To za rządów Leonida Breżniewa, stojącego na czele ZSRR od 1964 do 1982 roku, państwo radzieckie znalazło się u szczytu potęgi. Ten syn hutnika, urodzony w 1906 roku w Ukrainie (aczkolwiek jego rodzinę określa się raczej jako rosyjską) zrobił niesamowitą karierę. Wykształcił się, wstąpił do partii komunistycznej i z zapałem piął się po szczeblach władzy.

Tak się poświęcił polityce, że już mając 46 lat przeszedł pierwszy zawał serca. W tym samym 1952 roku dochrapał się jednak stanowiska w Biurze Politycznym, czyli w ścisłym kręgu władzy ZSRR. Promował go sam Stalin i do pewnego stopnia Breżniew pozostał wierny jego ideologii.

Leonid Breżniew: powrót do stalinizmu

Okres rządów na Kremlu Nikity Chruszczowa (1953–1964), potępiającego zbrodnie stalinizmu, z oczywistych względów nie mógł się podobać Breżniewowi. Dlatego wraz z twardogłowymi towarzyszami obalił Chruszczowa i jako sekretarz generalny (w skrócie: gensek) Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego sam zaczął grać pierwsze skrzypce.

Nie w głowie była mu liberalizacja, lecz usztywnienie kursu. „Oskarżano go, że dopuścił, aby ZSRR wrócił do »neostalinizmu« i »popadł w stagnację«. Z czasem być może zostanie uznany za przywódcę, który najlepiej ze wszystkich rozumiał istotę ustroju i przedłużał temu ustrojowi życie tak długo, jak tylko się dało. Był przede wszystkim ostrożnym i sprytnym aparatczykiem, który zdawał sobie sprawę z konsekwencji, jakie może pociągnąć za sobą manipulowanie przy wadliwie działającej machinie” – pisze w swojej monumentalnej „Europie” historyk Norman Davies.

„Zdawał sobie sprawę – w odróżnieniu od swoich następców – że eliminacja kłamstw i środków przymusu nieuchronnie podważy fundamenty budowli. Wobec tego Breżniew był twardy. W tym, co jego przeciwnicy mieli potępić jako »stagnację«, można także było dostrzec ten pokój i stabilizację, za którymi tęskniło jego pokolenie. Można było co najwyżej zredukować przemoc i oszustwo, tak aby stały się do zniesienia. W odróżnieniu od Stalina, Breżniew nie mordował ludzi milionami”.

Gułagi i areszty były więc pełne, a takie głosy jak list protestacyjny z 1966 roku, w którym sowieccy intelektualiści wypowiadali się przeciw rehabilitacji Stalina – nie do przyjęcia. Przy tym Leonid Breżniew nie musiał bać się buntu. Jak podkreśla historyk Peter Kenez w „Odkłamanej historii Związku Radzieckiego”, wyżsi rangą partyjni towarzysze mogli liczyć na dacze, posyłać dzieci do dobrych szkół, a czasem nawet wyjeżdżać na Zachód. Zaś zwykli ludzie mieli po prostu ufać wodzowi.

Polityka Breżniewa a stan wojenny w Polsce

„Cały kraj oblepiony był jego wyidealizowanymi portretami, a dzieci w szkołach uczyły się o jego »wspaniałych wyczynach« jako dowódcy w czasie »wielkiej wojny ojczyźnianej«” – pisze amerykański historyk. W gospodarce zaczęto mówić o „realnym socjalizmie”, w odróżnieniu od dawnych idealistycznych i nieprzystających do rzeczywistości oczekiwań. Co ciekawe, w zamian za lojalność wobec Kremla, Breżniew pozwalał na coraz więcej komunistycznym władzom republik związkowych z odległych terenów ZSRR. Niechcący gensek mógł więc zasiać ziarna, które zakwitły po latach przy rozpadzie supermocarstwa.

Symbolem polityki zagranicznej stała się przyjęta we wrześniu 1968 roku tzw. doktryna Breżniewa. Zakładała, że jeśli jakikolwiek kraj Układu Warszawskiego będzie chciał z niego się wyrwać, Moskwa może dokonać tam interwencji. Rzekomo w interesie międzynarodowej wspólnoty socjalistycznej, w ramach samoobrony, a w rzeczywistości: w imię własnych interesów ZSRR. Tak – już post factum –  usprawiedliwiono interwencję zbrojną, która w Czechosłowacji stłumiła Praską Wiosnę.

I choć nie uznawały tej doktryny niezależne od Moskwy komunistyczne Chiny, Jugosławia, a sprzeciwiała się jej nawet Rumunia, to właśnie tą doktryną mógł się zasłaniać w Polsce gen. Jaruzelski. Właśnie obawą przed sowieckim wojskiem motywował wprowadzenie własnymi siłami stanu wojennego i spacyfikowanie „Solidarności”. Czy wejście sowieckiej armii faktycznie nam groziło? Do dziś sprzeczają się o to historycy i publicyści.

Jakkolwiek było, Breżniew na pewno był zadowolony, że Jaruzelski sam wykonał „czarną robotę”. Zwłaszcza że od 1979 roku uwikłał ZSRR w interwencję w Afganistanie, która kosztowała mnóstwo pieniędzy, sprzętu, zabitych i rannych.

Leonid Breżniew – schorowany dyktator uzależniony od leków

Jak na prawdziwego dyktatora przystało, Leonid Breżniew mógł się jednak godnie relaksować. Za młodu miał opinię kobieciarza. Całe życie uwielbiał jeść, a stoły genseka uginały się od dziczyzny, pucharów z kawiorem, jesiotrów, krabów czy takich smakołyków jak zupa z homara. Lubił też polowania, podczas których zaprawiał się ponoć polską Żubrówką. Kochał szaleć po Moskwie autem. Miał wiele samochodów, a w 1980 roku został nawet ranny w wypadku swojego rolls-royce'a. Nic poważnego mu się nie stało, a w zasadzie nic poważnego w porównaniu z tym, co już mu dolegało.

W 1974 roku miał bowiem kolejny zawał. Uzależnił się od medykamentów. „Dochodzi do tego, że lekarze boją się choćby oględnie zasugerować, by zmniejszył dzienną dawkę. On zaś nie potrafi wytrzymać bez leków. Kiedy trafia do szpitala, przed snem zostawia ordynansowi kartkę z poleceniem: »Gdyby lekarze próbowali skonfiskować moje tabletki, śmiało skorzystaj z broni«. Dzięki środkom nasennym nie tylko zasypia, ale także – i przede wszystkim – wytrzymuje ciągłe napięcie i niepokój” – opisuje francuski historyk Philippe Comte w pracy zbiorowej „Ostatnie dni dyktatorów” (pod red. Diane Ducret i Emmanuela Hechta).

Breżniew miał coraz więcej na głowie, która pracowała coraz słabiej. Spokoju nie dawała mu rodzina. Szerzyły się plotki o łapownictwie. Córka skandalistka zamieszana była w kryminalną aferę z brylantami. Na dodatek Breżniew dobrze wiedział, że system polityczny Związku Radzieckiego to przeżytek, a komunistyczna ideologia ma tylko zamydlić ludziom oczy. Na głębokie zmiany nie miał jednak siły.

„Reformować? Nie ma mowy! Boję się nawet głośniej kichnąć. Nie daj Bóg poruszyć jeden kamień, a już leci cała lawina” – podsłuchała jego tyradę bratanica w 1979 roku. – „Swoboda gospodarcza przyniesie tylko chaos. Zobaczycie. Sami się przekonacie. Ludzie wzajemnie się powybijają”.

Leonid Breżniew zmarnował szansę na reformę technologiczną

Philippe Comte zwraca uwagę, że Breżniew przegapił okazje na dokonanie przełomu technologicznego w ZSRR, który mógł zmienić bieg historii: „Kolejne kwestie kluczowe dla przyszłości kraju czekają w zawieszeniu. Zwłaszcza ambitny program modernizacji ochrzczony mianem »rewolucji naukowo-technicznej«, której filarem ma się stać »państwowy zautomatyzowany system zarządzania gospodarką całego ZSRR możliwy dzięki komputerom«. System ten, znany jako OGAS – swego rodzaju zapowiedź Internetu – to owoc dziesięcioletnich badań zespołu Wiktora Michajłowicza Głuczkowa, przedstawiony rządowi w czerwcu 1964 roku. Przez następną dekadę, aż do końca 1973 roku setki ekonomistów, badaczy, naukowców oraz dziesiątki instytutów pod kontrolą trzech sekretarzy Komitetu Centralnego pracują nad ambitnym projektem zakrojonym na szeroką skalę. Chodzi o reformę społeczeństwa radzieckiego opartą na rewolucji elektronicznej. Wszystko jest już gotowe. Brakuje jedynie decyzji politycznej. Tę zaś może podjąć wyłącznie KC na sesji plenarnej zwołanej przez genseka, który nigdy nie wpisze jej do punktu obrad. Dwadzieścia lat ogromnego wysiłku umysłowego i niepowtarzalna okazja, by dokonać cywilizacyjnego skoku, idą na marne. Wszystko przez lęk przed zmianami. Nade wszystko zaś – lęk przed wolnością. Bojaźliwy następca Lenina cofa Rosję o czterdzieści lat w rozwoju technologicznym”.

Choroba i postępujące zniedołężnienie Breżniewa spowodowały, że jeszcze za życia genseka w jego otoczeniu zaczęła się toczyć walka potencjalnych następców. Wyróżniał się w niej szef KGB Jurij Andropow. I to on wskoczył na miejsce Breżniewa, gdy ten zmarł w Moskwie 10 listopada 1982 roku.

Ba, niewykluczone, że Andropow pomógł gensekowi w zgonie. Breżniew miał już go bowiem na celowniku i zamierzał zmarginalizować. A chociaż gensek był schorowany, to kilka dni przed śmiercią znajdował się w świetnej formie, przyjął defiladę na Placu Czerwonym i spotykał się z zagranicznymi gośćmi. Szykował się do sesji plenarnej Komitetu Centralnego, na której prawdopodobnie przesądziłby o losie Andropowa...

Breżniewa znaleziono nieprzytomnego w sypialni 10 listopada o godzinie 9 rano. Jeszcze żył, podjęto reanimację. Ciekawe, że ponoć jeszcze przed godz. 9 pojawiły się plotki o jego śmierci i niektórzy dygnitarze już traktowali go jak martwego. Tymczasem stan śmierci klinicznej stwierdzono u Breżniewa dopiero o godz. 10.30! Możliwe więc, że był podtruwany – jak wielu panów Kremla przed nim i po nim.

ZSRR – państwo pozostawione bez perspektyw

„Jedną z wielkich ironii losu tej epoki było, że kolejni pierwsi sekretarze wykazywali objawy rozmaitych wyniszczających chorób, doskonale symbolizujących stan zdrowia samego ZSRR. Pod koniec lat siedemdziesiątych stabilizacja zaczęła przechodzić w inercję. Mowa Breżniewa stawała się coraz bardziej bełkotliwa, a ruchy spowolniały do tego stopnia, że dowcipnisie utrzymywali, iż jest tylko trupem poruszanym mechanizmem do podtrzymywania życiowych funkcji” – komentuje w „Europie” Norman Davies.

„Jego śmierć zmieniła inercję w paraliż, który następował, w miarę jak jego chorowici następcy wybierali na przemian sprzeczne zalety reformy i bezczynności. Jurij Andropow (1982–1983), który był zwolennikiem reform, zmarł na raka, nim rozpoczęto jakąkolwiek reformę. Konstantin Czernienko (1983–1985), ofiara rozedmy, nie miał najmniejszego zamiaru niczego rozpoczynać”.

System, który Breżniew próbował zakonserwować, i tak się rozpadł. Cóż po względnej stabilizacji i spokoju mieszkańców ZSRR, skoro wszechobecne stały się obłuda, cynizm, brak perspektyw? „Kiedy 10 listopada 1982 roku Breżniew, nie bez pomocy »życzliwych«, odchodzi z tego świata, w obozach pracy gniją dziesiątki tysięcy więźniów politycznych i sumienia; dziesiątki niewygodnych obywateli doprowadzonych do stanu »warzywka« wegetują w szpitalach psychiatrycznych; wierzący potajemnie chrzczą dzieci w domach, a duchowny przychodzi do nich w cywilnym ubraniu; nikt nie może założyć nawet najmniejszej firmy, nawet lokalnej piekarenki czy pralni; miliony młodych absolwentów uczelni dla świętego spokoju zatrudnia się na stanowiskach dozorców albo robotników zamiast inżynierów; wszyscy tak przywykli do wszechobecnego cynizmu swoich przywódców, że myślą jedno, mówią drugie, a robią trzecie” – pisze o dorobku czasów Breżniewa Philippe Comte.