To miasteczko to polski „Przystanek Alaska”. Jeździmy tam dla dziewiczych plaż i dzikiej przyrody
Nie musiałam jechać aż tak daleko, żeby go odkryć. Wystarczyło wyruszyć nad Morze Bałtyckie. Mrzeżyno i okolice to wyjątkowy zakątek Polski.

- Katarzyna Kachel
Spis treści:
- Mrzeżyno. Ziemia odzyskana
- Gadające krzywe drzewa
- Zaślubiny z morzem
- Słoń nad Bałtykiem
- Mrzeżyno – informacje praktyczne
Tu jest mój przystanek Alaska – powtarza raz za razem Olek, który wiele lat temu przyjechał do Mrzeżyna i się w nim zakochał. Bo dziewicze plaże, bo ludzie pełni dziwactw i pasji, bo jakby na końcu świata. Już po dwóch dniach spędzonych z nim w Mrzeżynie, Rogowie i Trzebiatowie zrozumiałam, co do mnie mówi. Bo choć nie widziałam łosia, który dreptałby środkiem wioski czy ulicy, to jelenie, sarny paradujące po dzikim nadmorskim lesie jak najbardziej. No i do tego cały ten ich słoń, który robi kolosalną przewagę nad fikcyjnym miasteczkiem Cicely z Przystanku Alaska. Ale po kolei.
Mrzeżyno. Ziemia odzyskana
Do portu wjeżdżamy od tyłu, parkujemy między kolorowymi kutrami, które kołyszą się miarowo na wietrze. Jest sztormowo, po sezonie, tak jak lubię. Uczę się zwalniać, co tutaj wydaje się nadzwyczaj łatwe. Zero kolorowych straganów, głośnej muzyki, plastiku i parawanów na plaży.
Otwieram drzwi rodzinnego baru, właściwie legendarnej wędzarni o niewyszukanej nazwie Bar Portowy, i niemal od progu czuję, że tego właśnie szukam, tego potrzebuję. To miejsce niczego więcej nie udaje od tego, czym jest. Drewniana prosta konstrukcja tuż obok malowniczego ujścia Regi do morza uchodzi za kultową. Przyciąga turystów i lokalsów zarówno atmosferą, jak i genialną rybą. Tak więc zachodzą tu w kaloszach pracownicy portu, właściciele psów po długich nadmorskich spacerach, na herbatę wpadają przewodnicy czekający na grupy, są turyści, jestem ja.
Szef, który niespiesznie nabija na haczyki kawałki ryby do wędzenia, rybołówstwo ma w genach. W morze przed wschodem słońca wypływał jego dziad i ojciec. Nie mówi dużo, jakieś półsłówka, oszczędny w słowach, nie jest od zabawiania, tym bardziej od odpowiadania na pytania. Ryby, które ładuje nam na talerze, są pierwsza klasa. Świeże, prosto przyrządzone, doskonałe. Wcinam tatara z polskiego łososia, turbota i węgorza, oblizuję palce i słucham opowieści o tym dzikim kawałku Polski położonym nad Bałtykiem.
A jest on szczególny, można powiedzieć, że fragment ziemi odzyskanej, przynajmniej dla turystyki. Przez całe dziesięciolecia było miejscem zamkniętym, zoną niedostępną dla zwiedzających. Stacjonowały tutaj oddziały wojskowe, mieścił się poligon niemiecki i polskie jednostki rakietowe. Mieszkali tu mundurowi, a plaże i lasy były niedostępne i objęte kontrolą. I pewnie dzięki temu ten nadmorski kurort rozwijał się nieco inaczej od pozostałych. I pewnie dlatego też ci, którzy tu żyją od dawna, czują się jak bohaterowie „Alaski”, odcięci od reszty świata. Odmierzająca świat własnym rytmem jedna wielka rodzina, znająca swoje tajemnice i dziwactwa. I jak to w rodzinie, niektórzy nieco szaleni, za to wszyscy bezwarunkowo zakochani w tym kawałku ziemi. I dla niej zrobią naprawdę wiele.
Gadające krzywe drzewa
Dziś szlabanów i przepustek tu nie ma, są za do dzika linia brzegowa, złoty piasek na szerokich dziewiczych plażach, którymi spacerować można godzinami, otwarty port, gdzie siedząc, obserwujesz, jak statki wypływają w morze i jak z niego powracają. Do tego całkiem dobre zaplecze gospodarcze i mnóstwo nietuzinkowych hoteli, hotelików, pensjonatów. Mam wrażenie, że wszyscy się tu znają.
Słucham z otwartą buzią opowieści, które pachną legendami z kraju mchu i paproci. Bo czy słyszeliście kiedyś o magicznym krzywym lesie, który wyrósł na wydmach między Mrzeżynem a Pogorzelicą? No właśnie. Dlatego choć wieje, a nawet coś tam z nieba kropi, wsiadam na rower, by do niego dotrzeć. Mam szczęście, las spowija mgła, dzięki czemu jawi się przed moimi oczami niczym z baśni. Czuję się w nim jak bohaterka Tolkienowskich powieści i wyobrażam sobie, że nocą te krzywe drzewa mogą nieźle nastraszyć. Patrzę na dziwnie poskręcane sosny sadzone jakieś 140 lat temu przez niemieckich leśników, przypominające pogarbione postaci, które coś tam do siebie szepcą. Ich pnie, poplątane gałęzie tworzą sieć niebywałych ruchomych figur. A kiedy jeszcze pada i świszczy mocno wiatr, który nimi porusza, robi się naprawdę ciekawie.
Zaślubiny z morzem
Wracam do portu, zostawiam rower i ruszam na miejsce zaślubin z morzem. Stoi tu dziś pomnik, a mój przewodnik przypomina, że Mrzeżyno to jedyna miejscowość nad Bałtykiem, gdzie morzu ślubowali ułani. Spacerujemy lasem, w którym pachnie mokrą ziemią i mchem, a potem wpadamy do Daniela.
Bistro bar Daniel przy Bałtyckiej to przede wszystkim zupa rybna po 29 zł i dorsz z pieca za 70. Zupa jest pyszna, dorsz też doskonały. To nie wszystkie niespodzianki.
Olek zabiera mnie w kierunku Rogowa, gdzie zatrzymujemy się przy jeziorze Resko. W latach 30. XX w. tuż przy nim była tu niemiecka baza lotnicza, a na jeziorze lądowały wodnopłaty. Jest i mrożąca w żyłach historia. Z Rogowa w 1945 r. wylatywały niemieckie samoloty z ewakuowanymi cywilami. Jeden z nich zaraz po starcie runął na ziemię, a właściwie do wód jeziora. Na pokładzie znajdowało się około stu osób, także dzieci. Przyczyna awarii nie jest znana, z katastrofy miała się uratować jedna kobieta. Wrak wciąż tkwi na dnie akwenu. Tak się czasami zdarza, że nie udaje się wyjaśnić przyczyn tragedii i odpowiedzieć na wszystkie pytaniami, choćby na to, czy w jeziorze, jak mówią lokalne plotki, tkwi też fragment bursztynowej komnaty.
Słoń nad Bałtykiem
Wiem, miało być o słoniu. I ten słoń faktycznie nad Bałtykiem był. Egzotyczny, rodem z Cejlonu, nauczony takich sztuczek, że włosy stawały dęba. No bo jak inaczej zareagować na to, kiedy zwierzę strzela z muszkietu? To musiał być odlot. Słonica indyjska o imieniu Hansken żyła w wieku XVII i była wielką podróżniczką. Wraz z trenerem jeździła po Europie, machała flagą, grała na bębnie, podnosiła trąbą pieniądze. Nie wiem, co dziś by powiedzieli obrońcy praw zwierząt, wówczas była prawdziwą bohaterką, która zachwyciła nawet Rembrandta (namalował ją).

Nie mogło być inaczej w Trzebiatowie, do którego zajeżdżała w latach 1638–1640. Entuzjazm musiał być na tyle wielki, że anonimowy artysta uwiecznił ją w technice sgraffito na jednej z kamienic przy Rynku. Wizerunek ma 4 m długości i szerokości. To nie wszystko. Dziś ku czci słonicy powstał turystyczny szlak miejski, który prowadzi przez dziewięć kluczowych punktów w mieście, m.in. przez Rynek, ratusz, mury obronne, Basztę Kaszaną, most nad Regą, kaplicę św. Ducha. Przy każdym znajduję tablicę informacyjną z sylwetką słonia, a trasa ma formę gry miejskiej. Okazała słonica jest symbolem miasta, ma swój mural i cieszy się należytym szacunkiem. Malowidło z jej wizerunkiem powstało jako pierwszy spośród miejskich murali, bo są jeszcze inne, w sumie 13.
Zamierzam poznać jeszcze malowniczy szlak wodny. Przede mną rejs Regą z Trzebiatowa do Mrzeżyna. Mówią, że to jedna z ciekawszych tras kajakowych północnej Polski. Dzika i malownicza. Kto ma ochotę wskoczyć ze mną do kajaka?
Mrzeżyno – informacje praktyczne
Nocleg
- W Mrzeżynie można spać w domkach w lesie, np. w Folga Resort (dom z jedną sypialnią od 390 za dobę), a w apartamencie Art Boulevard od 380 zł.
- W Domu Wypoczynkowym „Słoneczny” pokoje są od 80 zł za dobę.
Zwiedzanie rowerem
Przez Trzebiatów i Mrzeżyno przebiega międzynarodowy szlak rowerowy wokół Bałtyku R-10. Został wytyczony wzdłuż wybrzeża. W większości ośrodków są rowery, polecam także wypożyczalnię w Mrzeżynie przy ulicy Trzebiatowskiej 11. Ceny za rower trekkingowy od 40 do 60 zł, elektryczny od ok. 110 zł za dobę.
Kajakiem po Redze
Na Redzie można pokonywać krótsze odcinki, kilkugodzinne, jak i zaplanować sobie całodniową wyprawę. Malownicze trasy są z Trzebiatowa do Mrzeżyna (15 km, ok. 3 godz.) albo z Borzęcina do Trzebiatowa (16 km, czas płynięcia ok. 3,5 godz.) czy Resko–Taczały (14 km, czas płynięcia 2–4 godz.). Ceny od 40–50 zł za osobę.
Źródło: archiwum NG

