Czy Fallout ma naukowe podstawy? Oto, jak naprawdę wyglądałby świat po nuklearnej apokalipsie
Fallout od prawie 30 lat fascynuje wizją świata po wojnie atomowej. Ale czy gigantyczne karaluchy, mutanci, ghule i jałowe pustkowia to realny scenariusz? Sprawdzamy, które elementy postapokaliptycznego świata mają naukowe podstawy.

Spis treści
- Wojna nuklearna: jak wyglądałby prawdziwy koniec świata?
- Promieniowanie w Fallout: mity i uproszczenia
- Ekologia postapokalipsy i przykład Czarnobyla
- Gigantyczne karaluchy i mutanci – realny scenariusz czy fantazja?
Uniwersum Fallout od 1997 roku podbija serca miłośników popkultury wizją świata zniszczonego przez wojnę nuklearną, a jednocześnie zatrzymanego estetycznie w amerykańskich latach 50. Ale czy świat Fallouta ma naukowe podstawy? Wiele elementów kultowej serii czerpie inspirację z realnych zjawisk fizycznych, biologicznych i społecznych. Gdzie zatem kończy się nauka, a zaczyna fikcja?
Wojna nuklearna: jak wyglądałby prawdziwy koniec świata?
W Fallout wojna nuklearna trwa zaledwie kilka godzin, ale jej skutki są widoczne przez kolejne dwa stulecia. Jedynym realnym historycznym doświadczeniem użycia broni jądrowej w warunkach wojennych są bombardowania Hiroszimy i Nagasaki. W obu miastach ogromna część zabudowy została zniszczona w ciągu sekund, przez falę uderzeniową i promieniowanie cieplne. Dziesiątki tysięcy ludzi zginęły natychmiast, często bez widocznych obrażeń zewnętrznych, a kolejne tysiące w następnych dniach i tygodniach, na skutek choroby popromiennej. Oba miasta nie zostały jednak całkowicie wymazane z mapy, a ich odbudowa rozpoczęła się stosunkowo szybko.
To właśnie Hiroszima i Nagasaki pokazują, że skutki wojny nuklearnej byłyby bardziej złożone, niż sugerują apokaliptyczne wizje. Skażenie promieniowaniem nie utrzymywało się tam przez setki lat. Już kilka lat po wybuchach oba miasta funkcjonowały ponownie. Niedawne badania „hibakusha”, czyli ocalałych pokazały, że zaledwie 1 proc. z nich zmarło w kolejnych latach na nowotwory popromienne. Współczesna wojna nuklearna różniłaby się jednak skalą – użycie setek lub tysięcy głowic mogłoby doprowadzić np. do tzw. nuklearnej zimy, czyli spadku temperatur i załamania rolnictwa.
Fallout przedstawia świat, w którym skutki wojny są niemal absolutne i nieodwracalne. Rzeczywistość byłaby prawdopodobnie mniej jednorodna.
Promieniowanie w Fallout: mity i uproszczenia
Działanie promieniowania w Fallout zostało uproszczone i podporządkowane mechanice gry. Jednostka „rads” działa natychmiast i w przewidywalny sposób, a napromieniowanie można szybko odwrócić używając „rad-away”.
W rzeczywistości jego skutki są dużo bardziej złożone i często ujawniają się po jakimś czasie. Choroba popromienna nie zawsze oznacza natychmiastową śmierć, lecz przebiega etapami i może przyjmować bardzo różne formy – od krótkotrwałych nudności i osłabienia po ciężkie uszkodzenia szpiku kostnego, materiału genetycznego, przewodu pokarmowego i układu nerwowego.
Warto przywołać realne jednostki dawek promieniowania – siwerty (Sv). Dawka rzędu 0,05 siwerta zwykle nie powoduje ostrych objawów. Około 1 siwerta może wywołać nudności i przejściowe obniżenie odporności, jednak większość ludzi przeżywa taką ekspozycję bez trwałych skutków. Dawki 3–4 siwertów są uznawane za potencjalnie śmiertelne dla około połowy napromieniowanych osób bez specjalistycznego leczenia. Powyżej 6–7 siwertów śmiertelność gwałtownie rośnie, a przy dawkach przekraczających 10 siwertów uszkodzenia organizmu są zwykle nieodwracalne.
Jeden z hibakusha – Tsutomu Yamaguchi – przeżył zrzucenie bomb na Hiroszimę i Nagasaki. Otrzymał dawkę szacowaną na kilka siwertów. Mimo ciężkich poparzeń i objawów choroby popromiennej przeżył i dożył ponad 90 lat.
Znacznie bardziej dramatyczny był przypadek Hisashiego Ouchiego, pracownika japońskiego zakładu jądrowego Tokai, który w 1999 roku został napromieniowany dawką szacowaną na ponad 17 siwertów. To sporo więcej od dawki śmiertelnej. Ouchi przeżył około trzech miesięcy dzięki intensywnej terapii, transfuzjom i przeszczepom komórek macierzystych, ale jego organizm w końcu się poddał.
Wizja Fallouta jest zatem w tym aspekcie dość uproszczona. Istnienie jednej substancji odwracającej skutki choroby popromiennej raczej pozostanie czysta fantazją – jest ona bowiem po prostu zbyt skomplikowana i wpływa na zbyt wiele procesów i układów w w organizmie.
Ekologia postapokalipsy i przykład Czarnobyla
Jedynym realnym punktem odniesienia dla świata Fallouta odradzającego się po wojnie nuklearnej jest katastrofa w Czarnobylu. W 1986 roku eksplozja reaktora doprowadziła do skażenia ogromnych obszarów i masowego wysiedlenia ludności. Z perspektywy czasu okazało się jednak, że najważniejsze dla środowiska nie było samo promieniowanie, lecz nagłe zniknięcie człowieka.
Dziś Strefa Wykluczenia wokół Czarnobyla jest jednym z najlepiej przebadanych obszarów skażonych promieniotwórczo na świecie. Powołano tam też rezerwat: Poleski Państwowy Rezerwat Radiacyjno-Ekologiczny. Mimo utrzymującego się, podwyższonego poziomu promieniowania, obserwuje się tam prawdziwy przyrodniczy rozkwit. Wilki, łosie, konie czy rysie radzą sobie zaskakująco dobrze. Według niedawnych badań także ziemia nadawałaby się już pod bezpieczną uprawę roślin takich jak ziemniaki i kukurydza – obecny poziom promieniowania jest już bowiem niższy niż występujący naturalnie w wielu rejonach świata.
To pokazuje, że naturalne ekosystemy są znacznie bardziej elastyczne niż myślimy. Ich odbudowa może nastąpić szybciej, niż sugerują wizje jałowych pustkowi z Fallouta. W Czarnobylu nie pojawiły się zmutowane organizmy, a środowisko stanie się zamieszkiwalne w czasie znacznie krótszym niż 200 lat.
Gigantyczne karaluchy i mutanci – realny scenariusz czy fantazja?
Karaluchy są powszechnie uważane za stworzenia zdolne do przeżycia wojny nuklearnej. W Fallout nie tylko przeżywają, ale i mutują w gigantyczne, niebezpieczne organizmy. Faktycznie, są bardziej odporne na promieniowanie niż ludzie. Ich komórki dzielą się wolniej, a to właśnie w procesie podziału najczęściej dochodzi do uszkodzeń. Oznacza to jednak odporność kilkadziesiąt razy większą – ale nie całkowitą. W dłuższej perspektywie karaluchy miałyby rzeczywiście większe szanse na przetrwanie w skażonym środowisku.
W Fallout zdeformowanej przyrody jest więcej, są to m.in. wielkie skorpiony, dwugłowe krowy, pół-martwi ludzie (ghule) czy supermutanci o wielkiej sile. W rzeczywistości promieniowanie rzadko prowadzi do tak spektakularnych mutacji. Znacznie częściej powoduje drobne, niewidoczne zmiany genetyczne albo śmierć organizmu na wczesnym etapie rozwoju. Jednym z najciekawszych skutków katastrofy w Czarnobylu są grzyby z gatunku Cladosporium sphaerospermum, zdolne do przeżycia nawet w osłonie otaczającej zniszczony reaktor. Nowe badania sugerują, że grzyb ten może wręcz „żywić się” promieniowaniem.
Zderzenie wizji Fallouta z rzeczywistymi obserwacjami prowadzi do wniosku, że postapokalipsa byłaby mniej „radioaktywna”, a bardziej „bezludzka”. Przyroda nie tylko przetrwałaby w wielu miejscach, ale po czasie mogłaby nawet rozkwitnąć.
Nasza autorka
Magdalena Rudzka
Dziennikarka „National Geographic Traveler" i „Kaleidoscope". Przez wiele lat również fotoedytorka w agencjach fotograficznych i magazynach. W National-Geographic.pl pisze przede wszystkim o przyrodzie. Lubi podróże po nieoczywistych miejscach, mięso i wino.

