dotąd w armii carskiej mogą opuszczać swoje jednostki i wstępować do formacji polskich. Ponieważ Biełgorod leżał daleko od linii frontu, możliwość ucieczki z pola walki na spokojne tyły była dla mocno już zmęczonych wojną polskich żołnierzy niezwykle kusząca. A służyło ich w carskim wojsku niemało, bo około 600 tys.

1 Polski Rewolucyjny Pułk

Wstępowanie do pułku biełgorodzkiego nie miało nic wspólnego z jakimiś patriotycznymi emocjami. Stał się on po prostu doskonałym azylem dla wszelkiej maści dekowników i cwaniaków. Z drugiej strony rewolucjonistów niemających ochoty walczyć w „imperialistycznej wojnie”. – W pułku bardzo dużo szumowin społecznych – przyznawał później Lucjan Malanowski, który trafił do jednostki z 2. Syberyjskiego Pułku Zapasowego w Taszkiencie, a potem został wysokim funkcjonariuszem Czeka (czyli policji politycznej) w Odessie.

On sam przeniósł się do stacjonującego poza miastem pułkowego oddziału kawalerii, by „wydostać się z piętrowych nar, brudów, kłótni i pijatyk”. I chyba nie przesadzał, bo do dowództwa istotnie nadchodziły liczne skargi na prostytucję i hazard w lokalnych parkach. Jednak nikt nad tym nie potrafił już zapanować.

Rosyjscy żołnierze składają przysięgę rewolucji październikowej / fot. Shutterstock

– Nocują [żołnierze] gdzie popadnie, na strychach baraków i w namiotach – zapisano w jednym z raportów. Dyscyplina upadała. Unosząca się w powietrzu atmosfera rewolucji i jej antywojenne hasła powodowały, że żołnierze najzwyczajniej odmawiali wykonywania rozkazów.

– Po pierwsze okazało się, że regularnych ćwiczeń nie ma. Po drugie oczywiste było, że rewolucja, choć niekiedy na sposób swoisty, jest przez każdego całkowicie pojmowana i odczuwana. Było też jasne, że pułk na pewno nie pójdzie na front – opowiadał Manusewicz-Wacki.

Nie mylił się. Pułk dwukrotnie usiłowano wysłać do walki i dwukrotnie nic z tego nie wyszło z powodu oporu szeregowców i podoficerów, sprawnie operujących rewolucyjną frazeologią podsłuchaną u agitatorów. Generał Józef Dowbor-Muśnicki, któremu formalnie podlegały polskie siły zbrojne w Rosji, nazywał ich nie inaczej jak „bandą bolszewików”.

Sytuację w pułku określał wprost jako „chorą” i dążył do rozwiązania formacji. Nic dziwnego, że kiedy wybuchła kolejna rewolucja – październikowa – część podkomendnych Dowbora-Muśnickiego poparła czerwonych przeciw białogwardzistom. „Pułk nasz stał zdecydowanie po stronie bolszewików” – szczycił się później Podsiadło. 

Rewolucja październikowa w Rosji

Co ciekawe, rewolucja wpłynęła na żołnierzy mobilizująco. Nie z powodu ich ideowego bolszewizmu, choć z pewnością sporą część formacji stanowili socjaliści różnych odcieni. Do walki ze starym porządkiem pchnęła ich raczej niechęć do oficerów, wojskowego drylu, chęć przyspieszenia demobilizacji, a zapewne także awanturniczy temperament.

Żołnierze wysłali do Moskwy stosowną deklarację wierności i karnie obsadzili strategiczne posterunki wokół Biełgorodu.

– Dwie kompanie pułku zostały skierowane do Kurska, Charkowa i Kupiańska. Obsadzono wszystkie stacje kolejowe wokół Biełgorodu w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. Siły nasze rozparcelowano tak, aby mogły wszędzie odegrać istotną rolę. Toteż w samym Biełgorodzie rewolucja przebiegła bezkrwawo. Oddziały nasze zajęły siedzibę Rady Robotniczej, stację towarową i osobową, pocztę, bank. Patrole po 5–10 żołnierzy kontrolowały miasto – relacjonował Podsiadło.

Moskwa doceniła te wysiłki. Do Biełgorodu wysłano pokaźny transport z nowoczesnym uzbrojeniem, formalnie zmieniono nazwę formacji na 1. Polski Rewolucyjny Pułk, żołnierzom wypłacono też zaległy żołd. To ostatnie z pewnością dodało im motywacji do walki. Broń zaś wkrótce miała się przydać w starciach z pierwszymi białogwardyjskimi oddziałami byłego głównodowodzącego armii rosyjskiej generała Ławra Korniłowa, tzw. Armią Ochotniczą, z którą scaliły się także jednostki polskie wierne Dowborowi-Muśnickiemu.

Do Biełgorodu wysłano pokaźny transport z nowoczesnym uzbrojeniem, formalnie zmieniono nazwę formacji na 1. Polski Rewolucyjny Pułk fot: Georgi Zelma/Slava Katamidze Collection/Getty ImagesDo Biełgorodu wysłano pokaźny transport z nowoczesnym uzbrojeniem, formalnie zmieniono nazwę formacji na 1. Polski Rewolucyjny Pułk fot: Georgi Zelma/Slava Katamidze Collection/Getty Images

To właśnie wtedy, w grudniu 1917 r., biełgorodczycy dowiedli, że nie mają oporów przed strzelaniem również do rodaków. Już wcześniej, 3 października, delegat pułku w moskiewskiej Radzie Delegatów Robotniczych i Żołnierskich deklarował wprost: „Pułk nasz wypowiedział jeszcze na początku rewolucji, że nie ma nic wspólnego z polską reakcją, że chce wraz z rewolucją rosyjską bronić tego, co jest dla Polski istotne”.

Po kilku starciach z oddziałami Armii Ochotniczej w okolicach Charkowa dodawał: „Gdy od Sum nadciągnął Korniłow, musieliśmy dowieść tych słów. Byli tam oficerowie polscy wyrzuceni z naszego pułku”. 

Miał rację, ale nie był precyzyjny – w oddziałach Korniłowa byli nie tylko oficerowie, ale i całkiem sporo szeregowców. Tak czy inaczej żołnierze 1. Polskiego Rewolucyjnego Pułku prawdopodobnie w boju sprawowali się dzielnie, bo kilka starć z wojskami Korniłowa istotnie wygrali.

Komunistyczna gazeta „Prawda” informowała nawet o „starciu w proch” białogwardzistów, ale to jednak przesada. Chorąży  Żbikowski, który już wkrótce obejmie dowództwo nad zrewoltowanym polskim pułkiem, wspominał, że udało im się po prostu wyprzeć ich za Don.

Brak patriotycznego sentymentu

Same bitwy nie były szczególnie ważne z militarnego punktu widzenia, ale pokazały – oprócz kompletnego braku patriotycznych sentymentów żołnierzy – że pułk jest jednostką sprawną bojowo i wierną rewolucji. Co wydawało się o tyle ważne, że Armia Czerwona znajdowała się w powijakach.

Takie oddziały potrzebne były w Moskwie. Nic też dziwnego, że już w grudniu 1917 r. żołnierzom rozkazano zameldować się w stolicy.

– Radość żołnierzy była nie do opisania. Żądano, żeby wyjazdu nie odwlekać i wyjeżdżać natychmiast. Wyjazd w rzeczy samej udało się przyspieszyć i już 6 stycznia w nocy, tymczasowy dowódca płk Czerniakowski melduje o przybyciu pułku do Moskwy – wspominał Malanowski. Do Moskwy przyjechała nieco ponad połowa składu jednostki – około 11 tys. ludzi. 

Już na miejscu z dalszego udziału w służbie zrezygnowało kolejnych 8 tys. Z reszty miał powstać Czerwony Pułk Warszawy (Pułk Warszawski).

– 26 lutego odbyło się ogólne zebranie, na którym mieliśmy ostatecznie zdecydować, kto nadal chce służyć w Pułku Warszawskim. Wystawiono listy: kto wstępował do Pułku, ten je podpisywał. Listy podpisało 1500–2000 żołnierzy dawnego pułku biełgorodzkiego. Ci, którzy nie podpisali, nadal mieszkali i stołowali się z nami. Tak było do kwietnia. Na wiosnę ci, którzy nie podpisali, rozproszyli się, wielu pojechało do Polski – opowiadał Podsiadło. 

Pozostali zapewne najbardziej ideowi komuniści, nowa nazwa – Czerwony Rewolucyjny Pułk Warszawy – była więc całkiem trafna. Jednostka zyskała też nowego na wskroś czerwonego dowódcę, chorążego Stefana Żbikowskiego.

Polscy komuniści w służbie Armii Czerwonej

Żbikowski urodził się w 1891 r. w Woli Osowińskiej w okolicach Siedlec. Pochodził z rodziny inteligenckiej, w 1915 r. ukończył wydział matematyczno-fizyczny na Uniwersytecie Warszawskim. Wtedy upomniała się o niego armia carska. Nie skierowano go jednak na front, tylko do szkoły wojskowej w Połtawie.

Później zaś pełnił służbę na tyłach – w 194. Pułku Piechoty w Moskwie. Nie wiadomo nic o jego wcześniejszej działalności socjalistycznej, a do partii bolszewickiej wstąpił dopiero w 1918 r., jednak z całą pewnością brał udział w rewolucjach – i lutowej i październikowej. 

I musiał się w nich jakoś odznaczyć, skoro to właśnie jemu powierzono ponowne sformowanie i przeszkolenie Czerwonego Pułku Warszawy. Z żołnierzami zetknął się zapewne jeszcze w Biełgorodzie, bo obecny był przy ich podróży do Moskwy. Podsiadło zapamiętał go jako „oficera o poważnych walorach wojskowych oraz wielkich zaletach umysłu”.

Nie musi to być pusta laurka, bo zdolności dowódcze Żbikowskiego podkreślali i inni, dodając co najwyżej, że był „słabym mówcą”. To ostatnie jednak nie było tak istotne, bo szkolenie ideologiczne żołnierzy w Moskwie przejęli inni: Julian Marchlewski, Stanisław Bobiński, a sporadycznie także Lenin, który też osobiście odbierał od nich przysięgę.

Polacy musieli cieszyć się w stolicy sporym uznaniem i zaufaniem rewolucyjnych władz, skoro Lenin właśnie im powierzył początkowo funkcję rewolucyjnej policji. Ich pierwszym zadaniem była likwidacja grup anarchistycznych okupujących kilka obiektów w Moskwie. Choć zasadniczo anarchiści wspierali rewolucję, w praktyce wypowiadali się krytycznie o władzy bolszewickiej, podobnie zresztą jak o każdej innej.

Bolszewicy nie mogli sobie na to pozwolić i 10 kwietnia 1918 r.zdecydowano się zlikwidować ich siedziby. Dzielnicowy komisarz wojskowy jasno sformułował prośbę: „Zważywszy, że wymagani są ludzie godni szczególnego zaufania, proponuję wyznaczyć setkę żołnierzy polskich”. Następnego dnia przed świtem Polacy udali się pod zajmowany przez anarchistów pałacyk przy ul. Dońskiej. Jeden z uczestników akcji Franciszek Rojewski przyznaje, że żołnierze Czerwonego Pułku nie patyczkowali się w walce.

On sam obsługiwał jeden z dwóch ckm-ów. – Ustawiłem się dobrze w drugim oknie i na początek posłałem długą serię po oknach pałacyku – pisał.

– Wszedł do akcji samochód pancerny, pod osłoną którego chłopcy ostatecznie zbliżyli się do pałacyku. Zarzucili parterowe pokoje granatami i podsadzając się wzajemnie, poczęli zajmować budynek przez okna. Ukryci za stalowym kolosem samochodu pancernego, pod osłoną strzelającego działa polowego z ulicy i dwóch karabinów maszynowych z budynku oraz karabinu, który walił z samochodu, gromadnie wciskali się pod żelazobetonowy mur, by następnie podskoczyć pod okna i w ślad za pierwszymi zajmować budynek – dodawał.

Polacy wobec rewolucji bolszewickiej

Polacy szybko zdobyli zaufanie wodzów rewolucji. Zdecydowano się więc wyznaczyć im kolejne zadanie. Stłumienia powstania wznieconego 21 lipca w Jarosławiu przez Borisa Sawinkowa – przywódcę opozycyjnej względem bolszewików Partii Socjalistów-Rewolucjonistów, tzw. eserowców. Na miejscu i tym razem był Podsiadło.

– Kilka dni trwały walki na ulicach i placach Jarosławia. Eserowcy zostali rozbrojeni. Wzięto jeńców, amunicję, broń – wspominał lakonicznie. Zapomniał jednak o kilku szczegółach. Walki trwały dziesięć dni, a wśród 6 tys. powstańców znajdowało się blisko tysiąc oficerów dawnej armii carskiej, w tym Polacy. 

Sam Żbikowski przyznawał później, że „nasi żołnierze, po raz pierwszy słysząc mowę polską w obozie wroga, bez wahania częstowali go kulą”. Podsiadle umknęło także, że po zakończeniu walk on i koledzy dokonali pierwszej podczas rewolucji masowej masakry już nie tylko walczących.

Wyselekcjonowano mianowicie na chybił trafił 350 mieszkańców, po czym rozstrzelano ich pod miastem. Jest więcej niż prawdopodobne, że i w tej grupie znajdowali się Polacy.

Wojna polsko-bolszewicka

Nie był to ostatni raz, kiedy żołnierze Czerwonego Pułku Warszawy walczyli przeciwko Polakom. 2 sierpnia 1918 r. jednostka z wielką fetą została wysłana z Moskwy na front zachodni, gdzie walczyła do późnej jesieni 1919 r.

– Nasz pułk uczestniczył w zażartych bojach na terenach Białorusi, pod Lidą, w okolicach Wilna i Baranowicz – relacjonował Podsiadło. Ani on, ani żaden inny żołnierz pułku, nie przyznaje wprost, że toczyli bitwy z regularną armią polską, ale nie ma raczej co do tego wątpliwości. Czerwony Pułk Warszawy został w tym czasie wcielony do radzieckiej Armii Zachodniej.

Wiadomo, że do bratobójczych starć z Polakami doszło na pewno pod Baranowiczami, gdzie od strony polskiej dowodził gen. Stanisław Szeptycki, dowódca Frontu Litewsko-Białoruskiego. Potwierdzają to wspomnienia żołnierzy Pułku – m.in. Henryka Augustyniaka i Czesława Madejczyka – którzy trafili do niewoli wojsk Piłsudskiego (losy wielu z nich pozostają niejasne, prawdopodobnie jednak po wojnie zostali zwolnieni).

Konsekwencje walki dla Rosjan

Żbikowski uniknął niewoli z tej prostej przyczyny, że nie było go już wówczas na froncie. Na początku 1919 r. został wysłany do Warszawy, gdzie organizował bojówkę Komunistycznej Partii Robotniczej Polski, wydawał nielegalne pismo „Żołnierz Robotnik” i szpiegował na rzecz bolszewików.

Rok później został aresztowany, ale w 1921 r. wyszedł z więzienia w ramach wymiany jeńców wojennych. Dalsze informacje o jego losach są lapidarne, ale i one potwierdzają, że był ważną personą w rewolucyjnej Rosji. Redaktorzy „Księgi Polaków uczestników Rewolucji Październikowej” zanotowali, że „w latach 1923–1927 prowadził działalność rewolucyjną w Niemczech pod pseudonimem Alois, następnie w Anglii i Chinach”.

Inaczej mówiąc, był agentem bolszewików w bardzo ważnych strategicznie krajach. I to zapewne dobrym, skoro mimo rozpracowania i dużego ryzyka wpadki w 1930 r. przez co najmniej rok ponownie operował w Polsce.

W tym czasie jego Czerwony Pułk od dawna nie istniał. Po walkach na froncie zachodnim żołnierze zostali przerzuceni na południe. Na Krymie bili się z białogwardyjskimi oddziałami gen. Piotra Wrangla, a następnie zostali wyznaczeni do patrolowania wybrzeża Morza Czarnego – od Oczakowa do Odessy.

W tym okresie nie zostało zbyt wielu żołnierzy z pierwotnej obsady pułku. Straty były ogromne, a tych, którzy ocaleli, dziesiątkowały choroby. Jeszcze w drodze na Krym, w Starobielsku, dopadła żołnierzy pierwsza epidemia. Jak wspominał Podsiadło, „około 40 proc. żołnierzy zachorowało na dur brzuszny. 

Wszystkie szkoły i pomieszczenia publiczne, nawet klasztory w Starobielsku były zapełnione chorymi. Brakowało lekarstw, cukru i innych produktów żywnościowych. Wielu żołnierzy zmarło”. A sytuacja nie poprawiła się i później: „Pułk skierowano na południe Ukrainy dla ochrony wybrzeża Morza Czarnego. Ciasnota na kwaterach, nieprzestrzeganie czystości, niedostateczne wyżywienie spowodowały wybuch silnej epidemii tyfusu. Brak lekarstw i żywności utrudniał jej opanowanie. Sytuacja była ciężka”.

Ogromne straty i demobilizacja rewolucyjnego pułku

Straty był tak duże, że Czerwony Pułk Warszawy jako jednostka narodowa stracił sens i pod koniec 1919 r. jego żołnierze zostali wcieleni do 52. Dywizji Strzelców, a większość z tych, którzy ocaleli z jej pierwotnego składu, została zdemobilizowana. Ich losy okazały się bardzo różne. 

Podsiadło był później oficerem radzieckim w czasie II wojny światowej. W 1944 r. przeszedł do Ludowego Wojska Polskiego. Rojewski został kolejarzem we Wrocławiu. Manusewicz-Wacki pozostał w Rosji i pracował w transporcie. Malanowski skończył w Komisariacie Ludowym Rolnictwa ZSRR jako zastępca Komisarza.

Jednak zaskakująco wielu z nich – jak choćby Adam Pecold czy Franciszek Boh-Szurowski – wróciło do Polski i zupełnie nie po bolszewicku brało udział m.in. w obronie Warszawy w 1939 r., później zaś walczyło w konspiracji ZWZ-AK. W tym czasie Stefan Żbikowski od dwóch lat spoczywał w bezimiennej zbiorowej mogile na Cmentarzu Dońskim.