Reklama

Spis treści:

Reklama
  1. Orzechowo – Smołdziński Las
  2. Kluki – Łeba
  3. Sasino – Dębki
  4. Krokowa – Rewa
  5. Wyspa Sobieszewska – Krynica Morska
  6. Velo Baltica – informacje praktyczne

Morze jest bladosrebrzyste, niemal gładkie – i nieskończone. Niebo zasnuł opar mgły i trudno dostrzec, gdzie styka się ono z taflą wody. Słychać tylko delikatny plusk fal i szemranie uchodzącej do Bałtyku rzeczki Orzechowej. Za chwilę do dźwięków tych dołączy bulgot wrzątku i zapach świeżej kawy.

Siedzimy oparci o kłodę, przy ustawionej na piasku kuchence. Za plecami mamy wąwóz, nad którym nachylają się siwe pnie buków, hen przed sobą – horyzont, który na próżno próbujemy wypatrzyć. Poza nami jest tu garstka spacerowiczów – rozmawiają półszeptem, jak gdyby nie chcieli zepsuć tej chwili. Wszyscy czujemy, że jest wyjątkowa. To właśnie możliwość przeżycia takich momentów uważamy za największy przywilej wędrownych rowerowych wakacji. A świeżo zaparzona kawa smakuje wtedy lepiej niż kiedykolwiek.

Orzechowo – Smołdziński Las

Orzechowo dzieli od Ustki kilka kilometrów, ale zdaje się ono leżeć na innej planecie niż popularny kurort. Tam – gwar na deptaku, lody i smażona ryba; tu – wieś w środku lasu i jeden kemping. No i parów pośród buczyny, która zdaje się wraz z rzeczką spływać na plażę i rozlewać na niej świeżą, liściastą aurą.

Gdy ruszamy, po chwili znów owiewa nas klasycznie bałtycka woń rozgrzanej żywicy i morskiej bryzy. Słońce rozgania strzępy porannych mgieł, dróżka zanurza się w sosnowy las na wydmach. Podczas wycieczki wzdłuż wybrzeża często korzystamy ze szlaku rowerowego Velo Baltica, ale tu, pomiędzy Ustką a Rowami, poprowadzono go nieco dalej od morza, wybieramy więc czerwony szlak pieszy.

Wąska ścieżka kluczy po dywanie igieł, pośród jałowców i mchu. Czasem spowalnia nas piach, czasami trzeba zsiąść i pchać rower. Ale gdy wespniemy się wreszcie na klify, czujemy, że warto! Z wysokości kilkudziesięciu metrów spoglądamy na taflę lśniącą odcieniami lazuru i turkusu. Kwitnące na żółto żarnowce i oślepiająca biel brzóz uzupełniają paletę bałtyckich barw. Mamy ją tylko dla siebie – na plaży w dole nie ma żywego ducha.

Na ślady cywilizacji – w postaci malowniczej kładki ponad wąwozem – natykamy się nieopodal Poddąbia. Letniskowa osada w lesie jeszcze nie wybudziła się z przedwakacyjnego snu, podobnie jak sąsiednia Dębina. Trochę gwarniej jest pewnie w Rowach, ale tego nie będzie nam dane sprawdzić. Na klifach zmitrężyliśmy sporo czasu, trzeba przyspieszyć. Przed nami odcinek wzdłuż południowych brzegów Gardna – jednego z dwóch wielkich jezior w Słowińskim Parku Narodowym. Pedałujemy zasłuchani w szelest trzcin, próbując wypatrzyć kryjące się w nich ptaki.

Nici z obiadu planowanego w Gardnie Wielkiej – tutejsza oberża jest zamknięta na głucho. Ratują nas drożdżówki ze sklepu, spałaszowane pod lipami nieopodal kościoła. Szosa do Smołdzina prowadzi u stóp Rowokołu. Z najwyższym wzgórzem w okolicy – mierzy prawie 115 m! – wiąże się wiele legend; znaleziono tu ślady grodziska, przedchrześcijańskich miejsc kultu i kościoła. Nas najbardziej cieszą spotkane na łąkach sarny i żurawie. Odprowadzają nas wzrokiem i wracają do poszukiwania kolacji wśród wyzłoconych przez słońce traw.

My kolację i nocleg znajdujemy we wsi Smołdziński Las, pośród łąk w otulinie parku. W samą porę! Niebo znów się zaciąga. Dzień żegnamy zaszyci w śpiwory, przy akompaniamencie bębniącego o tropik deszczu.

Kluki – Łeba

W Klukach kończy się szosa. Za ostatnimi domami rozciąga się bezmiar trzcin i wody. Łebsko to jedno z największych jezior w Polsce – ustępuje tylko Śniardwom i Mamrom – i jedno z płytszych: jego średnia głębokość wynosi 1,5 m. Przede wszystkim zaś jest to ptasi raj, wpisany przez UNESCO wraz z całym parkiem narodowym na listę rezerwatów biosfery.

Zaglądamy jeszcze na zabytkowy cmentarz nieopodal Kluk, gdzie pod żeliwnymi krzyżami spoczywają dawni mieszkańcy tych stron, luterańscy Słowińcy, i do skansenu z szachulcowymi chałupami. Ale wkrótce ruszamy dalej: przed nami dawny odcinek Velo Baltiki – przez torfowiska, budzący postrach wśród części rowerzystów (obecnie poprowadzono objazd bitymi drogami). Wolimy mieć zapas czasu na przeprawę.

Początkowo jedzie się nieźle, ale potem, zwłaszcza za mostkiem na rzeczce Pustynce, zaczynają się wykroty. Trzeba pchać rowery. Z odsieczą przychodzi kładka, wysoka i długa na dobrych kilkaset metrów. Wokół morze trzcin, z którego wystają krępe olchy. Wdychamy zapach rozgrzanych bagiennych ziół, nasłuchujemy ptaków i mrużymy oczy, by dostrzec szybującego drapieżnika. Nie jest to klasyczny szlak rowerowy, za to świetna ścieżka do samego serca dzikiej przyrody.

Za kładką trasa poprawia się. Jedziemy przez las, potem przez łąki, wzdłuż kanału. Po lewej skrzy się Łebsko, na drugim brzegu jaśnieją grzbiety słynnych ruchomych wydm. Za wsią Gać też na naszej trasie pojawia się piach. Leśna droga w kierunku Łeby wije się pomiędzy wydmami a Wielkim Bagnem. Nakrapiane kępkami wełnianki poduchy mchu okalają ciemną taflę, w której przeglądają się dziwacznie poskręcane sosenki. Moczary jak z baśni. Dawniej kopano tu torf – ciekawe, czy o zmierzchu robotnicy snuli gawędy o topielicach?

Sasino – Dębki

Jej światło od prawie 120 lat wskazuje żeglarzom drogę i ostrzega przed mieliznami; na morzu widać je z przeszło 40 km. Od strony lądu latarnia Stilo najpiękniej wygląda zaś z szosy w Sasinie: czerwono-biała wieża góruje nad ciemną zielenią sośniny na wydmowych garbach. Droga doprowadza do tablicy z nazwą wsi, na której ktoś dopisał: „Koniec świata”. Tak to wygląda: kilka domów, dwie smażalnie, sklep. Tuż za nim urywa się asfalt – i zaczyna przygoda.

Kolejnych 30 km to cudowna plątanina leśnych szutrowych dróg. Nadmorski pejzaż nieustannie się tu zmienia. W Lubiatowie zimowe sztormy zabrały prawie całą plażę, w Szklanej Hucie to piasek upomina się o swoje i nieubłaganie zasypuje rzeczkę Bezimienną. Zostawiamy rowery przy jej ujściu do morza i brodzimy w chłodnym nurcie, wdychając zapach kwitnących przy ścieżce dzikich róż.

W Białogórze stajemy na gofry – z obłędną bitą śmietaną z mleczarni w Perlinie i domowymi konfiturami. I choć potem zatrzymujemy się jeszcze, by nazbierać w lesie jagód na śniadanie, to do Dębek, gdzie zaplanowaliśmy nocleg, i tak docieramy objedzeni po uszy. Zamiast na rybę idziemy więc od razu na plażę przy ujściu Piaśnicy. W międzywojniu rzeka oddzielała terytoria Polski i Niemiec – jest tu nawet kopia kamienia granicznego. Dziś kajakarze podpływają beztrosko i do jednego, i drugiego brzegu.

Zbliża się wieczór, słońce wisi już nisko. Siadamy na korzeniach sosny i patrzymy, jak po niebie i wodzie rozlewają się odcienie różu, purpury i oranżu.

Krokowa – Rewa

W Krokowej jest neogotycki kościół, kilkusetletni pałac rodziny von Krockow i stacyjka wybudowanej przez nią kolei. Nie ma za to torów – ich śladem wytyczono szlak rowerowy, który prowadzi nas nad Zatokę Pucką. Pedałujemy pośród łąk, bociany brodzą wśród rozlanej szeroko zieleni. Zjazd do doliny Czarnej Wody jest łagodny, podjazd na drugim brzegu – nieforsowny.

Mijamy pałac w Kłaninie, gęstą jak namorzyny olszynę Puckich Błot, wiatraki za Łebczem – i już jesteśmy w Swarzewie. Strzelista wieża kościoła mogłaby robić za latarnię morską – a gdyby nawigacja zawiodła, pozostaje modlitwa do XV-wiecznej figurki Matki Boskiej, patronki rybaków i całego polskiego morza.

Z przystani widać wstęgę Półwyspu Helskiego. Mierzeja kusi, ale bardziej urzeka nas klimat zatoki – okolonego trzcinami ni to morza, ni jeziora. Skręcamy więc na południe. W Pucku zaglądamy na rynek i zatrzymujemy się w marinie na flądrę w occie. Dodatkowe kalorie przydadzą się za chwilę, gdy będziemy wpychać rowery stromą ścieżką, przeklinając pomysł jechania nadmorskim szlakiem pieszym zamiast wytyczoną w głębi lądu Velo Balticą. Gdy jednak stajemy na krawędzi klifów – Puckiego, a potem Rzucewskiego – przestajemy żałować wyboru. Zatoka mieni się szmaragdem i lazurem, nakrapianym białymi trójkątami żagli.

Lipowa aleja prowadzi nas do Osłonina. W plażowym barze zamawiamy smażone szprotki. A przed nami jeszcze Moście Błota – wielkie mokradła w ujściu Redy. W zielonym labiryncie kanałów, przepustów i grobli nie możemy się nadziwić, że tak dzikie ostępy rozciągają się na opłotkach Trójmiasta.

Wisienką na torcie okazuje się Rewa, gdzie wąski cypel wcina się na kilkaset metrów w morze. Wstęga piasku smukleje, wypłaszcza się, w końcu znika w zatoce – i ciągnie się dalej jako mielizna, rozcinająca ją na dwoje niewidzialną linią. Po jednej stronie woda jest rozfalowana i spieniona, po drugiej po gładkiej tafli śmigają kitesurferzy. A my stoimy wśród nich – na środku morza.

Wyspa Sobieszewska – Krynica Morska

Rozbijamy się na szczycie wydmy. Wokół las, a w nim kolorowe namioty, rozsiane na pagórkach. Z kempingu nad morze mamy kilka minut piechotą. Plaża jest szeroka, woda – przyjemnie rześka, w sam raz na wieczorną kąpiel. Schnąc, patrzymy na statki na redzie i migoczące hen w dali światła portu. Czy to możliwe, że nadal jesteśmy w mieście? Tabliczka, którą minęliśmy tuż przed mostem, oznajmiała wyraźnie: „Gdańsk”.

Wyspa Sobieszewska to najrozleglejsza dzielnica Trójmiasta, ale jej 36 km2 to głównie lasy i łąki. Na stałe mieszka tu niespełna 3,5 tys. osób. Znacznie więcej jest ptaków – naliczono ich ponad 300 gatunków, głównie w rezerwatach Ptasi Raj i Mewia Łacha. Pierwszy chroni ujście Wisły Śmiałej, drugi – ujście Przekopu Wisły, który pod koniec XIX w. odciął Wyspę Sobieszewską od stałego lądu. Poza rybitwami, sieweczkami czy ostrygojadami upodobały go sobie foki szare. To ich najważniejsza ostoja w Polsce – widywano tu prawie tysiąc osobników naraz!

Promem przejeżdżamy do Mikoszewa, na drugi brzeg Wisły. Zaczyna się ostatni etap wycieczki – na Mierzeję Wiślaną. Mijamy popularne Jantar i Stegnę, ale nasz szlak – wspaniały leśny dukt, po którym koła same się toczą – omija budki z kebabem, stragany z pamiątkami i rozdzwonione stoły do cymbergaja. Co jakiś czas przecinamy strumienie wczasowiczów drepczących z parawanami na plażę i znikamy w zieleni.

Właściwa mierzeja zaczyna się w Kątach Rybackich. Nazwa zobowiązuje, przystanie rybackie są tu aż trzy: jedna nad Bałtykiem, dwie nad zalewem. Zajeżdżamy najpierw do starszej, na obrzeżach wsi. Pusto, w trzcinach drzemią dwa czy trzy maleńkie kutry. Ale rybą pachnie, bo na trawie suszą się sieci i żerdzie do ich rozstawiania. Zanęceni, zaglądamy do baru U Basi – sandacz w sosie koperkowym dorasta do swojej legendy.

Trakt na mierzei wije się wśród omszałych świerków i dębów, przez świeżą buczynę, między parowami zarośniętymi paprocią. W zielonej ciszy słychać kruka. Nagle, za kolejnym zakrętem, wypadamy na otwartą przestrzeń. Nowiutki jeszcze przekop rozcina las na dwoje. Budynek z napisem „Kapitanat Portu Nowy Świat” kształtem udaje pełnomorski statek, ale przy betonowym nabrzeżu kołysze się jedna jedyna żaglówka. Przejeżdżamy przez pusty most i znów przygarniają nas drzewa.

Velo Baltica żegna się z nami jednym z najpiękniejszych odcinków: szutrową drogą na krawędzi niewysokiego klifu. Po prawej mamy sosny, po lewej dzikie róże i morską toń. Niebo zasnuła ciężka chmura, w oddali dudni grzmot. Powinniśmy gnać do Krynicy Morskiej, ale nie potrafimy się oprzeć. Zostawiamy rowery i schodzimy na pustą plażę.

Od piasku bije alabastrowy blask, srebrzyste trawy ani drgną. Zrzucamy ubrania, zanurzamy się w wodzie, gładkiej i lśniącej jak rtęć pod sinym, elektrycznym niebem. To kolejna z chwil podarowanych przez rower i drogę. Gdy za godzinę będziemy w Krynicy rozstawiać namiot, na rozgrzane sosny spadną krople deszczu.

Velo Baltica – informacje praktyczne

Trasa

  • Szlak rowerowy Velo Baltica jest fragmentem europejskiej trasy EuroVelo 10 i prowadzi wzdłuż polskiego wybrzeża, od Świnoujścia po Elbląg (z Jantaru do Krynicy Morskiej i Piasków wiedzie jego odnoga). Cały ma ok. 530 km długości, odcinek Ustka–Krynica – ok. 280 km.
  • Nawierzchnia na trasie bywa różna: na Pomorzu Zachodnim dominują asfaltowe ścieżki, na opisanej tu części szlaku sporo jest dróg szutrowych. Zdarzają się też odcinki piaszczyste.
  • W Słowińskim Parku Narodowym wszystkie szlaki piesze są dostępne dla rowerzystów, ale nie wszystkimi da się wygodnie przejechać.
  • W Trójmieście dość długi odcinek miejski można skrócić dzięki pociągom SKM.

Noclegi

Na całej trasie są dziesiątki miejsc do spania. My nocowaliśmy na kempingach. Polecamy klimatyczny Camp Classic w Smołdzińskim Lesie (60 zł za 2 os.), Kotwicę w Rewie (90 zł za 2 os.) i Orlinek na Wyspie Sobieszewskiej (84 zł za 2 os., camping 96.com).

Jedzenie

Polecamy wędzarnię ryb U Mieci w Łebie, smażalnię U Zamojskich w Stilo, gofry w Gabi Snack w Białogórze oraz pucką smażalnię Maszoperia i Bar Rybny u Basi w Kątach Rybackich.

Reklama

Źródło: archiwum NG

Reklama
Reklama
Reklama