Zawsze, kiedy ląduję w Rzymie wyłączam dźwięk telefonu i chowam go głęboko do torebki. Miasto, które narodziło się na siedmiu wzgórzach wymaga odcięcia od spraw bieżących oraz wszelkiej elektroniki i odbycia podróży w przeszłość. Wyobrażania sobie walk gladiatorów w Koloseum, burzliwych ulicznych dyskusji na Forum Romanum, przechadzającego się po ulicach w białej todze Marka Aureliusza, czy Michała Anioła, który nadzoruje budowlę Bazyliki św. Piotra w Watykanie. Wymaga wreszcie wniknięcia w głąb niesymetrycznie poukładanych uliczek, odzwierciedlających długą, zróżnicowaną i burzliwą historię, która jeśli wierzyć legendom, sięga 753 r. p.n.e. 

Adobe Stock

Tu trzeba się zgubić

Dzień zaczynam od włoskiej kawy, a jakże! Lubię ją wziąć na wynos z kawiarni Nineteen przy Piazza del Popolo, a przy okazji rzucić okiem na fontannę groźnego Neptuna między dwoma trytonami. Jeszcze parę lat temu siadałam z kubkiem aromatycznego napoju na XVIII-wiecznych Schodach Hiszpańskich i próbowałam zliczać dziesiątki języków, jakie słyszałam dookoła (Rzym rocznie odwiedza blisko 8 mln turystów), gapiąc się przy okazji panny młode, które w białych sukniach pozowały do zdjęć, czy ekipy filmowe ustawiające scenografię. Dziś nie wolno siadać na stopniach, więc kawę wypijam w towarzystwie dziesiątek rzeźb i drzew w Ogrodach Borghese, z których widzę kopułę watykańskiej Bazyliki. Po chwili zadumy schodzę na główną ulicę handlową miasta, czyli Via del Corso, z której zwykle zaczynam rytualny spacer po mieście. Lubię Rzym o poranku – słońce jeszcze nie dokucza, a miasto pachnie perfumami mieszkańców spieszącymi do pracy, dopiero co podlanymi kwiatami, świeżo wypieczonym chlebem i oczywiście kawą. 

Póki nie ma jeszcze turystów, idę poznawać kolejne atrakcje Rzymu. Zaczynam od dzielnicy Rione II – muszę przecież wrzucić euro na szczęście do barokowej fontanny di Trevi i sprawdzić, czy sklepiki z rękodziełem mają jakieś nowe kolekcje naczyń, czy wciąż można kupić tu kasztany i czy San Crispino ciągle wydaje najlepsze lody w Rzymie. Trochę się gubiąc między uliczkami, ląduję pod Panteonem, czyli  jedną z najlepiej zachowanych świątyń z czasów starożytności. Dziś to jeden z głównych zabytków Rzymu. To na niej wzorowany jest warszawski kościół św. Aleksandra przy placu Trzech Krzyży. A ponieważ najważniejsze zabytki miasta można zobaczyć zwiedzając Rzym piechotą, trafiam także na najstarszy miejski plac, czyli Forum Romanum i robię kilka zdjęć ruinom świątyni Saturna. Stąd mam już tylko rzut beretem do Koloseum (jest otwarte codziennie i  bilet wstępu obowiązuje też do Forum Romanum i na Palatyn, gdzie znajdziecie grotę Lupercal, w której wilczyca miała karmić mitycznego Romulusa i Remusa). 
Popołudnie spędzam z włoskimi przyjaciółmi w kameralnej rodzinnej pizzerii Da Baffetto (Via del Government Vecchio 114 ) nad cienkim chrupiącym ciastem z mozzarellą i lampą białego włoskiego chardonnay. 

Adobe Stock

Zakupy w Rzymie

Po porannym joggingu wzdłuż Tybru idę na gwarny i kolorowy targ Campo de’ Fiori – lubię wypić tu świeżo wyciskany sok z granatów i pogapić się, jak Rzymianie, zwłaszcza przedstawiciele starszego pokolenia wybierają na obiad najbardziej zielone szparagi, dorodne pomidory i pachnące liście kolendry. Zadzieram głowę i wpatruję się w pomnik renesansowego filozofa Giordana Bruna, który w 1600 r. został tu spalony na stosie za herezję. Do tego wydarzenia nawiązuje słynny wiersz Czesław Miłosza, który pamiętam ze szkoły, a który zaczyna się od słów: W Rzymie na Campo di Fiori kosze oliwek i cytryn, Bruk opryskany winem I odłamkami kwiatów. Różowe owoce morza Sypią na stoły przekupnie, Naręcza ciemnych winogron Padają na puch brzoskwini. 

Cóż, stragany zostawiam za sobą, ale nie odkładam całkiem idei zakupów – w końcu Rzym to jedna z modowych stolic. Na liście mam kolejno: Tridente, czyli ulice między via Condotti, via Borgognona i via Frattina, gdzie odwiedzam butiki najsławniejszych włoskich i francuskich projektantów, m.in. Gucci, Prada, Bulgari, Armani, Fendi, Louis Vuitton, Hermes oraz via del Boschetto, gdzie zaglądam do second handów i  sklepików z biżuterią vintage – moja najcenniejsza zdobycz to naszyjnik Channel za 50 euro. Cappuccino piję na Via del Boschetto w Caffe in Monti i już myślę o wieczorze, który spędzę w małych artystycznych galeriach.