Reklama

Spis treści:

  1. Trekking w Nepalu
  2. Annapurna Base Camp
  3. Katedra w Himalajach
  4. Zejście w doliny
  5. Annapurna – informacje praktyczne

Pierwszą okazję do zachwytu ośnieżonymi szczytami mamy już w Pokharze, mieście, z którego wyrusza się na trekkingi w rejonie Annapurny. W przeciwieństwie do Katmandu to drugie co do wielkości nepalskie miasto znajduje się dużo bliżej himalajskich kolosów niż stolica.

Z tarasu na dachu naszego hoteliku mamy widok na strzelisty Machhapuchhare, prawie siedmiotysięcznik (brakuje mu 7 m) zwany też Rybim Ogonem. Trafność tej nazwy docenimy za kilka dni, kiedy spojrzymy na niego z zupełnie innej strony. Annapurnę też widać, ale jeszcze nie tę najwyższą. Bo Annapurna to nie jeden konkretny szczyt, ale cały masyw, z wieloma wierzchołkami. 8 tys. m osiąga jedynie Annapurna I, chociaż te pozostałe (II, III, IV, Annapurna Fang, Gangapurna i inne), mimo że niższe, również mogą być dla wspinaczy trudne i niebezpieczne.

Trekking w Nepalu

Wędrówkę do bazy pod Annapurną popularnie określaną jako ABC (od ang. Annapurna Base Camp) rozpoczynamy z wioski Phedi, dokąd z Pokhary dojeżdża się busem. Jest stromo, gorąco, ale ciekawie. Mijamy poletka, na których uprawiane są ryż i proso, fotografujemy zaprzężone w pług woły.

Przystając na odpoczynek, zaglądamy do tradycyjnego domu Gurungów. To dominująca tutaj grupa etniczna, zupełnie inna pod względem wyglądu czy tradycji niż najsłynniejsi w Nepalu Szerpowie żyjący dużo bardziej na wschód, w rejonie Everestu. Dom obwieszony jest kolbami kukurydzy, na stole suszy się posiekana rzodkiew, a pod dachem werandy wisi pełniący rolę ula wydrążony w środku pniak. Zamawiamy tradycyjną herbatę masala, czyli z dodatkiem różnych przypraw (m.in. imbir, kardamon, gałka muszkatołowa oraz goździki). Wierzcie mi, domowej roboty mieszanka bije na głowę tę podawaną w turystycznych kawiarniach.

Następny dzień rozpoczynamy o świcie. Niewyspanie rekompensuje nam kolejne „wow!” – tym razem jest to widok na imponującą ścianę Annapurny Południowej. To góra, którą najczęściej widzi się na tej trasie. Bardzo różnie prezentuje się z różnych perspektyw, ale zawsze jest dumna i okazała.

Trekking do Annapurna Base Camp
Trekking do Annapurna Base Camp fot. Shutterstock

W ciągu dnia główną atrakcją stają się dla nas wiszące mosty, w tym ten największy na trasie (i jeden z najdłuższych w świecie) – ma 287 m, zawieszony jest 135 m nad rzeką! Zaliczamy też gorące źródła – relaks w basenikach przy rzece kończy się odganianiem małp wyraźnie zainteresowanych pozostawionymi bezpańsko ubraniami.

Od miejscowości Chhomrong na szlaku robi się bardziej tłoczno – trudno się dziwić, bo to odcinek, który nie ma już żadnych bocznych wariantów, w górę i w dół prowadzi ta sama droga (wcześniej mieliśmy ich wybór). Co i rusz przystajemy, aby przepuścić tragarzy albo karawany objuczonych mułów (w tym rejonie jaków nie ma – ze swoją grubą sierścią przegrzewałyby się).

– Ale tych schodów nabudowali – komentuje ktoś z grupy, bo rzeczywiście szlak do bazy pod Annapurnę z kamiennych stopni słynie. Prawda jest jednak taka, że nie z myślą o turystach je stawiano. Od dawna miejscowi zabezpieczali w ten sposób błotniste, często obsuwające się trakty dla własnej wygody.

Sceneria co chwila czymś zaskakuje – a to wodospadami, a to roślinnością, a to skałami o ciekawych kształtach. Jest też hinduistyczna kapliczka obwieszona buddyjskimi chorągiewkami; dowód na to, że obie religie umieją tu wspaniale koegzystować. Żałujemy za to, że nie widzimy dzikich zwierząt – jedynym wyjątkiem są szczekuszki, gryzonie przypominające krzyżówkę chomika z myszą, nazwane tak od dźwięku, jaki z siebie wydają. Z tablic informacyjnych dowiadujemy się, że lokalna fauna jest mocno zróżnicowana – od tybetańskich lisów, piżmowców czy będących narodowymi ptakami Nepalu bażantów himalajskich, przez śnieżne pantery, zagrożone wyginięciem argale, aż po wielkie, ale płochliwe niedźwiedzie himalajskie.

Annapurna Base Camp

Za wioską Deurali drzewa się przerzedzają, aż w końcu nie ma ich wcale, zieleń zaś zastępują różne odcienie szarości i brązu, a wyżej biel. W jednym z guesthousów jego właściciel na wieść, że jestem z Polski, z euforią opowiada, że spotkał się tutaj z Jerzym Kukuczką. Nepalczyk jest dość leciwy, więc pewnie tak było – nasz słynny himalaista zdobył Annapurnę 3 lutego 1987 r. razem z Arturem Hajzerem, dokonując pierwszego w historii wejścia na tę górę zimą.

Do bazy docieramy piątego dnia naszego trekkingu. Na takiej wysokości (4130 m n.p.m.) czuje się już niedotlenienie – ktoś zgłasza, że boli go głowa, inni dziwią się, jak bardzo brakuje im sił, choć przecież idziemy naprawdę wolno. To całkiem normalne – gorzej, jeśli kogoś dopadłby obrzęk mózgu albo płuc. Przy tablicy „Annapurna Base Camp – 4130 m, witamy” niektórzy płaczą ze szczęścia; dla wielu to spełnienie marzeń.

Wśród otaczających nas gór wyszukujemy tę najważniejszą, ośmiotysięczną Annapurnę I (8091 m, 10. pod względem wysokości góra świata). Z tej perspektywy jest dość niepozorna, choć przecież zdradziecka i groźna. W statystykach śmiertelnych wypadków wśród ośmiotysięczników zajmuje niechlubne 1. miejsce, wyprzedzając nawet wyjątkowo trudne K2. Powodem są głównie lawiny, które akurat na tej górze schodzą szczególnie często. Aby zmniejszyć ryzyko, obecnie wspinacze wchodzą na Annapurnę od drugiej, północnej strony. Z tego względu w ABC żadnych namiotów himalaistów nie uświadczymy.

Również z tego powodu coraz częściej zamiast słowa „baza” słychać tu określenie: „sanktuarium Annapurny”. Co z tego, że żadnej świątyni również tu nie ma?! To sanktuarium duchowe, miejsce skłaniające do medytacji; myślę, że mistycyzm miejsca odczuje tu każdy. Inna sprawa że ten górski amfiteatr w dawnych wierzeniach był uważany za dom przeróżnych bóstw.

Annapurna to w hinduistycznej mitologii jedno z wcieleń bogini Parwati, towarzyszki Śiwy, a także córka króla Himawata, króla Himalajów (jego imię oznacza dosłownie: „bóg śniegu”). Z kolei w sanskrycie „Annapurna” oznacza „żywicielkę”, „wypełnioną pożywieniem”, co wiąże się z legendą o dobrym sercu bogini, która uchroniła ludzi przed głodem. Co więcej, dawni Gurungowie uważali, że pod Annapurną (górą!) znajdował się wypełniony złotem i kosztownościami boski skarbiec. Żeby przypadkiem nie obrazić bóstw, nie mogli tutaj przychodzić ludzie z najniższej kasty społecznej i kobiety. Ale i ci, którym było to dane, musieli zaakceptować różne zasady, np. zakaz wnoszenia tu jaj oraz mięsa. Czasy się zmieniły, ale przynosić i spożywać mięsa (z wyjątkiem owiec, kóz i kurczaków) tu nadal nie można.

Katedra w Himalajach

Siedząc na kamieniu i ciesząc się chwilą, czy wręcz „audiencją u górskich bogów”, uświadamiam sobie, że odniesienie do „sanktuarium” zawierają również słynne słowa wypowiedziane niegdyś przez Anatolija Bukriejewa, jednego z najwybitniejszych himalaistów świata, który zginął w 1997 r. właśnie na Annapurnie: „Góry to nie stadiony, gdzie zaspakajam swoje ambicje, to katedra, w której praktykuję swoją religię”. Na symbolicznym cmentarzyku koło skupiska guesthousów są dwie tablice poświęcone słynnemu Kazachowi i jego partnerowi (z Bukriejewem w lawinie zginął też Dmitrij Sobolew).

Spacerując między pamiątkowymi pomniczkami, spoglądam na symboliczny czekan upamiętniający 40-letnią Koreankę, „która kochała wspinaczkę”, czy metalowe serce ku czci kolejnego Koreańczyka. Czytam też inne epitafia. W międzyczasie przychodzą chmury i zasłaniają góry, dając do zrozumienia, że czas przenieść się do jadalni nagrzanej już oddechami wielu osób.

Po zimnej bardzo nocy zwlekamy się z łóżek jeszcze w ciemnościach, aby pierwsze promienie słońca powitać na pobliskim wzgórzu. Spektakl, jaki funduje nam natura, jest niezapomniany – powoli „zapalają” się kolejne szczyty, zabarwiając się na żółto. Romantyzm chwili przerywa warkot helikoptera. Przywiózł pasażerów, którzy zamiast wędrówki wybrali słono płatną 20-minutową wycieczkę z Pokhary. Długo tu nie zostaną, bo szybko dopadłaby ich choroba wysokościowa, ale na zrobienie zdjęć czasu wystarczy.

Zejście w doliny

Po powrocie do Chhomrong, co zajmuje nam dwa dni, nie schodzimy w doliny; pofalowanym szlakiem odbijamy jeszcze do wioski Ghorepani. Oznacza to kolejne dwa dni wędrówki. Idziemy, podziwiając tarasowe pola i podglądając życie miejscowych. – O, uprawiają marychę! – rzuca ktoś z mojej grupy. Odkrywamy w ogródkach charakterystyczne pięciopalczaste liście konopi indyjskich. – To tylko na własny użytek – tłumaczy przewodnik.

Godzinę później zachwycamy się niezwykłym lasem – wygląda jak wyjęty z jakiegoś „Parku jurajskiego”. Omszale, powykrzywiane drzewa wyglądają całkiem inaczej niż te, które oglądaliśmy wcześniej. Najpierw były lasy rododendronowe, potem gąszcze bambusowe. Teraz te, przedziwne i ciekawe, ale których nie umiem zidentyfikować.

Na przełęczy Deurali (3100 m) przystajemy na sesję zdjęciową, bo oto wyłonił nam się kolejny ośmiotysięcznik, Dhaulagiri (8167 m, siódma co do wysokości góra świata). Mam do niego szczególnie emocjonalny stosunek, po tym jak w 2009 r. zginął na nim wybitny himalaista i mój kolega Piotr Morawski.

Wioska Ghorepani to już cywilizacja. Wrócił zasięg telefonii komórkowej, w guesthousie mamy w pokojach łazienki z darmowym gorącym prysznicem (wcześniej tak dobrze nie było), są też normalne sklepy. Zanim na dobre pożegnamy się z górami, wchodzimy jeszcze na wzgórze Poon Hill (3210 m n.p.m.), by zobaczyć ostatni na tej wyprawie himalajski wschód słońca. Właściwie jesteśmy nawet wyżej, bo na polanie wybudowana jest spora wieża widokowa.

A potem mamy długi dzień wędrówki w dół. To, co ekipy wchodzące do Ghorepani rozkładają na dwa dni, w przeciwnym kierunku zalicza się w jeden. Znowu czekają nas setki schodów i wioski kolejnej grupy etnicznej – Magarów. Różnią się od Gurungów nie tylko strojem, ale i językiem, chociaż szczęśliwie pozdrowienie „namaste” jest uniwersalne – niezależnie od tego, z kim w Nepalu ma się do czynienia.

Wieczorem jesteśmy już w Pokharze i buszujemy w sklepach z pamiątkami. Efekt? Następnego dnia niemal wszyscy z ekipy pojawiają się na śniadaniu w koszulkach z napisem: „Annapurna BC Trek. Zrobiłem to!”.

Annapurna – informacje praktyczne

Kiedy

Najlepsze warunki do trekkingu w tych okolicach są wiosną (marzec–maj) oraz jesienią (wrzesień–listopad).

Dojazd

Najlepiej przez Dohę (Qatar Airways) lub Dubaj (Emirates, Fly Dubai). Od 5–5,5 tys. zł.

Wiza i waluta

  • Wizę wykupuje się na lotnisku po przylocie. Opcja na 15 dni – 30 dol., na 30 dni – 50 dol., na 90 dni – 125 dol.
  • Waluta to rupia nepalska.

Trasa

Opisanego trekkingu (ABC Trek) nie należy mylić z trekkingiem dookoła Annapurny (Annapurna Circuit Trek). Punktem startowym do ABC jest Pokhara, do której z Katmandu można dotrzeć autobusem (8–12 godz.) albo samolotem (30 min, 100–130 dol.). To niezbyt trudny trekking, w zasadzie dla każdego. W sumie trzeba się liczyć z kosztem ok. 7 tys. zł (plus bilet lotniczy).

Nocleg

Wiosek oferujących noclegi w tzw. guesthousach jest po drodze sporo. To skromne pokoje z łóżkami, często nawet z pościelą. Łazienki są na ogół w korytarzu, a za prysznic z ciepłą wodą płaci się 100–500 rupii. Pokoje są nieogrzewane.

Jedzenie

Zasadą jest, że jeśli śpimy w guesthousie, to posiłki powinniśmy zamówić u gospodarzy. Na ogół nie ma zgody na samodzielne gotowanie. Zupa: 300–450 rupii, danie obiadowe: 550–1000 rupii, kubek herbaty: 80–170 rupii. Ceny rosną wraz z wysokością.

Źródło: archiwum NG

Reklama
Reklama
Reklama