Wraz z końcem ostatniej epoki lodowcowej (plejstocenu) kilkanaście tysięcy lat temu w wielu miejscach na Ziemi zaczęła wymierać megafauna. Mowa o wielkich zwierzętach takich jak nosorożce włochate, olbrzymie niedźwiedzie czy mamuty. Szacuje się, że wymarło dwie trzecie takich zwierząt.

Część z nich co prawda przetrwała dłużej, na przykład ostoją mamutów była Wyspa Wranga jeszcze 4 tys. lat temu. Jednak duża część przepadła na zawsze. W środowisku naukowym trwa ciągle zażarta debata, co było powodem tego wydarzenia. Wskazuje się głównie na zmiany klimatu oraz działalność człowieka.

Wiele informacji na temat wymierania megafauny opiera się na fragmentarycznych zapisach paleontologicznych. Często ich wiek nie jest precyzyjnie określony i nie są one odpowiednio zestawione z danymi archeologicznymi i środowiskowymi.

Wielkie wymieranie w Kalifornii

Amerykańscy badacze opublikowali niedawno wyniki badań przeprowadzonych na stanowisku La Brea w południowej Kalifornii w USA. Zachowały się tam liczne szczątki wielkich wymarłych ssaków. Przetrwała cała ich sekwencja, dlatego wiadomo, że żyły tam dziesiątki tysięcy lat. Dodatkowo ze względu na warunki geologiczne do dziś zachował się kolagen w kościach.

Dlatego możliwe było wykonanie precyzyjnych pomiarów metodą węgla radioaktywnego C14, określających wiek kości. Wśród nich był wielki szablozębny kot, wymarłe gatunki psowate, leniwcowate, lew amerykański i wymarły gatunek bizona.

Naukowcy dodatkowo pobrali rdzenie geologiczne, które umożliwiły wgląd w ówczesny klimat i środowisko. Wszystkie dane wprowadzili do specjalnego modelu, który umożliwił oszacowanie dynamiki zmian zmian ekosystemu i ocenę związków przyczynowych między różnymi zjawiskami.

Megafauna wymarła na skutek pożarów

Eksperci ustalili, że był wyraźny związek między katastrofalnymi pożarami zarejestrowanymi w rdzeniach i wymieraniem wielkich ssaków. W ich ocenie wzrost liczby pożarów mógł wynikać z ocieplenia wywołanego przez zmiany klimatu. Jednak do rozniecania pożarów mógł się też przyczynić człowiek.

Krajobraz zmieniał się stopniowo. Było coraz mniej roślinności i coraz bardziej sucho. Ten proces trwał 2 tysiące lat. Zakończył się nagle. W ciągu zaledwie 300 lat wymarły wielkie ssaki. Wówczas też dochodziło do katastrofalnych pożarów.

„Wydaje się, że za tę zmianę odpowiadały pożary wywołane przez człowieka w ekosystemie dotkniętym gwałtownym ociepleniem, wielką suszą i trwającą od tysiącleci tendencją do wymierania dużych roślinożerców. Wydarzenie to odpowiada procesom zachodzącym obecnie w ekosystemach śródziemnomorskich” – piszą naukowcy na łamach prestiżowego czasopisma naukowego „Science”.

Do tego dramatu doszło 13 tys. lat temu. Nie we wszystkich rejonach Ameryki Północnej nastąpiło to w tym samym czasie. W Kalifornii katastrofa nadeszła o 1000 lat wcześniej.

W czasie pożarów wymarły też zwierzęta z rodziny leniuchowcowatych / Fot. Smithsonian Scientific Series.

Zmiany klimatu i wielkie pożary dziś

W związku z rosnącymi temperaturami na całym świecie, coraz częściej mamy do czynienia z ekstremalnymi zjawiskami pogodowymi. Wśród nich są susze, które prowadzą do wielkich pożarów. Szczególnie często mają one miejsce w strefie śródziemnomorskiej, zwłaszcza w Grecji czy w Turcji, ale też w USA.

W ostatnich latach to zagrożenie wzrosło również w Polsce. Naukowcy alarmują, że w naszym kraju latem mamy do czynienia od kilku lat z permanentną suszą. Może ona prowadzić nie tylko do pożarów, ale zagraża też uprawom rolniczym. 

Z pomiarów wykonanych w lipcu 2023 roku wynika, że było to najgorętszy miesiąc w historii pomiarów i być może najgorętszy miesiąc od ponad 100 tysięcy lat. Średnia temperatura przewyższa średnią z epoki przedindustrialnej o ok. 1,5 stopnia Celsjusza. Zdaniem ekspertów, aby Ziemia nadawała się do życia dla ludzi. emisje gazów cieplarnianych spowodowane przez człowieka muszą być zredukowane o ponad 40 proc. do 2030 roku.

Źródło: Science.