Hikikomori, czyli wycofani ze świata [FOTOREPORTAŻ]
2/8
Udostępnij: Udostępnij
Riki Cook, lat 30
Maika Elan
Riki jest w połowie amerykaninem i w połowie japończykiem. Jego rodzina mieszka głównie na Hawajach, podczas gdy on mieszka sam w Japonii. - Riki zawsze stara się być wybitny, ale boi się, że popełni błąd - pisze Elan.
To głównie mężczyźni, którzy, w ogóle nie uczestniczą w życiu społecznym lub porzucają je na jakiś czas. Polegają głównie na rodzicach, którzy opiekują się nimi. W 2016 r. Japoński rząd odnotował 540 000 osób w wieku 15-39 lat dotkniętych tym problemem. W rzeczywistości ta liczba może być dwukrotnie większa, ponieważ wielu z nich woli pozostać w całkowitym ukryciu.
Elan, która jest Wietnamką, po raz pierwszy usłyszała o hikikomori, gdy była w Tokio. Skontaktowała się z Japonką Oguri Ayako, która pracowała dla organizacji non-profit New Start pomagającej osobom hikikomori wyjść z odosobnienia.
Na prośbę rodziców (i kosztem około 8 000 USD rocznie) kobiety takie jak Ayako regularnie kontaktują się z osobami hikikomori, zaczynając od wysyłania im listów. Ten proces trwa miesiące. Stopniowo osoby zaczynają się otwierać na wolontariuszy i świat zewnętrzny: odpisują na listy, wysyłają SMSy, rozmawiają przez telefon, rozmawiają przez drzwi, aż w końcu pozwalają wejść „obcym” do środka. Celem organizacji jest powrót do życia (na początku w ośrodku New Start) i wzięcie udziału w programie szkolenia zawodowego.
Ayako, która sama określa się jako „siostra na wynajem” łatwiej nawiązuje kontakt niż pracownik socjalny. Twierdzi, że pomogła już około pięćdziesięciu osobom w ciągu swojej dziesięcioletniej kariery.
Elan śledziła Ayako podczas wizyt w domach jedenastu różnych hikikomori, a po pięciu lub sześciu spotkaniach pozwolono jej robić zdjęcia. - Na początku myślałam, że są leniwi i samolubni - przyznaje. Jednak z biegiem czasu, kiedy ich poznała, zauważyła, że to tylko pozory.