Moskwa


Pierwszy poważny przystanek w Rosji – nie licząc godzin spędzonych w kolejce na granicy... Każdy, kto zna Wschód, wie, że Moskwa to nie Rosja. Moskwa to Moskwa. Rosyjskość w Moskwie jest tak ukryta, zmieniona i zainfekowana, że nie warto robić porównań do innych części kraju. Przytłacza wielkością. – Chłopaków za pierwszym razem to miasto przygniotło. Chciałem, by poznali Moskwę taką, jaką ja znam – trudną do opisania, ale pociągającą. Udało się to dopiero w drodze powrotnej... Bo pierwszą wizytę złożyliśmy z ułańską fantazją – śmieje się Mateusz Damięcki.

Na Plac Czerwony wjeżdżają z przytupem – jeszcze nie zdążyli nauczyć się pokory. Skoro ich samochody są wciąż czyste i mało zmęczone, nieźle wyjdą na tle Kremla. I owszem – ekipie udaje się zrobić przyzwoitą sesję zdjęciową, zanim zostaje usunięta z placu przez milicjantów w cywilu. Kwadrans negocjacji i szczęśliwie kończy się na upomnieniu. Jeszcze tylko szybkie zakupy na stoisku z czapkami uszankami w wersji turystycznej – ze sztucznego futra, z dwugłowym carskim orłem. Idealna pamiątka z Moskwy-Nie-Rosji.

 

 

Kołyma


Pierwsze dwa tygodnie wyprawy – piękna końcówka lata. Kąpiel w Bajkale i Wołdze, pranie ubrań, barwy jesieni rozświetlające widok. Każdy ma zadania, rozpisane wachty. Śpią razem w samochodach, muszą na siebie liczyć, ufać sobie. – Tam, na Syberii, jesteś sam. Dlatego właśnie Słoweniec- Szaleniec budzi nasz szacunek. Tak naprawdę nie wiem, czy podziwiać go za odwagę, czy martwić się o stan jego umysłu – wspomina Mateusz. Słoweniec-Szaleniec to rowerzysta, który samotnie pedałuje z kraju ojczystego do Pekinu. Mercedes G/Allegro Syberia Expedition spotkała go na trasie tuż za Bajkałem. Wtedy jeszcze było ciepło. Potem myśleli o nim za każdym razem, gdy temperatura spadała sporo poniżej zera. A zimno przyszło nagle. Góry – Wierchojańskie (2389 m), Suntar-Chajata (2959 m), Czerskiego (3147 m), śnieg, w nocy mróz dochodzący do –20 stopni. – Pierwszy etap wyprawy to prawie wersal: wieczorne przygotowywanie kolacji, mycie zębów, przebieranie się do snu. Ale gdy woda w baniakach zamarza, wszystko jest wilgotne i zimne, zaczynasz myśleć tylko o tym, jak zorganizować odrobinę ciepła i się wysuszyć. Zapominasz o rytuałach. Zdejmujesz buty i pakujesz się do śpiwora, to wszystko. No i myślisz o celu. Zaczyna się odliczanie dni i kilometrów. Sprawdzanie, ile centymetrów na mapie jest do Magadanu.

 

 

 

 

Magadan


Najdalej położony punkt, do którego z Warszawy można dojechać samochodem. Koniec Eurazji. Skraj świata. Podróżnicze marzenie. Magadan wita ich słońcem. Lepiej nie mogliby sobie wymarzyć. Na wjeździe do miasta abstrakcyjne zestawienie: pomnik maska i odlew dwóch reniferów. Na reniferach siedzą dzieci, wokół biegają rodzice, robiąc zdjęcia. A Maska? Maska to wstrząsający pomnik ofi ar represji stalinowskich. Prosta rzeźba: ogromna, ciosana głowa płacząca mniejszymi główkami, które płaczą jeszcze mniejszymi. Po jednej stronie dziecko zakrywające twarz, u góry ukrzyżowana postać bez głowy. – Zamykam oczy i widzę ten pomnik, zupełnie jakbym pod nim stał. Przerażające miejsce. Zapaliliśmy świeczki. Żadna nie chciała płonąć. Trudno zrozumieć to, co stało się tu pół wieku temu. Trudno wybaczyć. I chyba nie sposób ogarnąć. Stojąc pod Maską, poczuliśmy jednak, że trzeba pamiętać – mówi Mateusz.

Mimo przerażającej historii Magadan to żyjące miasto. – Głęboka Rosja jest niekomercyjna. Ludzie tu mają czas, cieszą się, że przyjechałeś, nic od ciebie nie chcą. Czerpią naturalną przyjemność z przebywania z innymi – dodaje Marek Sudół, ekspedycyjny fotograf i operator. Ot choćby Witalij Małygin – Bardzo Ważny Pan Dyrektor, który szerokim gestem zaprasza do hotelu przeznaczonego dla kadry inżynierskiej jego firmy. Na miejscu czekają dwie łazienki z gorącą wodą – pełen luksus. – Sam Witalij przeżywa ciężkie chwile, więc jest „stale niedysponowany” w biurze, co oznacza, że wpada wieczorem z muzykami, śpiewa i... płacze. Opowiada, że żona się z nim rozwodzi, bo do niej strzelał z wiatrówki. Najgorsze że trafił, i to ze 120 metrów – opowiada Mateusz. Dobroć zmieszana z przedziwną historią życia, szczodrość i pewne polityczno- historyczne upodobania, których w czasie rozmowy nawet nie próbował ukryć. Witalij, człowiek Wschodu.

 

 

 

 

Wierszyna


Luda jest nauczycielką polskiego z Wierszyny, wioski oddalonej od Polski o 7000 km. Mieszkają tam potomkowie Polaków, którzy przybyli na te tereny w 1905 r. Dominik, kierownik wyprawy, już tu kiedyś był. Zapamiętał pełną zapału Ludmiłę, która pilnuje, aby wszyscy mieszkańcy pamiętali, skąd pochodzą. W szkole organizuje naukę polskiego, polskie święta, czyta na głos wielkich rodzimej literatury. – Przyjechaliśmy bez zapowiedzi, bo w środku Rosji mieszkają szczęśliwi ludzie bez telefonów. A Luda to niesamowita kobieta. Dominik wiele o niej opowiadał, ale poznanie takiego człowieka osobiście jest najcenniejsze. Wieczorem rozmowa, synowie Ludy pokazują okolicę, mąż, Walery, częstuje samogonem. Ludmiła mówi piękną polszczyzną (studiowała w Gdańsku), jej mąż – trochę jak Ślązak, ale raczej językiem typu międzynarodowego. Na drugi dzień niespodzianka – uczestnicy ekspedycji przywieźli polskie podręczniki i przybory szkolne. Dzieci dziękują polszczyzną daleką od języka Mickiewicza, ale za to szczerze i gorąco.

 

 

 

 

Epilog


Piękne widoki pozostaną na zdjęciach, a wspaniali ludzie w naszej pamięci. Wiem, że brzmi to banalnie, ale nie da się mówić o Wschodzie bez patosu. Tam wielkie są nie tylko popiersia Lenina, ale przede wszystkim wyobraźnia i rozmach – kończy opowieść Mateusz. Każdy z uczestników przywiózł z Rosji coś innego: Mateusz – wąsy i brodę, Dominik – kamienie z Magadanu, Tomek – zapalenie nerek, Grześ – dowód na to, że jest w stanie naprawić wóz w każdych warunkach, Paweł – umiejętność montowania filmów w czasie jazdy po wybojach, a Marek – tysiące zdjęć dokumentujących życie sześciu mężczyzn na bezdrożach Rosji.