Reklama

Spis treści:

  1. W pokoju księżniczki
  2. Naturalny spokój
  3. W majątku hrabiego
  4. Sześć łazienek i drewniane lodówki
  5. Brama do przeszłości

Były tak pyszne, że po spróbowaniu jednego, na talerz nałożyłem sobie jeszcze kilka. Domowe naleśniki z twarogiem słodzonym cukrem pudrem i z dodatkiem jagodowej konfitury. Z każdym kęsem wracałem do wspomnień z dzieciństwa, kiedy najpierw babcia, a potem mama zawsze w niedzielę smażyły dla mnie i dla mojej siostry naleśniki. Teraz też była niedziela, z kuchni dochodziły zapachy jedzenia, a ja siedziałem przy stole pokrytym kolorowym obrusem na werandzie starej plebanii. Wcinałem cieniusieńkie placki i cieszyłem się na samą myśl, że nie mam na dziś żadnych planów, że nigdzie nie muszę gonić. A nawet gdyby było inaczej, pewnie wszystkie spotkania bym i tak odwołał, by jak najwięcej czasu spędzić w Zaborku w województwie lubelskim, gdzie Pojechałem tam zasmakować spokojniejszego życia. Ta niedziela była dokładnie taka, jaką sobie wymarzyłem: leniwa, z książką w hamaku, relaksem w saunie i w bani z zimną wodą, przechadzką boso po trawie, wąchaniem kwiatów oraz wypatrywaniem pszczół i motyli.

W pokoju księżniczki

Tego dnia wstałem wyjątkowo wypoczęty, choć nad ranem zbudziły mnie śpiewy ptaków. Nie spieszyłem się jednak ze wstaniem z łóżka. Zamiast tego uważnie przyglądałem się pokojowi księżniczki, w jakim zamieszkałem na ostatnim piętrze stuletniego wiatraka „Koźlaka”. Wiekowy obiekt został przeniesiony do Uroczyska Zaborek ze wsi Zaczopki. Oryginalnie stał na niewielkiej górce pośrodku miejscowości. Był widoczny z drogi biegnącej od Janowa Podlaskiego w stronę Terespola. Dziś stoi na ukwieconej łące w pobliżu innych zabytkowych budynków, jakie właściciele uroczyska przez blisko dziesięć lat sprowadzali z różnych części Lubelszczyzny i Podlasia. Można tam oglądać m.in. bielony dworek pamiętający czasy powstania styczniowego, dawną plebanię z 1880 roku, drewniany kościół przeniesiony ze wsi Choroszczynki (teraz jest w nim sala konferencyjna), do tego zaścianek i leśniczówkę – we wszystkich domach można zamieszkać.

Pokój księżniczki w wiatraku
Pokój księżniczki w wiatraku, fot. Michał Cessanis

I tak znalazłem się w wiatraku, w pokoju, który jako pierwsza zamieszkała przed laty Alia, księżniczka Jordanii. Możemy się domyślać, że i ona – podobnie jak inne sławy z całego świata zatrzymujące się w Zaborku (m.in. Charlie Watts z The Rolling Stones z żoną Shirley) – przyjeżdżała do Janowa Podlaskiego na aukcje koni arabskich. Shirley Watts na corocznych aukcjach Pride of Poland zostawiała miliony euro.

Na pamiątkę pobytu w uroczysku gwiazdy sadziły drzewa, które dziś są jedną z atrakcji tego miejsca. Dla mnie największą jest jednak wiatrak. Z drewnianymi skrzypiącymi schodami, ze skrzydłami, które słychać przy każdym silniejszym podmuchu wiatru i z moim pokojem na poddaszu, gdzie w salonie nad dużym biesiadnym stołem wisi ogromne młyńskie koło, a na antresoli znalazło się przytulne miejsce do spania.

Naturalny spokój

Kiedy się przebudziłem, pomyślałem, że księżniczka Alia musiała być zachwycona widokiem z okien na ciągnące się po horyzont pola, łąki i lasy Parku Krajobrazowego „Podlaski przełom Bugu”. Właśnie w jego granicach znajduje się uroczysko stworzone przez Lucynę i Arkadiusza Okoniów. Wspierają ich w tym mama pani Lucyny, Jadwiga, a także córka Kasia (porzuciła pracę w korporacji) z zięciem Tomkiem. – Na początku lat 90. zaczęliśmy skupować ziemię, marzyło nam się gospodarstwo rolne, jednak szybko okazało się, że to ziemia tak marna, że mało co na niej wyrośnie. Gdy zorientowaliśmy się, że raczej dostaniemy garba na plecach, niż zarobimy na rolnictwie, zupełnie przypadkowo zajęliśmy się turystyką. Po prostu chcieliśmy przyjmować gości szukających wyciszenia. Okazało się, że w okolicy jest sporo starych chat, które marniały i były na sprzedaż za grosze. Zaczęliśmy je skupować, rozbierać numerując każdy element, a potem stawiać u nas. A było gdzie, bo teren Zaborka to ponad 70 hektarów. Tak powstał swego rodzaju dziwoląg skansenowo-hotelowy jak ja go nazywam – śmieje się Arkadiusz Okoń, który oprowadza mnie po rodzinnych włościach.

Uroczysko Zaborek
Uroczysko Zaborek, fot. Michał Cessanis

Po przeniesieniu dworka, plebanii, wiatraka, Okoniom zamarzyło się kupienie kościoła, by jakoś domknąć całość budynkiem, który zawsze był najładniejszy we wsi. – Pewnego dnia handlarz meblami z Terespola przyjeżdża i mówi: jest kościół do kupienia. Pojechaliśmy z córką go zobaczyć i wiedzieliśmy, że musimy brać (we wsi stanęła nowa świątynia z cegły), bo to nie bułki w supermarkecie, które dostać można codziennie. I za 7 tysięcy złotych kupiliśmy od księdza kościół – dodaje pan Arek. Zatrzymujemy się przy polu, na którym bieli się gryka, miododajna facelia już zakwitła na fioletowo, a gospodarz, kiedy za chwilę skończymy nasz spacer, wróci do orania pola, na którym wyrosną dynie dla gości przyjeżdżających jesienią. Mnie zaś zachęcał, bym wybrał się na szlaki spacerowe, albo pojeździł rowerem, bo trasy w parku krajobrazowym są malownicze, a pogoda idealna. Miałem jednak inny plan na resztę dnia: odpoczynek w i nad basenem na skraju lasu z widokiem na tańczące na wietrze zboże.

W majątku hrabiego

Następnego dnia opuściłem jednak Zaborek, obiecując sobie, że wrócę tam wczesną jesienią – na grzybobranie. Jechałem w stronę Kozłówki, do jednego z najlepiej zachowanych pałaców w Polsce, nazywanego klejnotem Lubelszczyzny, położonego w sąsiedztwie Kozłowieckiego Parku Krajobrazowego. Założony w pierwszej połowie XVIII w., przebudowany na przełomie XIX i XX w. przez hrabiego Konstantego Zamoyskiego, zachwyca doskonale zachowanymi wnętrzami w stylu Cesarstwa Francuskiego, jak i wyposażeniem, które w aż 70 procentach jest oryginalne. Zobaczyć więc można: meble, obrazy, ceramikę, szkło, obrusy, adamaszkowe i aksamitne haftowane lambrekiny, kotary, tkaniny dekoracyjne, zegary i rzeźby.

Mam ogromne szczęście, bo jestem tu na początku lata. Właśnie wtedy do pałacu przyjeżdża na odpoczynek hrabina Jadwiga Inka Zamoyska, córka ostatnich właścicieli Kozłówki – Jadwigi z Brzozowskich i Aleksandra „Leszka” Zamoyskich. Jest malarką, tworzy w stylu impresjonizmu. W pałacowym parku organizuje plener, w którym po wcześniejszym zapisaniu się może wziąć udział każdy miłośnik krajobrazów, sztalugi i pędzla. My jednak spotykamy się przy filiżance herbaty, po której wspólnie oglądamy pałacowe salony, sypialnie, gabinety.

Wnętrza pałacu w Kozłówce
Wnętrza pałacu w Kozłówce, fot. Michał Cessanis

Sześć łazienek i drewniane lodówki

– W tym pałacu jest dokładnie wszystko tak, jak w chwili, kiedy mama go opuszczała. Ja w przeciwieństwie do trojga mojego rodzeństwa nie urodziłam się już w Kozłówce, lecz w Kanadzie, do której po II wojnie światowej wyemigrowali rodzice – opowiada Jadwiga Inka Zamoyska mieszkająca obecnie w Stanach Zjednoczonych. W pałacu bywa jednak częstym gościem. W ubiegłym roku przekazała Muzeum Zamoyskich wiele cennych rodzinnych pamiątek, m.in. dokumenty, zdjęcia, listy, modlitewnik dziadka, a także rycinę z wizerunkiem Chrystusa, która była ślubnym prezentem dla jej rodziców.

Podczas spaceru hrabina opowiada o Konstantym Zamoyskim, który był wizjonerem. To on zmienił pałac w Kozłówce w nowoczesną rezydencję z wodociągiem, kanalizacją i sześcioma łazienkami z ciepłą wodą. Była też winda do dostarczania dań z kuchni do jadalni, drewniane lodówki napełniane lodem zbieranym zimą ze stawów i przechowywanym w piwnicach oraz piece kaflowe do ogrzewania pokoi. Jest i kaplica wzorowana na kaplicy królewskiej w Wersalu, gdzie kończymy nasz spacer.

Zanim zasiądę do obiadu w znajdującym się na terenie pałacu bistro „u Szafiarki”, zaglądam jeszcze do dawanej powozowni oraz stajni remontowej, gdzie działa Galeria Sztuki Socrealizmu – pierwsza taka w Europie. Dlaczego powstała w Kozłówce? – Kilka lat po wojnie w pałacu urządzono Centralną Składnicę Muzealną Ministerstwa Kultury. Po 1956 r., kiedy socrealizm zaczął odchodzić do lamusa, do tutejszych magazynów zwożono z całej Polski rzeźby i obrazy wychwalające komunizm – słyszę od przewodniczki. W sumie zgromadzono w Kozłówce ponad półtora tysiąca eksponatów. Wśród nich znalazły się np. zdemontowane pomniki Lenina, Marchlewskiego czy Bieruta. Na multimedialnej wystawie są też obrazy, rysunki, zdjęcia i filmy. To miejsce fascynujące, nie tylko dla miłośników socrealizmu.

Brama do przeszłości

Z pałacowego przepychu Zamoyskich wracam jednak na najprawdziwszą wieś (choć w mieście Lublin), do jednego z największych i najpiękniejszych skansenów w Polsce – Muzeum Wsi Lubelskiej. Bogactwo dawnej architektury i zgromadzonych eksponatów jest imponujące. Przekraczając bramę muzeum, faktycznie można uwierzyć, że odbywamy podróż w czasie do wsi z Wyżyny Lubelskiej, Roztocza i Powiśla, co już dawno odkryli filmowcy. Powstawały tutaj sceny do „Bitwy Warszawskiej”, „Wołynia”, „Błękitnej Armii” czy „Korony Królów”. Między dawnymi zagrodami pasą się krowy, chodzą kozy i kury. Brakuje jeszcze gospodarza i gospodyni, którzy wyszliby z chaty i zaczęli krzątać się po podwórzu.

Muzeum Wsi Lubelskiej
Muzeum Wsi Lubelskiej, fot. Michał Cessanis

Mijam część dworską z XVIII-wiecznym dworem z Żyrzyna, do którego prowadzi aleja lipowa, folwark z czworakami z Bursa Starego, spichlerze dworskie z Turki i Piotrowic, aż dochodzę do lubelskiego, wielokulturowego miasteczka z okresu II Rzeczpospolitej. I przepadam w nim na dobre, oglądając domy z Wojsławic i Wąwolnicy, areszt z Samoklęsk, stodoły, zaglądając do agencji pocztowej, pracowni malarza szyldów, zakładu fryzjerskiego niejakiego Jankiela Struzela z Dubienki i do gabinetu dentystycznego z Ostrowa Lubelskiego z lat 30. XX wieku ciesząc się przy tym ze swoich zdrowych zębów.

Wszystkie warsztaty odtworzone są z najdrobniejszymi szczegółami, toteż warto poświęcić temu miejscu więcej czasu. Tym bardziej że oprócz zabytkowych restauracji czy piwiarni jest i najprawdziwsza Karczma Kocanka, w której skosztujecie lubelskich rosołów czy forszmaków (gulaszy), mięs pieczonych według tradycyjnych receptur. Na deser zjecie pyszną szarlotkę i miodownik, który tak mi zasmakował, że wychodząc ze skansenu, kupiłem słoik miodu akacjowego, na wypadek gdybym chciał upiec takie ciasto w domu. Chwilę później na stoisku obok wpadła mi jednak w ręce ludowa haftowana makatka z parą siedzącą nad garnkiem parującej zupy i z hasłem „lepiej całuję, niż gotuję”. Cóż, może tego będę się trzymał, a na miodownik wrócę na Lubelszczyznę.

Reklama
Reklama
Reklama