Łączna biomasa udomowionych ssaków – na którą składają się głównie krowy i świnie – osiąga 60 proc. wszystkich żyjących przedstawicieli tej grupy. Jeśli do tego dodamy zsumowaną masę ludzi, która stanowi 36 proc. masy ssaków, to na dzikie gatunki z tej grupy pozostaje marne 4 proc. Podobnie rzecz się ma z ptakami. 70 proc. ich obecnej biomasy przypada na drób, głównie kurczaki. Dzikie gatunki stanowią tylko 30 proc. masy wszystkich żyjących ptaków. Tak przynajmniej wyliczył zespół prof. Rona Milo z Weizmann Institute of Science w Izraelu.

Bezwzględne dane liczbowe potwierdzają te wnioski. Szacuje się, że obecnie Ziemię zamieszkuje 19,5 mld kurczaków, 1,4 mld krów, 980 mln świń, 470 mln psów oraz 373 mln kotów. Do tego trzeba dodać konie, krowy, owce, kozy czy nawet pszczoły miodne. A także zwierzęta, które, choć nie zostały udomowione, to ściśle związały swoje życie z człowiekiem. Są to choćby myszy domowe, szczury, wróble czy bociany białe.

Gdyby ludzkość wyginęła nagle w wyniku jakiejś globalnej epidemii, to gigantyczna przewaga liczebna zwierząt domowych i związanych z człowiekiem dałaby im pierwszeństwo w opanowywaniu opustoszałej po nas Ziemi. Z drugiej strony niektóre wersje genów, jakie pod wpływem człowieka znalazły się w ich komórkach, mogłyby im to utrudnić. Krótkie nogi, duże otłuszczenie, oklapłe uszy czy łagodny charakter nie ułatwiłyby walki o byt w naprawdę dzikiej przyrodzie. Z kolei szybki przyrost masy czy wszystkożerność mogłyby okazać się przydatne.

Ewolucja się nie cofa, lecz serwuje nowe mutacje. Widać to, gdy pojawiają się zdziczałe zwierzęta domowe. Zdarzyło się już wielokrotnie na wyspach, porzuconych farmach czy w strefach ewakuacji ludzi po rozmaitych katastrofach. To dobry prognostyk tego, jak mogłyby sobie takie zwierzęta poradzić na Ziemi pozbawionej ludzi. A wnioski bywają zaskakujące.

Zdziczałe zwierzęta domowe – krowy

Jesienią 2019 r. stado krów uciekło rolnikowi ze wsi Jakubowskie na Podlasiu. Trzymał on zwierzęta od wiosny na pastwisku, czasem tylko dowożąc im pokarm. Krowy miały niewielki kontakt z człowiekiem. Gdy właściciel postanowił zagnać je do obory jesienią, zwiały na sam jego widok. Nikt nie spodziewał się, że samodzielnie przetrwają całą zimę. Tymczasem nie tylko świetnie sobie poradziły, ale jeszcze się rozmnożyły. Rozwinął się też u nich silny instynkt stadny. Na widok człowieka dorosłe krowy chowały młode do środka, a same ustawiały się dookoła. W takim układzie uciekały do lasu.

Prawdopodobnie kluczem do udanego zdziczenia było to, że należały do mięsnej rasy limousine. Nie wymagały więc codziennego dojenia i nie cierpiały z powodu nadmiaru mleka. Gdyby należały do najpopularniejszej dziś w Polsce rasy holsztyńsko-fryzyjskiej, nie przeżyłyby zimy. Te krowy – o charakterystycznym czarno-białym umaszczeniu – rocznie dają od 5,5 do 11 tys. litrów mleka. Od bardziej pierwotnej rasy czerwonej polskiej można uzyskać tylko do 3 tys. litrów rocznie.

Gdyby człowiek nagle zniknął, większość krów, niedojona, zapadłaby na bolesne zapalenie wymion. Nieliczne, które przetrwałyby tę chorobę, musiałyby się zmierzyć ze stadami drapieżników. Powolne krowy ras mlecznych wymarłyby bezpotomnie. Z atakami drapieżników poradzić by sobie mogły dwie linie ewolucyjne. Jedna to małe, chude i szybkie niskomleczne rasy pierwotne. Ich siłą byłaby wytrzymałość i zdolność do ucieczki. Z czasem z tych ras mógłby się wykształcić gatunek niedużego, ale szybkiego i wytrzymałego bydła. Zbliżony wielkością do dzisiejszej sarny tworzyłby małe rodzinne grupy, których główną metodą obrony przed drapieżnikami byłaby sprawna ucieczka.

Zniknięcie ludzi mogłyby też przeżyć duże rasy mięsne bydła typu limousine. Geny szybkiego przyrostu masy, preferowane w doborze sztucznym, dałyby im przewagę w starciu z drapieżcami. Krowy tworzyłyby duże stada, które na widok agresorów ustawiałyby się wkoło, spychając młode do środka. W obronie przydawałyby im się duże rogi, więc z czasem ewolucja sprzyjałaby zwiększaniu ich rozmiarów. Tak by powstał drugi gatunek dzikiego bydła: powolny, ale ogromny, przewyższający wielkością żubry i tury, do tego agresywny i uzbrojony w potężne rogi.

Zdziczałe zwierzęta domowe – psy

Zdziczały piesZdziczały pies / Getty Images

Większość psów można zaliczyć do szeroko pojętej kategorii kundli. Badania zespołu prof. Wiesława Bogdanowicza z Muzeum i Instytutu Zoologii PAN w Warszawie wykazały, że ta grupa psów tworzy coś w rodzaju superrasy, lepiej radzącej sobie samodzielnie od przedstawicieli jakiejkolwiek rasy wyhodowanej przez człowieka. Mają lepszy węch, sprawniejsze układy rozrodczy i odpornościowy. Potrafią też samodzielnie wyszukiwać pokarm, żywić się resztkami, nie tylko świeżym mięsem, ale też padliną, odchodami, owocami, nawet gnijącymi. Gdyby więc człowiek nagle zniknął z powierzchni Ziemi, rasowe psy szybko by wymarły. Świat zaczęłyby podbijać wszędobylskie kundle. Szybko jednak musiałyby się zmierzyć z wilkami.

Pies bowiem to udomowiony wilk. Badania genetyczne wskazują, że początki tego procesu sięgają między 27 a 40 tys. lat wstecz. Psy i wilki wciąż łączą silne więzy genetyczne. Wilki traktują psy albo jako rywali na swoim terytorium, których należy zagryźć, albo jak partnerów do rozrodu. Badania z 2018 r. wykazały, że aż 62 proc. eurazjatyckich wilków nosi w sobie fragmenty DNA psów. W świecie po wymarciu ludzi wilki, wreszcie wolne od prześladowań, gwałtownie zwiększyłyby swoją liczebność. Kundle z kolei zmuszone zostałyby do poszukiwania pożywienia w dziczy. Część z nich zostałaby zjedzona przez wilki. Pozostałe krzyżowałyby się z nimi na dużą skalę.

W efekcie powstałby psowilk. Miałby nieco mniejsze rozmiary niż dzisiejsze wilki, bardziej zróżnicowane umaszczenie i większe możliwości żywieniowe – dietę mięsną, z upolowanych ofiar, uzupełniałby odchodami i dzikimi owocami. Struktura watahy psowilków stałaby się też bardziej elastyczna, co utrudniałoby potencjalnym ofiarom – jeleniom, sarnom, dzikim krowom czy koniom – przewidywanie ich aktualnej strategii myśliwskiej. W strefie umiarkowanej i borealnej psowilki stałyby się najbardziej skutecznym drapieżnikiem w świecie po wymarciu ludzi.

Zdziczałe zwierzęta domowe – świnie

Zdziczałe świnieZdziczałe świnie / Rodger Mallison/Fort Worth Star-Telegram/Tribune News Service via Getty Images

Po katastrofie w Fukushimie w 2011 r. władze Japonii nakazały ewakuację ponad 100 tys. osób w promieniu ponad 20 km. Ok. 300 km kw. tego obszaru to były tereny rolne i miejskie. Z opuszczonych farm wydostało się tam na wolność blisko 30 tys. świń. Jednocześnie na opustoszałych terenach gwałtownie wzrosła liczebność dzików. To pozwoliło na nieskrępowany kontakt obu gatunków.

W dziejach cywilizacji to nie był jakiś wyjątkowy przypadek. Świnie zostały udomowione 8–8,5 tys. lat temu na Bliskim Wschodzie. Stamtąd wraz z rolnikami powędrowały do Europy. Rolnicy z północy do swoich stad świń chętnie dołączali dziki. Ok. 4 tys. lat temu trzoda chlewna stała się krzyżówką obu tych gatunków.

Nic więc dziwnego, że i na opuszczonych przez ludzi terenach wokół Fukushimy doszło do wymiany genetycznej między świniami i dzikami. Efekty tego zbadała grupa japońskich naukowców, którzy spodziewali się, że świńskie geny przyniosą korzyści dzikom. Odkryli jednak, że mieszańce stanowiły ledwie 16 proc. populacji, a świńskie geny stanowiły u nich tylko 8 proc. całego DNA. Badacze doszli więc do wniosku, że cechy świń nie pomagały dzikom w przetrwaniu. Ich zdaniem hybrydy stopniowo wymierają.

To zaś oznacza, że po zniknięciu ludzkości świnie prawdopodobnie też szybko by się skrzyżowały z dzikami. Mieszańce nie radziłyby sobie jednak ze sprawnym wyszukiwaniem pokarmu w dzikiej przyrodzie i z obroną przed drapieżnikami. Z czasem by więc zniknęły, a na planecie pozostałyby już tylko dziki.

Zdziczałe zwierzęta domowe – kury

Zdziczały kogutZdziczały kogut / Getty Images

Pierwszym zwierzęciem, jakie przyciąga uwagę turystów na hawajskiej wyspie Kauai, są kury. Widać je na parkingach, trawnikach, ulicach, plażach i w lesie. Nikt ich nie pilnuje, nikt się nimi nie zajmuje. Świetnie radzą sobie całkowicie same.

Podobnie jak wszystkie kury na świecie, także i te z Kauai pochodzą od żyjącego w dżunglach południowej Azji kura bankiwa. Udomowienie nastąpiło prawdopodobnie około 8 tys. lat temu. Stamtąd kury rozpowszechniły się na cały świat. Większość dzisiejszych kur jest całkowicie zależna od człowieka. Osiągają rozmiary dwukrotnie większe od swego dzikiego przodka. Często utraciły, i tak pierwotnie nieduże, zdolności latania. Mają proporcjonalnie mniejsze mózgi. Potrafią składać jaja niemal codziennie, ale często tracą potrzebę ich wysiadywania.

Te, które około tysiąca lat temu Polinezyjczycy przywieźli na Kauai, bardziej przypominały pierwotne kury bankiwa. Po odkryciu wyspy w 1778 r. przez kapitana Jamesa Cooka skrzyżowały się one z rasami europejskimi. Doszło do tego ponownie m.in. po huraganach z 1982 i 1992 r., które wywiały kurczaki z podwórek do lasów.

Zdziczałe kury Kauai zachowały wiele pierwotnych genów, ale dopływ DNA udomowionych kur przyniósł im korzyści. Geny szybkiego wzrostu i reprodukcji pozwalają im szybko odbudować populację po kryzysach. Natomiast cechy dzikie – mniejsze rozmiary ciała, rzadsze składanie jaj i troskliwsze ich wysiadywanie – ułatwiają im przeżycie.

Podobny proces można będzie zapewne zaobserwować u kur po wymarciu człowieka. Większość typowych ras mięsnych i nieśnych zapewne szybko by wyginęła. Przetrwałyby te bardziej ogólnoużytkowe, typu polskiej zielononóżki kuropatwianej. Ale nawet one nie poradziłyby sobie zimą w rejonach polarnych i umiarkowanych. Pozbawione ogrzewanych kurników zamarzłyby na śmierć.

Natomiast w klimacie ciepłym i tropikalnym, po chwilowym załamaniu liczebności, szybko by się odnalazły. Ewolucja pchnęłaby je w kierunku zmniejszenia wielkości i sprawniejszego latania. Nie potrafiłyby długo fruwać, ale – tak jak cietrzewie czy głuszce – z łatwością podlatywałyby na drzewa, by uciec przed drapieżnikami. Składałyby mniej jaj, które ukrywałyby w wygrzebanym w ziemi dołku, gdzieś w leśnej gęstwinie. Geny szybkiego wzrostu pozwalałyby im prędko dojrzewać i mieć kilka lęgów w roku.

Domieszka DNA od ras bojowych zwiększyłaby ich agresywność. W okresie godowym koguty walczyłyby więc ze sobą w niezwykle widowiskowy sposób. Kury zaś broniłyby swoich piskląt z zaciętością, kopiąc silnymi nogami i szarpiąc dziobem przeciwnika do krwi.

Zdziczałe zwierzęta domowe – konie

Zdziczałe konieZdziczałe konie / Getty Images

Konie najprawdopodobniej zostały udomowione około 5 tys. lat temu przez lud Botai ze stepów Kazachstanu. Stamtąd rozprzestrzeniły się na świat. Hodowano je głównie jako siłę pociągową do prac rolnych albo zwierzę do jazdy wierzchem. Hodowla nie zmieniła tak bardzo ich pierwotnych genów jak u krów, świń czy kur. Większość ras koni zachowała dużą sprawność fizyczną i samodzielność.

Pozbawione opieki człowieka, z łatwością dziczeją i przystosowują się do lokalnych warunków. Tak jak choćby mustangi, które są potomkami koni domowych przywiezionych w XVI wieku przez Europejczyków podbijających Amerykę Północną. – W każdym rejonie USA mustangi tworzą nieco inną strukturę – opowiada Iwa Momatiuk, fotografka przyrody, która od 56 lat mieszka w Ameryce. – W częściach Nevady żyją w grupach rodzinnych do 80 koni. W górach z kolei stado tworzy z reguły tylko ogier, kilka klaczy i ich potomstwo.

Gdyby więc cała ludzkość wyginęła, to niekontrolowane i niekastrowane konie pewnie by zalały świat. Ich ewolucja mogłaby pójść w dwie strony. Na terenach otwartych – głównie stepach – konie zachowałyby duże rozmiary i tworzyłyby wielkie tabuny, liczące do kilkudziesięciu osobników. Przebywałyby razem przez cały rok. Zachowałyby rozmaitość umaszczenia koni domowych, długie grzywy i ogony. Dobrze widoczne, szczególnie w galopie, stanowiłyby doskonałe ostrzeżenie przed drapieżnikami dla innych członków stada.

Z kolei w lasach mógłby powstać gatunek niewielkiego konia o bardziej samotniczym trybie życia i jednolicie ciemnobrązowym umaszczeniu, które pełniłoby funkcję kamuflażu. Krótka grzywa i cienki ogon zapobiegałyby zaplątywaniu się w krzewy. Pysk nieco by się wydłużył i zwęził, aby ułatwić zrywanie pożywnych liści w gąszczu. Konie leśne zbierałyby się razem jedynie w okresie godowym. Samce toczyłyby wtedy brutalne walki o dostęp do samic, korzystając przy tym z kopyt i zębów. Po zapłodnieniu ogiery wracałyby do indywidualnego trybu życia, a klacze samodzielnie wychowałyby młode.

Zdziczałe zwierzęta domowe – kozy

Zdziczałe kozy Zdziczałe kozy / Getty Images

Zdziczałe kozy były plagą wysp Galapagos. Zabijano je tysiącami, aż w końcu w 2006 r. zlikwidowano ostatnie. Gdyby przetrwała choć jedna ich para, wkrótce te zwierzęta z powrotem by odbudowały liczną populację na wyspach. Ta historia pokazuje, jak niezwykle ekspansywna jest koza domowa.

Pochodzi ona od dzikiej kozy bezoarowej, która do dziś żyje na pustynnych obszarach Azji Południowo-Zachodniej. Mimo że od udomowienia minęło już blisko 11 tys. lat, to koza domowa nadal zachowała ogromną wytrzymałość oraz elastyczność pokarmową swoich przodków. Jest w stanie żywić się liśćmi, gałęziami, korą, kwiatami, owocami, korzeniami, nasionami, a nawet grzybami. W Australii zdziczałe kozy jedzą kłujące akacje oraz gorzkie zioła, których unikają owce czy bydło.

Gdyby człowieka zabrakło na Ziemi, kozy domowe szybko by opanowały wszelkie rejony suche i ciepłe, szczególnie półpustynne oraz skaliste. Zachowałyby zdolność do rozmnażania się o dowolnej porze roku – byle miały trochę pokarmu i wody. Tworzyłyby, tak jak i dzisiaj, stada o strukturze matriarchalnej: z doświadczoną przewodniczką, młodszymi samicami i ich potomstwem. Samce po osiągnięciu dojrzałości płciowej opuszczałyby rodzinne grupy, tworząc luźne i elastyczne stada męskie.

Zdziczałe zwierzęta domowe – koty

Zdziczały kotZdziczały kot / Arife Karakum/Anadolu Agency via Getty Images

Niemal 9 tys. małych i średnich wysp świata jest zamieszkanych przez zdziczałe koty. Zjadają tam, co się da: od ptaków i ssaków, przez gady, po bezkręgowce, głównie owady. Ta wszechstronność pokarmowa z pewnością ułatwiłaby kotom przetrwanie po wymarciu człowieka.

Więź między naszymi gatunkami sięga 8 tys. lat wstecz. To wtedy koty nubijskie (Felis silvestris nubica), czyli afrykański i arabski podgatunek żbika (Felis silvestris), zaczęły kręcić się wokół człowieka. Przyciągnęły je myszy i szczury, zwabione z kolei  zapasami ziaren u pierwszych rolników.

Koty nubijskie udomawiały się stopniowo: najpierw w Azji Zachodniej, później w Egipcie. Wraz z rolnikami koty domowe zawędrowały do Europy. Tam spotkały się z drugim podgatunkiem żbika: żbikiem europejskim (Felis silvestris silvestris). Z nim też z łatwością się krzyżowały. W efekcie w wielu rejonach Europy żbiki zostały w dużym stopniu zastąpione przez hybrydy.

Po wymarciu człowieka rasy kanapowe zapewne szybko by wyginęły, a Ziemię opanowaliby potomkowie „dachowców”. W warunkach ostrej konkurencji musieliby zacząć się jednak specjalizować pokarmowo. Część kotów przeszłaby na nadrzewny tryb życia, intensywnie krzyżując się ze żbikami europejskimi. Lżejsze, mniejsze i zwinniejsze, żywiłyby się głównie ptakami. Naziemne osobniki utworzyłyby linię większą i cięższą, powolną, lecz waleczną, która wyspecjalizowałyby się w polowaniach na szczury i gigantyczne myszy.