Taman Negara- malezyjska arka Noego

Im dłużej go słucham i lepiej rozpoznaję pojedyncze tony, tym mocniej upewniam się, że lista jego twórców jest nieskończona. Jestem z grupą 10 podróżników i turystycznych wyjadaczy, razem mamy na sumieniu niejedną niebezpieczną wyprawę i niejeden przerażający turnus, ale nawet z tym bagażem doświadczeń pierwsze, co przychodzi teraz do głowy, to wziąć nogi za pas. Przed ucieczką powstrzymuje mnie obecność przewodnika, który podobno zna Taman Negara jak nikt inny. Groźne dla nas dęwięki są dla niego drogowskazami w położonym w samym sercu Półwyspu Malajskiego, odciętym z trzech stron wodą, najstarszym i najbardziej dzikim z tropikalnych lasów deszczowych Azji, a może i świata. Zaś noc to najlepsza pora, żeby poznać jego tajemniczych mieszkańców.
Powoli, potykając się o rozmyte w mroku głazy, wyruszam więc na nocne safari. Każdy wyłaniający się z ciemności kształt na nowo rozbudza moją wyobraźnię. Poskręcane konary przypominają karykaturalnie wygięte ludzkie kończyny, a lepkie od mieszaniny wilgoci i własnych soków liście są niczym twarze czarnych charakterów z filmów fantasy. Do tego jeszcze czające się wokół życie, którego słyszalna obecność przyprawia mnie o dreszcze. Dość powiedzieć, że na blisko 4,4 tysiącach km2 tego parku narodowego skrywa się 150 tys. gatunków owadów, w tym samych motyli około tysiąca, 200 gatunków ssaków, 300 gatunków ptaków, 140 węży, w tym 17 jadowitych, 100 jaszczurek i wiele innych – często jeszcze nieopisanych bądź znanych jedynie z akademickich podręczników – stworzeń.
Idziemy gęsiego wąską, wyciętą w leśnej gęstwinie ścieżką, którą rozjaśnia nam snop światła rzucany od czasu do czasu przez ciężką, żółtą ręczną latarkę, w jaką wyposażony jest przewodnik. To potęguje wrażenia, podobnie jak padająca od kilku godzin mżawka, która nasączyła gliniaste podłoże do tego stopnia, że ślizgamy się po nim niczym po lodowisku. Jeden zły ruch – ostrzega nasz opiekun – i zjedziemy po stromym zboczu wprost do wezbranej od deszczu, brązowej od osadów, wartko płynącej odnogi rzeki Tembeling. Atrakcja wątpliwa, nawet jeśli docenimy, że pływa tam ponad 200 gatunków ryb – wśród nich 12-kilogramowe kelahy wielkie – a na brzegu możemy spotkać wylegującego się dwumetrowego warana. W odróżnieniu od swych indonezyjskich braci jest podobno niegroźny, naturalnie nieśmiały i płochliwy. Utytłani błotem, pozbawiani krwi przez przysysające się do nóg nie wiadomo kiedy i jak, czatujące na liściach pijawki nie tracimy rezonu, pokonując kolejne przeszkody – gigantyczne korzenie drzew, które muszą utrzymać i dożywić równie gigantycznych rozmiarów pnie i korony.

Jest późny wieczór, a dżungla wciąż pulsuje niczym popularne kurorty w pełni turystycznego sezonu. Pomimo mroku nasz przewodnik wyłuskuje jej tajemniczych i gadatliwych mieszkańców. Złapana w krąg światła mała, za to obdarzona wyjątkowo mocnym głosem, zielona żabka wcale nie wydaje się przestraszona. Łypie na nas z pobłażaniem wielkimi oczami świadoma swojej mocy – najmniejszy kontakt z jej skórą skończy się zatruciem pokarmowym. Włochata gąsienica też nas ignoruje – dotknięcie jej spowoduje wysypkę.
Patyczaki lub modliszki bronią swej prywatności, próbując zlać się z otoczeniem. Udają gałęzie, zeschnięte liście, fragmenty kory, jednak przed wzrokiem lub może raczej zawodową intuicją naszego przewodnika nie uchroni nawet najbardziej perfekcyjny kamuflaż.
Niektóre zwierzęta same się dekonspirują – barwne niczym dzienne motyle ćmy wielkości nietoperzy nie mogą się oprzeć i przywabione światłem przecinają nam drogę, zalotnie poruszając skrzydłami. Jadowite skorpiony, jak podkreśla prze-wodnik – bardzo, bardzo niebezpieczne – dogrzewają się w butwiejących pniach drzew, cierpliwie czekając na ofiary. Inni nocni łowcy – wielkie, włochate pająki – zaczajają się na ptaki z nadzieją, że być może spłoszone nagłym ruchem przelecą nad ich kryjówką. Ptaki jednak, oświetlone znienacka, wcale się nie płoszą. Siedzą nastroszone na gałęziach, strzepują wodę z piór i z ciekawością obserwują naruszających ich spokój intruzów.
Nasz przewodnik opisuje kolejne wyłaniające się z mroków gatunki, jednak mimo niewątpliwych wizualnych zalet bezkrwawego polowania na małą zwierzynę nocna wyprawa w dżunglę pozostaje największym wyzwaniem dla zmysłu słuchu.
W czasie pory deszczowej, a tej właśnie doświadczam w Malezji, niebo spowite jest chmurami w kolorze ołowiu, leje się z niego mniej lub bardziej intensywnie przez całą dobę. I to właśnie dźwięki, jakie wydają miliony kropli deszczu spadających na miliony liści, o różnej wielkości, miąższości i kształtach, wraz z odgłosami wszelkiej maści żywych istot tworzą zapadającą w pamięć fascynującą i przejmującą atmosferę dżungli.
W świetle poranka Taman Negara wygląda jak intensywnie zielony parujący dywan utkany we wzory o różnym nasyceniu tego koloru, rozłożony na malowniczych wzgórzach (najwyższy szczyt Gunung Tahan wznosi się blisko 2200 m n.p.m.). Ja jestem 40 metrów nad ziemią i walczę z lękiem wysokości, pokonując 3,6-kilometrowy system rozpiętych między drzewami wiszących pomostów. Przypominają mi się sceny z Indiany Jonesa i zastanawiam się, czy niepozorne deski, po których stąpam, nie zarwą się pode mną.

Szybko jednak zapominam o rozterkach. Widok, jaki się stąd roztacza, jest oszałamiający. Z platform umieszczonych między kolejnymi odcinkami tej stworzonej dla turystów trasy podziwiam morze wiecznej zieleni. Przez jej szczelny baldachim z trudem przedziera się światło do równie bogatego wnętrza, które pogrążone w półmroku w porównaniu z nocą bardzo się wyciszyło. Choć na tej wysokości jestem bezpieczna, wiem, że pode mną może skrywać się coś, co właśnie rozważa mnie jako potencjalny obiad. W końcu w Taman Negara żyją tygrysy, czarne pantery, pytony zdolne połknąć w całości jelenia, i śmiertelnie jadowite kobry. Są tu też słonie azjatyckie, tapiry wyglądające jak skrzyżowanie świni z miniaturowym słoniem oraz bardzo rzadki, widziany zaledwie raz przez strażnika parku sumatrzański nosorożec, najmniejszy z krewniaków.
Śmigające po koronach drzew małpy są prawdziwym nocnym i dziennym utrapieniem dla mieszkających na obrzeżach parku turystów. Zgodnie ze swoją złośliwą naturą bawią się, skacząc po dachach, gdy my chcemy spać, lub gryzą, gdy akurat okazujemy im sympatię. Wcale się nas nie boją, wyrywają torebki z jedzeniem, nachodzą w domkach, kradną różne przedmioty. Potrafią nawet wyrwać aparat fotograficzny i wynieść go w dżunglę. W powietrzu ich ruchy nabierają gracji, a obecność oznajmiają uginające się lekko bądź sprężynujące gałęzie.
Najbardziej jednak w dżungli fascynujące są rośliny i ich niesamowity życiowy potencjał. Zobaczymy tu znane z domowych parapetów gatunki w nienaturalnej dla nas skali i te nieznane, których ogólna liczba sięga 10 tys.W Taman Negara rośnie najwyższe drzewo świata – tualang – osiągające spektakularne 80 metrów wysokości. Poczciwe, delikatne, wrażliwce fikusy benjaminy, ozdoby naszych mieszkań, tutaj mają zdecydowanie gorszą opinię. Zwane są mafią, zapewne dlatego, że bez skrupułów mordują inne drzewa, oplatając ofiary tak ściśle i wysysając z nich soki tak długo, aż te uschną, a po śmierci żerują nadal na ich truchle. Lubią atakować grupowo, nie szkodząc sobie nawzajem. Produkują nasiona, które uwielbiające je ptaki wydalają wraz z kałem, często na inne drzewa. Na takim podłożu kiełkują młode figowce. Szybko wypuszczają łodygi i liście z niezwykłą siłą pnące się ku słońcu i podłożu. Gdy korzenie rośliny osiągną grunt, stanie się ona niezależnym od żywiciela albo tego, co z niego pozostało, bytem.
Liany też nie mają najlepszej reputacji. Ich stalowy uścisk wprawdzie nie zabija, ale hamuje przyrost ofiar. Niestety, twórcy Tarzana nieco przesadzili z ich możliwościami. Władca dżungli nie mógł ich wykorzystywać w powietrznych ewolucjach, a przynajmniej nie w prezentowany na filmach sposób. Rosną bowiem z dołu do góry, nie można więc się na nich rozhuśtać. Bardziej niż do efektownego przefrunięcia z jednego drzewa na drugie nadają do skoku o tyczce, choć i to wątpliwe.

Znaczne fragmenty Taman Negara porastają też malownicze bambusowe „łąki”. Ta niezwykła trawa, podobnie jak występujący tu rattan, odgrywa bardzo ważną role w malezyjskiej gospodarce. Buduje się z niej domy, robi meble, przedmioty codziennego użytku i ozdoby, a nawet jedzenie.
W ogóle puszcza dla znawców materii jest prawdziwym supermarketem i apteką. Można tu znaleęć rośliny, których liście tamują krwawienie, polerują paznokcie, służą jako detergenty, trują, zapobiegają biegunkom, pobudzają potencję albo nadają mięsu przyjemny zapach. Natkniemy się tu też na drzewa produkujące żywicę, która po zakrzepnięciu pali się niczym olej. Znajdziemy grzyby świecące w ciemnościach i wiele innych niezwykłych roślin.
Na ich właściwościach najlepiej znają się Orang Asli – nieśmiali ludzie lasu, jedyni, którym malezyjski rząd przyznał prawo mieszkania i polowania w Taman Negara. Prawdopodobnie przybyli tu setki lat temu z Nowej Gwinei. Na obszarze parku żyje ich około 700 w grupach mniej więcej 20-osobowych. Tylko taka liczba zapewnia samowystarczalność. Orang Asli są niewysocy, dobrze zbudowani, mają ciemną karnację, czarne kręcone włosy, szerokie nosy. Nie zmienili obyczajów przez wieki, a ich życiem rządzi tabu.
Tabu każe im budować wciąż takie same domy, ze szpiczastymi pokrytymi palmowymi liśćmi dachami dla mężczyzn i półokrągłymi dla kobiet. Sypiać na platformach umieszczonych kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią, co chroni przed wężami, jaszczurkami i innymi pełzającymi stworzeniami. Polować, jak ich prapradziadowie, za pomocą wysuszonych bambusów, z których robią 1,5-metrowe wyrzutnie do zatrutych jadem z Antaris toxicaria strzał. Zabijać głównie małpy, ptaki wiewiórki i inne zwierzęta żyjące na drzewach raz na 4 dni, a te żywiące się padliną zostawiać w spokoju. Urozmaicać dietę owocami, np. durianem, którego ze względu na bardzo intensywny i nieprzyjemny zapach zabrania się trzymać w publicznych miejscach, oraz innymi nasionami i owocami.
A w końcu to tabu wymusza na nich przeprowadzkę, gdy w okolicy zaczyna brakować żywności. Orang Asli starają się bowiem dbać o środowisko, w którym żyją.
To jedno z niewielu plemion niekorzystających ze zdobyczy cywilizacji i niewiedzących, co to technika, z której Malezja tak przecież słynie (większość sprzętu elektronicznego dostępnego w naszych sklepach produkowana jest właśnie tu). Są prości, otwarci, łatwowierni. Wspólnie opiekują się dziećmi, polują, jedzą i dzielą się zarobioną gotówką. Władze Malezji wielokrotnie próbowały ucywilizować ludzi lasu, edukując ich dzieci. Nigdy im się to jednak nie udało. Nawet czterolatki wylatywały ze szkoły już po tygodniu, gdyż wbrew surowym zakazom paliły papierosy. Przyzwyczajone, że okadzanie się i palenie to jedyny sposób, aby w dżungli walczyć z insektami, nie były w stanie docenić zalet edukacji. Dziś ci ludzie są dla odwiedzających ich wioskę turystów niczym żywa muzealna ekspozycja. Można ich podglądać, robić zdjęcia, częstować dzieci cukierkami i kontemplować ich niezwykłą egzystencję w tym przedziwnym edenie wykształconym w ciągu 130 mln lat ewolucji, w którym każdy element jest częścią wielkiego, perfekcyjnie działającego mechanizmu.

No to w drogę

Przygoda w dżungli - Samolotem – do Kuala Lumpur latają Malaysia Airlines, Australian Airlines lub KLM. Niestety, nie ma bezpośredniego połączenia z Polski, więc trzeba się liczyć z przesiadką w jednym z miast europejskich. Cena biletu to ok. 3 tys. zł.
Kurs – Taman Negara
- Kuala Lumpur od Taman Negara dzielą 3 godziny jazdy samochodem. Można więc wynająć auto, za ok. 150/900 RM (ringgitów) za dzień/tydzień plus 100 RM kaucji. Przepisy ruchu drogowego są podobne jak w Wielkiej Brytanii. Przy większej grupie można też po- myśleć o wzięciu taksówki za ok. 1 RM za 1 km (1 RN = 0,27 dol.).
- Na obrzeżach Taman Negara znajduje się wiele ośrodków turystycznych. Można w nich przenocować w dość komfortowych warunkach w domkach lub na niewielkich polach namiotowych. Są tam też restauracje.
- Przykładowe ośrodki to Mutiara Taman Negara, www.mutiarahotels.com   . 3 dni 2 noce w domku jednoosobowym 780 RM/dwuoso- bowym 900 RM, Taman Negara Resort, tam znajduje się siedziba dyrekcji parku.
www.tamannegararesort.com
- Warto zastanowić się nad wykupieniem tzw. pakietu, który obejmuje m.in. transport z Kuala Lumpur w obie strony. Koszt takiej wycieczki (3 dni, 2 noce w ładnym domku dla jednej osoby to ok. 800 RM, dla dwóch taniej – ok. 600 RM). Za fotografowanie na terenie parku trzeba zapłacić 5 RM, zaś za wstęp 1 RM. - Nie jest wymagana, jeżeli nie chcemy zostać w Malezji dłużej niż 3 miesiące. Paszport musi być  ważny co najmniej 6 miesięcy.
Ambasada Malezji, ul. Gruzińska 3, Warszawa tel. 22 61731 44, mwwarsaw@it.com.pl PODRÓŻ DO AZJI
Do poczytania Z przewodnikiem „Azja południowo-wschodnia” (1) wyprawisz się koleją przez malezyjską dżunglę, odkryjesz świat luksusowych kurortów i przyrody na wyspach Langkawi. Z kolei Beata Pawlikowska w „Blondynce Tao” (2), zaprasza na Rainforest Challenge, rajd samochodami terenowymi. Cena det: 69 zł (1), 59 zł (2), dla prenumeratorów: 59 zł (1), 49 zł (2). Zamówienia: (0*22) 607 02 62, www.nationalgeographic.pl