Reklama

Spis treści:

  1. Granice, których nie ma – spór o podział Jeziora Bodeńskiego
  2. Sterowce nad Jeziorem Bodeńskim – historia i powrót legendy Zeppelina
  3. Rejs po Jeziorze Bodeńskim
  4. Lindau i Bawarska Riwiera – elegancja, wille i letni luz nad jeziorem
  5. Jezioro Bodeńskie – informacje praktyczne

Po drabiniastym metalowym trapie wchodzę na pokład największego sterowca w historii, długiego na 245 m LZ 129 Hindenburga. To bliźniak sterowca LZ 130 Graf Zeppelin nazwanego tak na cześć ich wynalazcy, hrabiego (czyli grafa) Ferdinanda von Zeppelina, który konstruował je w Friedrichs­hafen nad Jeziorem Bodeńskim. Te dwa sterowce to największe statki powietrzne, jakie kiedykolwiek zbudował człowiek. Zaglądam do pasażerskich kabin ze składanymi łóżkami i do salonu z krzesłami o giętych metalowych stelażach, w których rozsiadało się eleganckie towarzystwo popijające szampanem serwowane na porcelanowych talerzach posiłki.

Granice, których nie ma – spór o podział Jeziora Bodeńskiego

Jezioro Bodeńskie nie ma ono jednoznacznie ustalonej granicy państwowej na wodzie. Akwen leży na styku Niemiec, Szwajcarii i Austrii, ale te trzy państwa nigdy formalnie nie określiły przebiegu granic w jego akwenie. W praktyce każdy interpretuje to trochę inaczej:

  • Szwajcaria uważa, że granica biegnie środkiem jeziora,
  • Austria twierdzi, że jezioro jest wspólne (condominium),
  • Niemcy zazwyczaj nie zajmują stanowiska.

W efekcie na mapach granice na jeziorze często po prostu… nie są rysowane.

Sterowce nad Jeziorem Bodeńskim – historia i powrót legendy Zeppelina

Te gigantyczne sterowce jako pierwsze oferowały komercyjne loty przez ocean (w latach 1928–1937), zabierając bogatych pasażerów w luksusową podróż z Europy do USA i Brazylii. Zeppeliny, dzięki czterem potężnym silnikom Maybacha, rozpędzały się do 135 km/godz., pokonując Atlantyk w jak na tamte czasy rekordowe 5 dni, 19 godz. i 51 min.

Jezioro Bodeńskie, port we Friedrichshafen
Jezioro Bodeńskie, port we Friedrichshafen. fot. Shutterstock Jezioro Bodeńskie, port we Friedrichshafen (Fot. IndiaUniform/Getty Images)

I tak aż do ostatniej podróży, kiedy to podczas lądowania w USA, 6 maja 1937 r., sterowiec LZ 129 Hindenburg stanął w płomieniach. Katastrofę na żywo oglądał oczekujący na jego przybycie tłum. 13 pasażerów i 22 członków załogi zginęło w płomieniach lub ratując się przed nimi skokiem na ziemię. 62 osoby, w tym kapitan, przeżyło. To był koniec ery potężnych sterowców. W Muzeum Zeppelinów, mieszczącym się w białym budynku dawnego dworca w stylu Bauhaus, z widokiem na Jezioro Bodeńskie, wszystko odtworzono dokładnie tak, jak było… zanim się spaliło. Cóż to były za giganty! Jumbo jet czy budynek muzeum wyglądają przy nich jak mikrusy! Zaglądam do wnętrza unoszącego sterowiec balonu w kształcie cygara. Konstrukcję podtrzymywał aluminiowy szkielet obity materiałem, a wypełniał… wodór. Ten łatwopalny gaz najpierw zapewnił sterowcom sukces, a potem skutecznie je uziemił.

Co ciekawe, wedle pierwotnych projektów gazem unoszącym je w powietrze miał być szlachetny i niepalny hel. Zastąpiono go wodorem z powodu embargo narzuconego po I wojnie światowej na Niemcy przez USA, w tamtych czasach jedynego na świecie producenta helu. W tym miejscu warto dodać, że zeppeliny to nie tylko romantyczne podróże przez Atlantyk. Były też na usługach nazistowskiej propagandy, a z ich mniejszych wersji przeprowadzano bombardowania miast. Tego też dowiem się w muzeum w Friedrichshafen.

Dziś nad Jeziorem Bodeńskim wciąż można zobaczyć sterowce. Dużo mniejsze, bo mające zaledwie 75 m długości, wypełnione niepalnym helem. Wskrzeszono je całkiem niedawno, bo pierwszy lot nowoczesny zeppelin odbył w 1997 r. Można się nim wybrać na rejs widokowy dookoła Jeziora Bodeńskiego. Trwa on 120 min i niestety kosztuje fortunę… bo aż 1120 euro! Jak widać, sterowce, jak były, tak i są luksusowym środkiem transportu.

Rejs po Jeziorze Bodeńskim

Zamiast zeppelinem ruszam więc w rejs promem po spokojnej tafli Jeziora Bodeńskiego, trzeciego największego w Europie (po Balatonie i Jeziorze Genewskim). Jego głębokość sięga 254 m, a długość linii brzegowej to aż 273 km – nic dziwnego, że miejscowi nazywają je morzem. I jak na morze przystało, łączy ono aż trzy kraje: Niemcy, Austrię i Szwajcarię.

Z górnego otwartego pokładu promu rozpościerają się piękne widoki na poszarpane szczyty Alp na odległym szwajcarskim brzegu. Na tym bliższym, niemieckim, do jeziora spływają równe rzędy sadów i winnic, bo rośliny uwielbiają tutejszy mikroklimat, dzięki któremu pas wokół brzegu nazywany jest owocowym ogrodem.

Konstancja

Płynę do leżącej na przeciwnym brzegu Konstancji, największego miasta nad Jeziorem Bodeńskim, które po angielsku, francusku czy włosku nazywa się Jeziorem Konstancji właśnie. Jej portu strzeże, prężąc jędrne piersi, obrotowa rzeźba przedstawiająca najsłynniejszą rzymską kurtyzanę, Imperię, trzymającą w dłoniach posążki dwóch nagich mężczyzn.

Jeden z nich to cesarz Zygmunt Luksemburski, drugi to papież Marcin V. Jego wybór na konklawe – w 1417 r. właśnie w Konstancji – zakończyło rozłam w kościele i czasy, gdy próbowało nim rządzić nawet trzech papieży jednocześnie. Figurę tę, inspirowaną satyrą Balzaka na moralność i korupcję władzy, stworzył pochodzący znad Jeziora Bodeńskiego rzeźbiarz Peter Lenk, wywołując przy okazji inauguracji w 1993 r. wielki skandal. 32 lata później Imperia jest ulubionym przez mieszkańców symbolem miasta.

Konstancja
Miasto Konstancja. fot. Shutterstock fot. Shutterstock

„Zacytowany” przez artystę sobór odbył się w latach 1414–1418 w budynku znajdującym się tuż za plecami posągu. Jego biało-czarna zwalista bryła przykryta jest potężną czapą spadzistego dachu ozdobionego maleńkimi okienkami i wieżyczkami na rogach. To liczący sobie 600 lat największy budynek dawnej Konstancji. Dziś w sali, w której kardynałowie debatowali nad wyborem papieża, mieści się restauracja Konzil specjalizująca się w daniach z jeziornych ryb.

Budowla przetrwała, podobnie jak i najstarsza część miasta, dzięki fortelowi mieszkańców, którzy sprytnie wykorzystali bliskość granicy ze Szwajcarią. Konstancja uniknęła amerykańskiego bombardowania podczas II wojny światowej, zostawiając włączone światła po godzinie policyjnej, podobnie jak jej szwajcarski – a zatem neutralny – sąsiad Kreuzlingen (dziś oba te miasta zlały się w jedną aglomerację).

Rybacy

A wracając do ryb. 10 lat temu na Jeziorze Bodeńskim łowiło je 100 rybaków. Dziś, choć ryb nie brakuje, zostało ich ok. 40. Z jednym z nich, Paulem Katterloherem, spotykam się na kilka chwil przed świtem. Płyniemy sprawdzić sieci niewielką zieloną łódką z białą nadbudówką po spokojnej, niezmąconej ani jedną falą tafli jeziora. – Wiatr jak z zegarkiem w ręku nadejdzie około ósmej, znad ośnieżonych nawet latem szczytów Alp na szwajcarskim brzegu – tłumaczy Paul. – Niekiedy potrafi wzburzyć całkiem spore fale, zimą nawet do 2 m!

To jeden z powodów, dla których Paul jest na jeziorze tak wcześnie. Drugi to ciemność. – Rybacy ją lubią, podobnie jak kryminaliści. Dzięki niej ryby nie są w stanie dostrzec sieci, więc łatwiej je przechytrzyć – śmieje się. Z tego samego powodu, jak tłumaczy, najlepszy połów zdarza się, gdy woda jest „zachmurzona”, czyli po deszczu i w bezksiężycowe noce.

Wtedy Paul potrafi wyciągnąć z sieci nawet i 80 kg okoni, karpi, linów, płoci czy węgorzy. Zdarzają się też szczupaki. Oraz niespodzianki. Największy sum, jakiego złowił, ważył 72 kilo! Jednak najbardziej lubi łowić karpie, bo są tłuste i idealne do wędzenia, oraz wyjątkowo smaczne leszcze. Choć z tymi ostatnimi jest masa roboty, bo przed zjedzeniem z każdego trzeba wyciągnąć dokładnie 128 ości.

Przy łódce rybackiej Paula kursujące po Jeziorze Bodeńskim promy wydają się wielkie niczym zeppeliny. Ruszają spod muzeum sterowców w Friedrichshafen. W drodze ku Konstancji zawijają jeszcze do niedalekiego Meersburga, gdzie pasażerowie schodzą po trapie pod łososiową barokową fasadą „nowego zamku”, dawnej siedziby biskupów Konstancji. Z kolei stary VII-wieczny zamek, uchodzący za najstarszy w Niemczech, malowniczo wieńczy górujące nad miejscowością wzgórze. U jego stóp wiją się urokliwe uliczki otoczone domami o geometrycznych, szachulcowych fasadach.

Lindau i Bawarska Riwiera – elegancja, wille i letni luz nad jeziorem

Czas wybrać się na południowo-wschodni kraniec jeziora, ku Bregencji położonej na niewielkim austriackim kawałeczku jego wybrzeża. Chwilę wcześniej, tuż przed granicą, kryje się Lindau, którego najstarsza, niezwykle urokliwa część leży na wyspie połączonej z lądem cienką groblą. Po fasadach budynków od razu widać, że mieszkańcy byli osobami raczej zamożnymi. Lindau rozkwitło dzięki doskonałej pozycji na transalpejskim szlaku kupieckim: wymieniano tu sprowadzane z Włoch cytrusy, przyprawy i tekstylia na sól, zboże czy ryby, a historię tego handlu opowiada kolorowy fresk na fasadzie XV-wiecznego ratusza. Wieńczy ją metalowe drzewo – zapewne lipa, gdyż to ona kryje się pod nazwą miasta.

Po pożarze z końca XVIII w., który strawił część (na szczęście nie całość) średniowiecznej starówki, odbudowano ją w pysznym barokowym stylu. Z kolei wiek później na wybrzeżu wokół miasta zaczęły wyrastać reprezentacyjne wille otoczone wspaniałymi ogrodami. Modę na „Bawarską Riwierę” zapoczątkował w 1848 r. książę Luitpold, wznosząc tu letnią rezydencję. Miejscowa klasa średnia i bogate rody szlacheckie szybko poszły w jego ślady.

Lindau Jez. Boeńskie DZT_Volker Bauer
Lindau nad Jeziorem Bodeńskim. fot. DZT_Volker Bauer fot. DZT/Volker Bauer

Do dziś zachowało się ok. 30 domostw. Chociażby Villa Leuchtenberg, która jako pierwsza nie tylko w regionie, ale i w całych południowych Niemczech miała elektryczność, czy Villa Toscana wzniesiona przez Wielkiego Księcia Toskanii Ferdynanda IV. Otaczający ją schodzący do jeziora park można zwiedzać, a sama willa jest najbardziej pożądanym miejscem na śluby w okolicy.

Z kolei Villę Wacker można podziwiać tylko od strony wody. Poznamy ją po zamkowej, ozdobionej wieżą bryle z norymberskiego czerwonego piaskowca. Do jej wnętrz w stylu secesyjnym mają wstęp tylko szczęśliwcy zaprzyjaźnieni z właścicielami, rodziną Boss. Za to wszyscy mogą pospacerować po należących teraz do miasta wspaniałych ogrodach otaczających willę Lindenhof wzniesioną przez kupca z Lindau. Dziś to jeden z pyszniejszych parków nad Jeziorem Bodeńskim.

Poza samą willą czy fikuśnym domkiem szwajcarskim znajdziemy tu całkiem już współczesny, latem tętniący życiem klub plażowy Lindi. Można tu wypożyczyć supa czy kajak albo po prostu rozłożyć się na leżaku i zagapić na Bregencję na austriackim brzegu i zachwycające ośnieżone góry po szwajcarskiej stronie jeziora.

mapa jezioro bodeńskie
Jezioro Bodeńskie leży na styku trzech europejskich państw. mapa: AustralianCamera/Shutterstock

Jezioro Bodeńskie – informacje praktyczne

Dojazd

  • Do Friedrichshafen dostaniemy się samochodem z Warszawy w 12 godz. albo pociągiem w 4 godz. – z lotniska w Monachium. Tam dolecimy z Warszawy LOT-em za mniej więcej 1 tys. zł.
  • Do Konstancji z kolei najłatwiej dolecieć przez Zurych. Potem już tylko 1,5 godz. pociągiem z lotniska.

Nocleg

  • Graf Zeppelin, wygodny hotel w Konstancji schowany za bogato zdobioną freskami fasadą. Pokój 2-os. ze śniadaniem: od 550 zł.
  • Obsthof Steffelin. Gartenweg 1, Markdorf, nocleg na farmie wśród sadów ciągnących się szpalerami koło Ittendorf i z widokiem na Jezioro Bodeńskie to pomysł na ucieczkę od zgiełku. Pokój: od 65 euro. Kemping: od 20 euro.

Jedzenie

  • Konzil – w liczącym 600 lat największym budynku dawnej Konstancji odbył się w latach 1414–1418 sobór Kościoła katolickiego. W sali, gdzie debatowano nad wyborem papieża, można dziś zjeść obiad z widokiem na port i posąg Imperii. Dania – głównie z ryb oraz sezonowe, np. z kurkami w roli głównej.
  • Senft to rodzinna destylarnia tuż nad brzegiem jeziora. Można tu obejrzeć błyszczące miedziane alembiki i spróbować destylowanych w nich sznapsów z jabłek, gruszek czy moreli. Warto też spróbować autorskiego dżinu smakującego mieszanką 21 ziół.

Atrakcje

Od połowy sierpnia do końca października otwiera swoje podwoje Ogród Dalii w Lindau, w którym rośnie 7 tys. tych roślin w aż 800 odmianach. Od słynnej australijskiej emory paul w głębokim odcieniu różu, do czerwonej sombrero z żółciutkimi brzegami. Kwiaty dalii w zależności od pory dnia i światła zmieniają nieco kolory. Ich fani będą tu zachwyceni. Wstęp: 8 euro.

Źródło: archiwum NG

Reklama
Reklama
Reklama