Kości marnieją w zerowej grawitacji – co miesiąc traci się 1 proc. masy kostnej. Energiczne ćwiczenia pomagają, ale sprzęt wykorzystywany na stacji kosmicznej waży zbyt dużo, by można go zabrać w misję marsjańską. Niektórzy astronauci na stacji doświadczyli też zaburzeń wzroku, zapewne dlatego, że płyn zbiera się w mózgu i naciska na gałki oczne. Koszmarny scenariusz wygląda więc tak, że astronauci lądujący na Marsie kiepsko widzą, mają kruche kości i natychmiast któryś z nich łamie sobie nogę. Teoretycznie zagrożenie można by zmniejszyć, budując statek wirujący wokół własnej osi, by siła odśrodkowa zastąpiła grawitację, ale inżynierowie NASA uważają to za nadmierne komplikowanie misji. Kolejnym zagrożeniem jest promieniowanie.

Astronauci na stacji kosmicznej są jeszcze chronieni przez ziemskie pole magnetyczne, które tam dociera. Lecz podczas podróży na Marsa byliby narażeni na radiację rozbłysków słonecznych i promienie kosmiczne. Zwłaszcza te drugie mogą uszkadzać DNA i komórki mózgowe – co oznacza, że po dotarciu na Marsa astronauci byliby nieco mniej bystrzy. Jedną z możliwości byłoby obudowanie modułu mieszkalnego grubą warstwą wody albo nawet gleby z posadzonymi w niej roślinami, co stanowiłoby częściową osłonę. Już samo zapewnienie astronautom wody zdatnej do picia i powietrza, którym da się oddychać, jest wyzwaniem.

Któregoś dnia w Centrum Kosmicznym Johnsona poznałem Kenny’ego Todda, szefa operacji integracyjnych dla stacji kosmicznej. Był późny poranek, ale Todd przebywał w swym biurze już od wielu godzin, nadzorując jeden z lotów transportowych. W głośniku na jego biurku słychać było skrzekliwą wymianę zdań między stacją i kontrolą misji, a my rozmawialiśmy między innymi o moczu.

Część wody na stacji kosmicznej jest odzyskiwana poprzez filtrowanie moczu i potu. Ale filtry, w których się to robi, mogą się zatykać wapniem z marniejących kości astronautów, a sama woda bywa zakażana przez drobnoustroje. Płuczki usuwające CO2 z powietrza też się psują, tak jak niemal każde inne urządzenie na stacji. Na niskiej orbicie okołoziemskiej nie jest to dramat – NASA może przysłać części zamienne. Statek lecący na Marsa miałby tylko te części, które by ze sobą zabrał. Cały system podtrzymywania życia musiałby być znacznie bardziej niezawodny niż obecnie, w zasadzie niezniszczalny. Todd nie nie krytykuje jednak marzycieli, którzy byliby gotowi wystartować choćby jutro.

– Od czegoś trzeba zacząć. W tym wypadku od marzeń – stwierdził. – I w którymś momencie marzenia się spełniają. Co oznacza, że wiele rzeczy trzeba zaplanować. Obejmuje to też bardziej skomplikowane sprawy, takie jak ludzka psychika.

– Misje bezzałogowe poszły nam tak dobrze, że uważamy, iż część sprzętową mamy opanowaną – mówi Fogarty. – Ale teraz zamierzamy dorzucić do tego zestawu jednostki obdarzone samoświadomością. Czy naprawdę zrozumieliśmy wszystkie zagrożenia, jakie to niesie, i czy mamy narzędzia, które pozwolą im sobie z nimi radzić? NASA pracuje nad tym problemem, prowadząc analogiczne misje na Ziemi. W Centrum Kosmicznym Johnsona odwiedziłem jedną z nich. W olbrzymim budynku bez okien wznosiła się trzypoziomowa kopulasta budowla również pozbawiona okien, pokryta dźwiękoszczelnym materiałem. W jej wnętrzu przebywało czterech ochotników. Każdy dał się zamknąć na miesiąc, odciąć fizycznie od zewnętrznego świata. 13 kamer pozwalało badaczom z „kontroli misji”, oddalonej o kilka metrów, obserwować każdy ich krok i sprawdzać, jak sobie radzą z izolacją. Symulacja ma swoje ograniczenia.

Pablo de León, inżynier kosmiczny z University of North Dakota, testuje prototyp skafandra kosmicznego w „pojemniku regolitowym” w Centrum Kosmicznym im. Kennedy'ego NASA. Wewnątrz komory drobnoziarnista gleba i wentylatory symulują burze piaskowe, które mogą nękać astronautów na Marsie. / photograph by Phillip Toledano

– Oczywiście nie możemy wyłączyć grawitacji – powiedziała Lisa Spence, szefowa projektu. Ci astronauci mogli się cieszyć prysznicem. Ale Spence z zespołem stara się stworzyć pozory rzeczywistości, na ile to tylko możliwe. Obserwując dwójkę ochotników w wirtualnych goglach, skulonych w zaciemnionej śluzie i przeżywających symulowany spacer kosmiczny, mówiliśmy stłumionymi głosami, żeby nas nie usłyszeli. Eksperci twierdzą, że do misji marsjańskiej konieczny jest szczególny rodzaj osobowości. To musi być ktoś, kto potrafi znosić izolację i nudę.

– Wybieramy bardzo zrównoważone osoby. Tym niemniej trzeba się liczyć z konfliktami – mówi Kim Binsted z Uniwersytetu Hawajskiego w Manoa kierująca innymi misjami symulacyjnymi finansowanymi przez NASA. W ramach najnowszej z nich sześcioro ochotników zamknięto w udawanym środowisku marsjańskim na zboczu wulkanu. Mogli wychodzić na zewnątrz tylko po założeniu kombinezonów kosmicznych.

Jednak żaden eksperyment na Ziemi nie może w pełni symulować odczuć, jakie pojawią się po zamknięciu w puszce oddalonej o miliony kilometrów. William Gerstenmaier, szef lotów załogowych NASA, zauważył coś w zachowaniu astronautów na stacji kosmicznej.

– Przesyłają mnóstwo zdjęć miast rodzinnych – powiedział mi. – Fotografują stadiony swych college’ów. Wciąż odczuwają silne związki z Ziemią. Kornienko z pewnością je odczuwał.

– To nawet nie jest nostalgia, rozumiesz? To nie jest podróż w interesach do innego miasta, kiedy tęsknisz za swoim domem, rodziną – powiedział wkrótce po powrocie z rocznej misji na orbicie. – Chodzi o to, że tęsknisz za Ziemią jako całością. To zupełnie inny rodzaj emocji. Brakuje ci zieleni, brakuje ci lasu, lata, zimy, śniegu.

Rosyjski kosmonauta Siergiej Wołkow przechodzi serię testów fizycznych w Star City, po powrocie po sześciu miesiącach na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Długie przebywanie w kosmosie – podróż na Marsa może trwać siedem miesięcy w jedną stronę – może mieć głęboki wpływ na organizm. / photograph by Phillip Toledano

Sześć miesięcy po tym, jak SpaceX tryumfalnie osadził na ziemi silnik pomocniczy, NASA przeprowadziła własną próbę rakietową w górach na północy stanu Utah. Był to „test naziemny” bustera na paliwo stałe, który będzie integralną częścią Systemu Startu Kosmicznego (Space Launch System), jak beznamiętnie nazwano rakietę NASA, która pewnego dnia zabierze ludzi w daleki kosmos. Tysiące osób zebrało się w odległości 2 km, patrząc uważnie w dal poprzez czyste pustynne powietrze i słuchając, jak spiker prowadzi odliczanie. Gdy doszedł do zera, silnik, leżący na boku i przyśrubowany do ziemi gwałtownie odpalił. Spiker przypomniał wszystkim, że to, co widzą, jest częścią „Podróży na Marsa”, programu NASA. Struga ognia płonęła z hukiem przez ponad dwie minuty, w niebo wzbijał się ogromny słup dymu, a widzowie wiwatowali.

– Jakiż absolutnie zadziwiający dzień mamy dzisiaj – powiedział później Gerstenmaier na konferencji prasowej. Test był rzeczywiście spektakularny. Na tyle, na ile mógł, zważywszy, że rakieta tak naprawdę nie poleciała.