– 90 proc. durianów spada na ziemię w nocy, kiedy jest chłodniej – tłumaczył malezyjskim dziennikarzom Chang Teik Seng, farmer z wyspy Penang, broniąc swoich upraw. Dwukilogramowy dojrzały okaz kilka dni wcześniej spadł z 13-metrowego drzewa wprost na głowę indonezyjskiego niemowlaka, zabijając dziecko na miejscu. I choć takie przypadki to rzadkość – farmer przekonywał wręcz, że nie spotkał się z taką sytuacją nigdy wcześniej – duriany mają złą sławę. Duże, kilkukilogramowe owoce otoczone kolcami nie dość, że rosną na wysokich drzewach, budząc postrach nie mniejszy niż twarde kokosy, to jeszcze niemiłosiernie śmierdzą. Ni to zgnilizna, ni to padlina – odór jest tak nieznośny, że w Indonezji durianów nie wolno trzymać w hotelach ani zabierać na pokład samolotów. W efekcie ten sezonowy owoc to w Europie rzadkość, pojawia się jedynie sporadycznie w sklepikach prowadzonych przez emigrantów z Wietnamu czy Chin. A szkoda, bo jest ucztą dla zmysłów – nie powonienia, ale smaku. Jak pisze w książce Owoce egzotyczne farmakolog, prof. Eliza Lamer-Zarawska, jest jak serek śmietankowy, orzechy, migdały, cebula i malina razem wzięte, a do tego bardzo pożywny. Zawiera 17 proc. węglowodanów i niemal 5 proc. tłuszczu. Aby zjeść duriana, trzeba się na razie udać do Azji Południowo -Wschodniej. Na szczęście w polskich sklepach jest już cała masa innych importowanych owoców. Równie pożywnych i smacznych. Trzeba tylko wiedzieć, co wybierać.

LIMONKA PRZED CYTRYNĄ Egzotyczne owoce i warzywa Europa poznawała głównie w epoce wielkich odkryć. Kolumb i jego naśladowcy, natrafiając na nowe lądy, stykali się nie tylko z ich rdzennymi mieszkańcami, ale i obcą, bogatą florą i fauną. Możemy tylko zgadywać, które owocowe znaleziska udało im się przewieźć na statkach wracających do macierzystych portów. Transport jest zresztą problemem także i dziś. Owoce, które trafiają
na nasze rynki, na ogół nie są pełnowartościowe. – Niestety większość owoców egzotycznych jest dość dokładnie, a czasami aż na wyrost traktowana środkami konserwującymi, które mają zagwarantować ich właściwy wygląd w porcie docelowym. Są to najczęściej substancje przeciwgrzybicze zapobiegające pleśnieniu – mówi dr farm. Paweł Paśko, bromatolog z Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego. – Dodatkowo owoce, które mają zostać poddane długotrwałemu transportowi, zbierane są często jeszcze przed osiągnięciem pełnej dojrzałości i dojrzewają potem w warunkach nienaturalnych, co wpływa na ich smak i wartość odżywczą. Ale jak w sklepie poznać dojrzały owoc, jeśli widzimy go pierwszy raz w życiu? Problemu nie powinniśmy mieć w przypadku cytrusów, które są już u nas równie popularne jak jabłka czy gruszki. Trudno nawet pomarańczę czy cytrynę nazwać obcymi. Choć ta ostatnia pochodzi z Chin, nigdzie nie znaleziono jej rosnącej dziko. Wydaje się, że przed nią była limonka, a cytryna powstała w wyniku skrzyżowania jej z innym cytrusem. Przy odrobinie cierpliwości drzewko, które obrodzi owocami, można zresztą wyhodować na polskim balkonie czy w ogrodzie. Utarło się, że cytrusy to najzdrowsze z owoców. Nie ujmując nic ich pożywności i zawartości witaminy C, tej ostatniej więcej ma chociażby nasza polska dzika róża czy czarna porzeczka. Prof. Lamer-Zarawska przekonuje z kolei, że światowy rekord zawartości witaminy C (sto razy więcej niż cytrusy) należy do malpigii z Barbadosu zwanej też acerolą. Jej owoce to pestkowce przypominające wiśnie. Rośnie dziko w Meksyku, w Amerykach Środkowej i Południowej, uprawiana jest zaś głównie na Karaibach, Florydzie i w Teksasie. W Stanach Zjednoczonych acerola jest składnikiem odżywek dla niemowląt, a na całym świecie – preparatów witaminowych. Drugim najpopularniejszym owocem egzotycznym obok cytrusów są banany. Badacze twierdzą, że to najdłużej uprawiana przez człowieka roślina, a związek ten sięga prehistorii gdzieś na terenach dzisiejszej Papui-Nowej Gwinei. Banan jest pożywny – w dużej mierze składa się z wody, cukrów, skrobi i witamin – a jego uprawa jest wyjątkowo opłacalna – średni plon z hektara to około 30 ton owoców. Te znane ze sklepów na całym świecie to odmiana Cavendish wprowadzona w miejsce Gros Michel, które – mimo że w opinii znawców o wiele smaczniejsze – zniknęły z rynków za sprawą tzw. choroby panamskiej wywoływanej przez grzyba Fusarium oxysporum niszczącego uprawy na całym świecie. Cavendish jest na nią odporny. A raczej był – nowa mutacja zagraża i tym uprawom. Biochemicy stoją przed trudnym zadaniem stworzenia odmiany, która nie da się i tej chorobie. W lipcu 2012 r. Nature doniosło, że naukowcy zdołali zsekwencjonować materiał genetyczny owocu. Optymiści liczą, że uda się przywrócić wzmocnione Gros Michel, banana nad bananami.

RAMBUTAN W ROLI LICZI Ale nie tylko cytrusami i bananami człowiek żyje. Choć dawniej znano je nad Wisłą głównie z publikacji sadownika prof. Szczepana Pieniążka, dziś do polskich sklepów trafia coraz więcej owoców, o których nie śniło się starszemu pokoleniu. Weźmy mydleńcowate liczi i rambutana. Oba bardzo do siebie podobne nie tylko na zewnątrz, ale i w środku. Jajowate, z czerwoną, pełną brodawek (liczi) i włosków (rambutan) skórką i jadalnym, soczystym biały miąższem. Oba dojrzewają na drzewie, skąd zbiera się je w pełni dojrzałości i pośpiesznie transportuje do miejsca przeznaczenia. Z ich podobieństwa korzystają nieuczciwi sprzedawcy – cenniejsze liczi jest bardziej wymagające od swojego włochatego kuzyna, który czasem go imituje. To gatunek, który marznie nawet podczas przymrozków dochodzących do –3OC. Jego uprawa nie ma większych szans na rozprzestrzenienie się na świecie. Musimy raczej liczyć na to, że miękka, delikatna skórka nie ucierpi za mocno podczas przewozu, lub zadowolić się coraz powszechniejszymi sokami i napojami z liczi. Szczególnie te pierwsze zachowują smak i aromat oryginalnego owocu. Tak jak rambutan może udawać liczi, tak jabłku zdarzyło się podszywać pod granat. Ten ostatni to kolejny owoc znany człowiekowi od co najmniej kilku tysięcy lat. Pokarm, ale i symbol. Granat przedstawiał nieśmiertelność, płodność, obfitość, wiosnę, młodość, regenerację, miłość (był najstarszym afrodyzjakiem!) i wreszcie władzę. To on, a nie jabłko, był bowiem obok m.in. berła i korony insygnium króla. Jak na królewski owoc przystało, jest niezwykle wytrzymały, nie daje się szkodnikom i psuciu, a na dodatek niełatwo go zjeść. Trudniej o lepszy owoc podróżny. O granacie w samych superlatywach mówią też dietetycy. Sok z niego ma doskonałe właściwości przeciwutleniające, zawiera trzy razy więcej przeciwutleniaczy niż czerwone wino i zielona herbata. Zapobiega przedwczesnemu starzeniu się, chroni przed chorobami serca i miażdżycą, ma też działanie moczopędne, co normalizuje ciśnienie krwi. Takich – jak proponuje dr Paweł Paśko – superowoców jest więcej. Wśród nich persymona, znana też jako szaron lub kaki, coraz częstsza w naszych sklepach. Ta pomarańczowa jagoda kształtem i wielkością przypomina pomidor. Tak jak i czerwony grejpfrut reguluje poziom cholesterolu i triglicerydów. Papaja, mango i ananas z kolei mają korzystne działanie w leczeniu schorzeń stawów, zmniejszając ich ból i obrzęk, a także chorób układu trawiennego, regulując funkcję jelit. Jeśli owoce dają nam tyle dobrego, czemu nie ograniczyć się jedzenia wyłącznie ich? W 1981 r. Amerykanka Judy Mazel opublikowała bestsellerową książkę Dieta Beverly Hills, w której zaproponowała takie rozwiązanie. Dr Paśko przekonuje jednak, że to nie najlepszy pomysł. – Dobra dieta redukcyjna to dieta zbilansowana. Oparta wyłącznie na owocach będzie skutkowała niedożywieniem białkowym, niedoborem wielu składników odżywczych, takich jak witaminy A, D czy B12. W efekcie osłabi m.in. nasz układ odpornościowy – mówi. Jaki więc powinien być udział owoców w diecie? – Zgodnie z zaleceniami dietetyków powinny być spożywane dwa razy dziennie. Nie wolno o nich zapominać. Najlepiej, żeby stanowiły część pierwszego i drugiego posiłku. Jednak najważniejsze jest, by jeść owoce różne, bo choć wszystkie mają podobny skład jakościowy, to istotnie różnią się pod względem ilości substancji biologicznie aktywnych. Bezpieczeństwo żywności tkwi więc w jej różnorodności. W zdrowej diecie nie ma jednak rozgraniczenia na owoce egzotyczne i inne. Pamiętajmy, że nasze polskie gruszki czy wiśnie nie są ani mniej ciekawe, ani mniej wartościowe – konkluduje Paśko. ZANIM ZJESZ ■ Wszystkie owoce należy dokładnie umyć. Egzotyczne tym bardziej – pochodzą z ekosystemów pełnych obcych nam bakterii. ■ Z tych samych powodów nie należy kupować owoców uszkodzonych – zgromadzone na skórce drobnoustroje mogą przeniknąć do miąższu i wywołać infekcję. ■ Owoce egzotyczne nie lubią lodówki. Choć wolniej się w niej psują, to jednak tracą też smak i aromat. Wyjątek stanowi kiwi – można je trzymać w lodówce nawet dwa tygodnie. Sok, nektar czy napój? ■ Sok ma 100 proc. wsadu owocowego. Pochodzi bezpośrednio z owoców lub z zagęszczonego syropu. Nie zawiera barwników, aromatów i konserwantów. ■ Nektar to rozcieńczony wodą z cukrem sok, którego musi być – w zależności od owocu – od 25 do 99 proc. Podobnie jak sok nie zawiera barwników i aromatów, nie może być konserwowany chemicznie. ■ Napój zawiera dopuszczone przepisami dodatki, barwniki lub aromaty. Wsad owocowy stanowi od 20 do 99 proc. napoju, do którego dodano cukier, wodę czy kwas cytrynowy.