Jesteśmy bliżsi niż dotąd wysłania amerykańskich astronautów na Marsa. Bliżsi, niż ktokolwiek i kiedykolwiek – napisała na blogu Dava Newman, zastępczyni administratora NASA. Niektórzy krytycy Agencji są odmiennego zdania. Z pewnością nie uważałby tak Wernher von Braun, twórca księżycowej rakiety Saturn V. W 1969 r., na fali euforii po lądowaniu na Księżycu, von Braun przedstawił prezydentowi Richardowi Nixonowi plan wysłania człowieka na Marsa w roku 1982. Zamiast tego Nixon zlecił NASA budowę promu kosmicznego. Od tamtej pory wielkie plany przełamania niskiej orbity okołoziemskiej pojawiały się i znikały.

Gerstenmaier, który pracuje w NASA od dekad, przeżywał strategiczne zwroty narzucane przez polityków. Mówiono mu, żeby ponownie wysłał astronautów na Księżyc, potem na asteroidę, potem zlecono, żeby przechwycił asteroidę, aby astronauci mogli ją odwiedzić na orbicie księżycowej. Gerst, jak go nazywają, pozostaje niewzruszony. Jest powściągliwym inżynierem, w pewnym sensie odwrotnością Muska. Chciałby polecieć na Marsa powoli, metodycznie.

– Twierdzenie, że NASA ma strategię wyprawy na Marsa, jest deprecjonowaniem słowa „strategia” – mówi Robert Zubrin, założyciel Towarzystwa Marsjańskiego, które uważa kolonizację Marsa za „największą sprawę naszego pokolenia”. Michael Griffin, administrator NASA za rządów prezydenta George’a W. Busha, jest zdania, że misja marsjańska byłaby trudna, ale nie trudniejsza niż Projekt Manhattan albo program Apollo:

– Pod względem wymaganej technologii mniej nas dziś dzieli od Marsa niż dzieliło od Księżyca, kiedy prezydent Kennedy wytyczał ten cel w 1961 r. Jesteśmy tego znacznie bliżsi. Natomiast jeśli chodzi o pokrycie kosztów podróży na Marsa, nie jesteśmy bliżsi – to właśnie wydatki położyły kres wspaniałym planom z przeszłości. W przeliczeniu na dzisiejsze dolary misje Apollo kosztowały jakieś 140 mld.

Eksperci zakładają, że realna wyprawa na Marsa musiałaby kosztować co najmniej tyle samo; rozbudowany plan, przedstawiony za prezydentury George’a H.W. Busha, wspominał o kwocie 450 mld dolarów. Ale roczny budżet NASA na wszystkie loty załogowe to około 9 mld dolarów.

Aby dostać się na Marsa przed rokiem 2040, potrzeba byłoby znacznie więcej pieniędzy i prezydenta zaangażowanego tak jak Kennedy. Podczas wyścigu kosmicznego ze Związkiem Radzieckim NASA dostawała ponad 4 proc. budżetu federalnego, teraz dostaje z grubsza 0,5 proc. Gdyby doszło do prawdziwego „wyścigu marsjańskiego”, np. z Chinami, mogłoby być lepiej, ale nie wygląda na to, żeby Chińczykom się tam śpieszyło. Kwestia tego, czy i kiedy polecimy na Marsa, nie ogranicza się do technologii i pieniędzy.

Amerykański astronauta Scott Kelly, tutaj w symulatorze kapsuły Sojuz w Star City, spędził prawie rok na stacji kosmicznej z Michaiłem Kornienko. Kelly był idealnym królikiem doświadczalnym do badań NASA dotyczących wpływu przebywania w kosmosie na ludzkie ciało: jego bliźniak, astronauta Mark Kelly, był dostępny na Ziemi jako genetycznie identyczne porównanie. / Photograph by Bill Ingalls, NASA

Dotyczy także tego, co uważamy za możliwe do zaakceptowania ryzyko. Zwolennicy wczesnego lądowania twierdzą, że NASA za bardzo boi się zagrożeń, że prawdziwi odkrywcy akceptują możliwość porażki lub śmierci. NASA mogłaby wysłać ludzi na Marsa znacznie wcześniej, gdyby nie martwiła się tak bardzo o to, czy zdołają wrócić. Pod koniec konferencji prasowej Gerstenmaiera w Utah wstał miejscowy reporter. Powiedział, że ma 49 lat i chce wiedzieć jedno: Czy dożyje czasów, gdy człowiek wyląduje na Marsie.

– Tak – odpowiedział Gerstenmaier. A potem zaczął wyjaśniać, dlaczego to potrwa do lat 40. obecnego stulecia. Powiedział, że NASA musi rozpocząć swój powrót do dalekiego kosmosu od misji w „tereny doświadczalne”, co oznacza okolice Księżyca i inne pobliskie punkty. W latach 30. powinno to doprowadzić do umieszczenia astronautów na orbicie wokół Marsa.

– Gdy patrzę na wyzwania związane ze sprowadzeniem załogi na powierzchnię, złożoność tego, co próbujemy osiągnąć, rośnie o rząd wielkości – powiedział mi Gerstenmaier nieco wcześniej. – I właśnie dlatego nie myślę o roku 2030.

Ale właśnie tu może pomóc SpaceX. Mars jest znacznie trudniejszym miejscem do lądowania niż Księżyc. Ma silniejszą grawitację, a jego atmosfera jest wystarczająco gęsta, by wywołać przegrzewanie. Wiele bezzałogowych próbników rozbiło się na Marsie. NASA zdołała tam posadzić jednotonowy łazik Curiosity, ale statek na tyle duży, by przewieźć ludzi z zaopatrzeniem, musiałby mieć wielkość domu i ważyć co najmniej 20 ton. Spadochron by się nie sprawdził – miałby rozmiary stadionu i nie zdążyłby się otworzyć. Obecnie najbardziej obiecująca jest technologia opracowywana przez SpaceX – naddźwiękowy napęd wsteczny. Kiedy silnik rakiety Falcon 9 opada przez rzadkie górne warstwy atmosfery ziemskiej, warunki są podobne do tych na Marsie. Grudniowy sukces na przylądku Canaveral i późniejsze lądowania na statku zakotwiczonym przy brzegu sprawiają, że wielu uważa, iż wysłanie dziś ludzi na Marsa jest wykonalne.

Zbiorniki wodne na statku kosmicznym mogą częściowo chronić astronautów przed promieniowaniem, jednocześnie poprawiając ich nastrój i dietę, pozwalając im uprawiać ogródek. Bob Morrow z firmy Orbitec, finansowanej przez NASA, prezentuje sałatę dojrzewającą w prototypowym systemie. / Photograph by Bill Ingalls, NASA

W Centrum Kosmicznym Kennedy’ego SpaceX wydzierżawiła platformę startową 39A, z której astronauci Apollo 11 wyruszyli na Księżyc. Ta firma jest młoda, prężna i odważna, jak ówczesna NASA. Agencja stała się powolna, biurokratyczna i ostrożna. Lecz te dwie organizacje nie konkurują ze sobą, nie prowadzą wyścigu. Są partnerami. SpaceX już teraz dostarcza zapasy na stację kosmiczną w kapsule Dragon wynoszonej przez rakietę Falcon 9. W kwietniu Musk oświadczył, że SpaceX chce wysłać na Marsa kapsułę Dragon bez załogi już w 2018 r. Aby tego dokonać, będzie potrzebował technicznego wsparcia NASA, zwłaszcza jej ogromnych anten radiowych.

Aby wysłać na Marsa ludzi, firma Muska będzie musiała uzyskać znacznie większą pomoc – te bilety po 500 tys. dolarów nie wystarczą. No i niezbędna będzie specjalistyczna wiedza NASA, by utrzymać podróżników przy życiu. Z drugiej strony rakiety, kapsuły i entuzjazm SpaceX mogą przynieść korzyści Agencji. Jeśli w ogóle do tego dojdzie, obie organizacje zapewne wyślą ludzi na Marsa wspólnie. Co będą robić, gdy tam dotrą? Łatwiej wyobrazić sobie kilku badaczy spędzających rok w małej stacji niż tysiące ludzi emigrujących do metropolii na Czerwonej Planecie.

– Osobom, które myślą, że chcą żyć na Marsie, zalecałbym rok spędzony w stacji na biegunie – mówi Chris McKay, specjalista od Marsa, który pracował na Antarktydzie. Jego zdaniem sugestia, że ludzie mogą znaleźć schronienie na Marsie, gdy narobią bałaganu na Ziemi, jest: – …etycznymi technicznym absurdem. Musimy uznać, iż porażka naszej planety nie wchodzi w grę.

Michaił Kornienko zaleca długi pobyt na stacji kosmicznej jako metodę selekcjonowania entuzjastów, którym się wydaje, że chcą odbyć podróż w jedną stronę na Marsa. Krótko po powrocie z kosmosu, w tym roku, wspominał chwilę, gdy załoga naziemna otworzyła właz kapsuły Sojuz.

– Stepowe powietrze wpływa do kabiny po tym całym gwałtownym opadaniu i zaczynasz rozumieć, że jest już po wszystkim. Nie możesz się nacieszyć tym powietrzem. Mógłbyś je kroić nożem i rozsmarowywać na chlebie.

 

Źródło: NationalGeographic.com: Mars: Inside the High-Risk, High-Stakes Race to the Red Planet