Wynajęty jacht czekał na nas w Trogirze. Podobnie jak wiecznie uśmiechnięty Žarko, skipper, z którego usług – w obliczu faktu, że żadne z nas nie miało uprawnień sternika – postanowiliśmy skorzystać. Nasz kapitan nie tylko miał poprowadzić łódź, ale też pokazać nam najlepsze miejsca do nurkowania, poszukiwania delfinów i cumowania.

Trogir, fot. Damir Fabijanić / CNTB

O świcie zapakowaliśmy do ładowni jachtu zapasy żywności i wina. Przesunęliśmy o godzinę moment wypłynięcia z mariny, by przejść się jeszcze po brukowanych uliczkach miasteczka. O tej godzinie starówka Trogiru – malutkiej miejscowości w środkowej Dalmacji – była opustoszała. Przemknęliśmy obok mającej blisko 900 lat potężnej katedry św. Wawrzyńca, by błąkać się przez chwilę po chodnikach biegnących pomiędzy zwartą zabudową, niewiele zmienioną od średniowiecza, i trafić w końcu na wysadzaną palmami nadmorską promenadę. Po zatłoczonym w dzień pasażu teraz przechadzały się tylko znudzone koty, a właściciel jednej kawiarni niespiesznie rozstawiał dopiero stoliki. Przysiedliśmy, by wypić mocną kawę, patrząc na lekko pomarszczoną powierzchnię Adriatyku, na który za chwilę mieliśmy wypłynąć.

Z głową w wodzie

Większość jachtów zaczyna rejs w Zadarze lub Szybeniku i kieruje się na południe, zahaczając o Split. Z Trogiru do Splitu jest jednak zbyt blisko, by miało sens tam cumować, skierowaliśmy się więc od razu w stronę Dubrownika, za pierwszy przystanek obierając jedną z zatoczek na wyspie Korčula. Co prawda w mieście noszącym tę samą nazwę co wyspa jest nowoczesna marina, my jednak byliśmy zanadto spragnieni kontaktu z morzem i naturą, by z niej teraz korzystać. 

Istruga, Korčula, fot. Aleksander Gospić / CNTB

Wieje delikatnie i łódź sunie niespiesznie. Adriatyk jest jednym z najspokojniejszych mórz w basenie Morza Śródziemnego, rzadko zaskakując porywistymi wichrami. Dzięki temu można tu żeglować niemal przez cały rok, od wczesnej wiosny do późnej jesieni. Te warunki doceniają szczególnie początkujący żeglarze oraz ci, którzy preferują rekreacyjne rejsy. Nasz skipper, przerzucając bom z jednej burty na drugą i wciągając na maszt kolejne żagle, wykorzystuje jednak każdy podmuch do cna. W tej swojej żeglarskiej choreografii najwyraźniej się całkowicie spełnia, z czystym sumieniem zostawiamy mu więc zajmowanie się tym, na czym kompletnie się nie znaliśmy i oddajemy się kuszącemu „nicnierobieniu”. Po pięciu godzinach tego leniwego, kojącego zmysły rejsu i minięciu po drodze wyspy Hvar, dobijamy do Korčuli.

Hvar, fot. Ivo Biočina / CNTB

Jacht, prowadzony pewną ręką naszego kapitana, kieruje się od razu do niewielkiej zatoki, w której planowaliśmy spędzić noc. Przed nami jest jednak jeszcze całe popołudnie i niemal nieskończona ilość dostępnych atrakcji, ze snurkowaniem na czele. Wskakuję więc do wody i gdy zanurzam głowę pod powierzchnię, dostrzegam przez szybkę maski krążące wokół mnie białożółtoniebieskie rybki. Adriatycki podwodny świat tętni życiem. W toni kołyszą się zielone nitki podwodnej trawy, między nimi przemykają skrzące się srebrem makrele, na dnie widzę przesuwające się chaotycznym ruchem kraby. Przy odrobinie szczęścia można tu natrafić na morskiego żółwia lub delfiny.

Jedyne wino na świecie

W końcu jednak porzucamy te morskie cuda i płyniemy pontonem na wyspę, by objechać ją wypożyczonymi na kilka godzin skuterami. W starożytności Korčula porośnięta była sosnowym lasem, dziś jednak więcej niż drzew jest tu krzewów winorośli. Szczep pošip uprawiany jest tu od tysiącleci i choć aktualnie rośnie też na sąsiednich wyspach, to właśnie Korčula jest jego kolebką. Chorwacką odmianą jest również rodząca białe owoce grk, doskonale rosnąca na piaszczystej glebie wokół wyspiarskiej miejscowości Lumbarda. Wina z tego szczepu próbujemy w malutkiej rodzinnej winnicy, patrząc przy tym na błękitne wody zatoki, osłonięty port i pas szerokiej plaży. Trunek jest odświeżający, z delikatnie gorzkim finiszem.

- Ta odmiana winogron rośnie wyłącznie w południowej Dalmacji – tłumaczy Ante z winnicy. – Jest unikatem, nie spotkacie jej nigdzie indziej na świecie.

Korčula, fot. Ivo Biočina / CNTB

Na koniec zajeżdżamy jeszcze do samego miasta Korčula, by przejść się wzdłuż kamiennych murów obronnych i przespacerować się uliczkami biegnącymi pomiędzy domami o terakotowych dachówkach. Wieczór spędzamy na naszej łodzi. Jacht delikatnie kołysze się na wodzie, a jedynymi światłami w pobliżu są punkciki lamp kilku żaglówek, które zacumowały niedaleko. Jest na tyle ciepło, że postanawiam zostać na pokładzie. Zasypiam, patrząc na skrzące się gwiazdami niebo.

Od wyspy do wyspy

Św. Maria, Mljet, fot. Ivo Biočina / CNTB

Luzowanie lin cumowniczych i wciąganie żagli na maszt to czynności wpisane w ludzkie DNA - powtarzamy je przecież od wieków. Gdy rankiem wypływamy ku wyspie Mljet – następnemu przystankowi w drodze do Dubrownika – mam poczucie, że przemierzamy te same trasy, którymi podróżowały niegdyś łodzie iliryjskie i rzymskie. Te wody były ważnym regionem żeglugowym już w starożytności. Wyobrażenie sobie tamtego świata nie jest szczególnie trudne, gdyż chorwackie wybrzeże, a szczególnie Dalmacja, niewiele zmieniło się od wieków – to jeden z mniej dotkniętych wpływem cywilizacji obszarów Morza Śródziemnego. Sama wyspa Mljet w północno-zachodniej części objęta jest ochroną parku narodowego, do którego można dotrzeć, zrzucając kotwicę w porcie Pomena lub Polače i zmierzając ścieżkami do dwóch wypełnionych słoną wodą jezior (na jednym z nich, na wyspie, znajduje się potężny klasztor benedyktyński z XII wieku).

Park Narodowy Mljet, fot. Damir Fabijanić / CNTB

Po kilku godzinach przebywania na tym lądzie znów wślizgujemy się na pokład jachtu, by dalej sunąć po falach. Mijać innych żeglarzy, przepływać obok wysp, robić przystanki na kąpiel w Adriatyku. Zawijać do portów lub spędzać noce patrząc w gwiazdy. Czuć się swobodnymi, wiedząc, że możemy dopłynąć wszędzie, gdzie tylko zapragniemy.

Odkryj więcej na chorwacja.hr